Na swoją skrzynkę otrzymujemy e-maile, historie, wasze doświadczenia. Nie zawsze się nimi dzielimy, ale wy chcecie dzielić się nimi z nami. Niektóre wiadomości czyta się trudniej niż inne. Niektóre doświadczenia publikujemy, byście czuli/czuły, że nie jesteście sami/same.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Jestem więcej niż pewna, że takich uczuć, jakimi podzieliła się z nami jedna z czytelniczek, doświadczyło wiele z was. Kobiet, matek, po wielogodzinnym porodzie, wyczerpanych. Nieznajdujących w sobie sił, by podnieść powieki, nieznajdujących w sobie uczuć… do własnego dziecka.
Poniżej pełna treść wiadomości:
"Nie czułam nic"
"Nie czułam właściwie niczego poza bólem. Dotkliwym bólem, który wypełniał mnie całą. Mimo znieczulenia. Ból był dwojaki: fizyczny i psychiczny. Byłam wyczerpana.
Ktoś położył mi dziecko na piersi. Nie do końca pamiętam, jak wyglądało. Czułam się, jakby ciało, na którym leży, nie należało do mnie. Niecałkowicie. Pierś, do której przystawili córkę, nie czułam w niej nic.
Nie czułam nic.
Nie było instynktownej miłości, nie było fali, która mnie zalała. Chciałam odespać, zasnąć. Nie czuć jeszcze bardziej. Poprosiłam, by zabrali córkę.
Wróciła do mnie na kolejne karmienie, potem długo spała. Leżała w tym dziwnym, przezroczystym łóżeczku na metalowych kółkach i oddychała spokojnie. Wtedy, po kilku godzinach snu, poczułam coś.
Był środek nocy, szpital milczał.
Podniosłam się lekko, stanęłam nad nią. Dotknęłam jej ciepłego policzka. To był pierwszy raz, kiedy poczułam, że w tej dziwnej wanience leży moje dziecko.
Nie, mój poród nie był szczególnie traumatyczny. Był klasycznym zmedykalizowanym porodem w polskim szpitalu. Kroplówki, badania, podpięcia, brak alternatyw, położna, która pragnęła tylko zakończyć już swoją zmianę.
Nie było traumatyczne, nie było też szczególnie. Nie było w tym wydarzeniu celebrowania nowego życia. Krew, zapach leków i biel fartuchów. Tylko tyle. Nawet obecność mojego partnera była zamglona, nie czułam wsparcia, nie czułam niczego, poza bólem.
Dopiero po roku mam odwagę powiedzieć: nie zalała mnie od razu fala miłości. Nie czułam nic do dziecka, które ktoś położył mi na obolałym ciele.
Dopiero teraz mam odwagę powiedzieć: Nie zrobiłam nic złego, nie czuję się winna.
Moja córka jest moją wielką miłością. Uczucie, które jest między nami, musiało się narodzić, zbudować. Myślę, że wykonałyśmy dobrą pracę w tej przestrzeni. Jesteśmy fajnym duetem.
Chciałabym powiedzieć, teraz kiedy jestem silniejsza, innym kobietom: Nie obwiniajcie się za własne uczucia. Nie obwiniajcie się za ich brak. Wszystko minie.