Wyścig szczurów i ambicje czasem potrafią sprawić, że tracimy zdrowy rozsądek jako rodzice. Ostatnio w przedszkolnej szatni usłyszałam pytanie z ust innej matki. Najpierw poczułam się jak najgorszy rodzic świata, ale po chwili przyszło otrzeźwienie.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Mój młodszy syn zaczął w tym roku przedszkole. Jest wesołym 3-latkiem, który uwielbia towarzystwo dzieci i wciąż zazdrościł starszemu bratu, który jest już przedszkolakiem od ponad 2 lat. Kiedy w tym roku zbliżał się wrzesień, cieszył się jak mało które dziecko. Zderzenie z rzeczywistością nie było bolesne, bo znał już placówkę i wiedział, jak to będzie wyglądać w praktyce (czasami razem ze mną odbierał swojego brata).
Oczywiście wiedziałam, że pewnie przyjdą kryzysy, choroby i trudności. Byliśmy jednak pozytywnie nastawieni i cieszyliśmy się tym nowym rozdziałem. Jako mama szczególnie przeżywałam to, że moje młodsze dziecko, mój maluszek, którego dopiero nosiłam na rękach, jest już dumnym przedszkolakiem. Zapisałam go do placówki, do której chodzi jego starszy brat, bo wierzyłam, że dzięki temu chłopcom będzie raźniej, a nam jako rodzicom łatwiej, jeśli chodzi m.in. o odbiór dzieci czy opłaty.
Rozmowy przedszkolnych mam
Dopiero co zaczął się rok szkolny, nawet jeszcze dobrze nie wgryźliśmy się w harmonogram atrakcji i przedszkolnych uroczystości, które odbywają się w placówce, a tu okazało się, że jestem z niektórymi sprawami naprawdę sporo do tyłu. O czym mowa? Ostatnio w przedszkolnej szatni spotkałam znajomą, której syn chodzi z moim dzieckiem do grupy 3-latków.
Nie jest to żadna bliska koleżanka, ale znamy się, czasami zamieniamy przy okazji parę zdań na temat dzieci czy wspólnych znajomych. Zaczęłyśmy rozmawiać o tym, czy dzieciaki już się zaaklimatyzowały, wymieniłyśmy parę uwag na temat leżakowania i menu na bieżący tydzień. Wiecie, taka uprzejma krótka wymiana zdań dwóch matek w podobnej sytuacji. Znajoma zaskoczyła mnie jednak pewnym pytaniem. Jakim? Zapytała mnie, czy już wybraliśmy szkołę.
Presja i ambicje od małego
Byłam trochę zaskoczona i zdezorientowana. Starszy syn jest w grupie 5-latków, więc automatycznie pomyślałam, że chodzi jej o jego przyszłość. Odpowiedziałam, że jeszcze nie myśleliśmy, bo to dopiero za prawie 2 lata, ale pewnie pójdzie do szkoły państwowej, którą mamy w swojej okolicy. Nawet nie wyobrażacie sobie, jakie było moje zaskoczenie, kiedy zaniepokojona koleżanka powiedziała, że pytała o nasze plany dotyczące 3-latka.
Szczerze mówiąc, to zatkało mnie tak, że odpowiedziałam zdawkowo, że jeszcze nic nie wybraliśmy. W pierwszej chwili poczułam się jak najgorsza matka świata, która nie ma zaplanowanej przyszłości dzieci w prestiżowych szkołach. Po chwili jednak oprzytomniałam. Pomyślałam, że to, że nie wywieram presji na sobie i dziecku wcale nie czyni mnie złą matką. Nie przekładam też na malucha własnych ambicji.
Chcę przecież dla niego jak najlepiej. Chcę dać mu świetną edukację, zapewnić wykształcenie i zaspokoić jego ciekawość wobec świata. Nie wydaje mi się jednak, żeby wyznacznikiem tego było wybieranie mu szkoły, gdy ma zaledwie 3 lata. Przez 4 lata, zanim stanie się uczniem, może zmienić się totalnie wszystko: możemy się przeprowadzić, zdecydować na edukację domową, wybrana szkoła może przestać być zadowalająca.
Mam wrażenie, że ten wyścig szczurów rodziców bardzo krzywdzi dzieci. A oni nawet nie widzą, że prowadzą pociechy prosto na kozetki psychologów, na których będą mówiły o niespełnionych ambicjach rodziców...