"Wyjścia do miejsc publicznych to świetna lekcja dla naszych dzieci, jak się zachowywać, uwzględniając innych ludzi. Wielu rodziców jednak uważa, że ich dziecku wolno naprawdę wszystko" – zauważa nasza czytelniczka, która jest przerażona tym, czego doświadczyła w kinie.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
"Mnogość platform VOD i coraz wyższe ceny biletów sprawiły, że przestaliśmy niemalże zupełnie chodzić do kina. Taka atrakcja w formie seansu dla dzieci to także popcorn, napoje, może i obiad na mieście, i nagle suma, jaką trzeba zapłacić, robi się naprawdę kosmiczna. Ostatnio jednak stwierdziłam, że tak dawno nie byliśmy, że dzieci chyba nie pamiętają, jak wygląda kino. Szybko pożałowałam.
Są jakieś zasady...
Przed wyjściem przypomniałam dzieciom, że nie będziemy sami na sali, więc żeby nie gadały głośno i się nie kręciły zbytnio, by nie przeszkadzać innym. W domu panuje pełna swoboda, tu jednak musimy uwzględnić innych ludzi tak samo jak w teatrze czy muzeum. Uważam, że takie wyjścia to nie tylko szansa na obcowanie z kulturą, ale świetne lekcja dobrego wychowania dla naszych pociech, jednak nie wszyscy wychodzą z takiego założenia. Mocno mnie to zdziwiło.
Myślałam, że pewne standardy zachowania się w miejscu publicznym są oczywiste, jednak okazuje się, że nie podczas seansów dla dzieci. Byłam w szoku, widząc dzieciaki wieku szkolnym zachowujące się niczym podekscytowane 3-latatki. Chłopiec siedzący obok mnie zmieniał pozycję ze 30 razy, nieustannie mnie trącając. Na dodatek miał katar, wiec przez cały czas trwania filmu siorbał nosem (mam nadzieję, że nas niczym nie zaraził). Z kolei jego mama, niczym nieprzejęta, przez pół filmu gapiła się w telefon. Przerażające jest to, że to nie było jakoś bardzo wyróżniające się zachowanie na tle innych dzieci.
Ma się dobrze bawić
Kilkulatki, i to wcale nie takie małe, głośno komentowały wszystko, co dzieje się na ekranie. Nie brakowało także donośnego siorbania napojów, rzucania popcornem czy wstawiania. Miałam wrażenie, że jestem w ZOO, a nie w kinie. Rodzice absolutnie nie zwracali uwagi swoi pociechom, pozwalając im na beztroską zabawę.
Tylko ja pytam, jak te dzieci mają się czegoś nauczyć, skoro rodzice ich nie upominają, gdy te ewidentnie przeszkadzają innym? Gdy poprosiłam, by dziecko siedzące za nami przestało kopać fotel córki, mama się obruszyła i powiedziała, że są inne miejsca i mogę się przesiąść.
Są chyba jakieś granice?
Chyba nieprędko ponownie zafunduję sobie i mojej rodzinie taką wątpliwą przyjemność. Oczywiście, wiem, że jak mi nie pasuje, nie muszę chodzić do kina. A może i trafiłam na wyjątkowy zestaw. Jednak warto chyba się nad tym zastanowić. Pozwalając starszym przedszkolakom i uczniom na wszystko, i to w imię dobrej zabawy, sprawiamy, że wychowujemy pokolenie dzikusów i egoistów.
Przerażające jest to, że dzieje się to za przyzwoleniem rodziców, którym zupełnie nie jest wstyd".