Drogi mikołaju, przynieś mi...
Wymogi współczesnych dzieci są olbrzymie. Interaktywne pluszaki, duże markowe domki dla lalek, wielkie zestawy Lego, elektroniczne gadżety... Niespełna dwa tygodnie temu niektóre dzieci otrzymały prezenty, których wartość można liczyć w tysiącach złotych! Dużo rozmawiamy z córką i analizujemy każdy drogi gadżeciarski pomysł, który "inni mają". Jak bardzo jest on wart swojej ceny i czy w ogóle jest jej potrzebny. Chcę nauczyć dziecko jak odróżniać modę i chwilowe zachcianki od prawdziwych potrzeb. Tych "świetnych" i drogich pomysłów jest jednak całych mnóstwo, więc często słyszy "nie". Wiem, że mam rację, jednocześnie męczy mnie poczucie winy, bo może jednak warto czasem odpuścić?
Do dziś pamiętam, że nie miałam Furbiego czy Tamagotchi. Rodzice uznali, że jestem zbyt duża na takie zabawki, poza tym były to "drogie i niepotrzebne gadżety". Nie przekonało ich, że "inni mają". Dziś wiem, że mieli rację i jestem im wdzięczna, ale wtedy byłam załamana.
Córka rozumie wiele naszych argumentów i odpuszcza, ale jest jeden "gadżet", na który prędzej czy później będziemy musieli się zgodzić, bo przecież "inni mają".
Dziś lalka, jutro iPhone
W wielu domach pod choinką znalazł się m.in. nowiutki smartfon. U nas dopiero trwa dyskusja na temat pierwszego telefonu, ale presja jest olbrzymia. Obserwując otaczający nas świat, czuję, że nie jestem w stanie podjąć "dobrej" decyzji, bo tu absolutnie nie ma miejsca na kompromisy. Ja na swój pierwszy telefon sama odkładałam pieniądze. Nie dostawałam kieszonkowego, więc to było niemałe wyzwanie. Kupiłam go dopiero pod koniec liceum. Na kartę także sama musiałam uzbierać. Dużo mnie to nauczyło, tyle że w dzisiejszych czasach nie ma miejsca na taką lekcję. Ze względu na wykształcenie i moje zainteresowania mam świadomość, z jak olbrzymimi zagrożeniami wiąże się korzystanie ze smartfonów i internetu. Uważam, że telefon to nie gadżet 10-latka. Jestem także zdania, że nastolatki wcale nie potrzebują drogiego sprzętu, a do robienia selfie i klepania na komunikatorach wystarczy im przeciętny smartfon. Jednak mówiąc to głośno, brzmię jak skąpy "zgred", który absolutnie nie rozumie potrzeb współczesnej młodzieży.
Prawie spadłam z krzesła, gdy usłyszałam, że moja 14-letnia chrześnica otrzymała od mikołaja iPhona. Wiem, że dla wielu nastolatków to dość oczywisty prezent, dla mnie aktualnie coś nie do pomyślenia.
Warto pomyśleć
Pozostając wierna własnym przekonaniom, mówiąc "nie" i chcąc czegoś nauczyć dziecko, mogę jednocześnie skazać je na społeczny niebyt, odrzucenie czy wyśmianie. Koszmar! Jaki kochający rodzic tego chce?
Warto jednak zastanowić się, czy przypadkiem godząc się kolejny raz na jakieś "cudo", które "wszyscy już mają", przypadkiem nie robimy dziecku jeszcze większej krzywdy? Bo to prosta droga, by wychować całe pokolenie, które będzie uważało, że "mu się wszystko należy".