Jako rodzice toniemy w wyrzutach sumienia. One nie wynikają z tego, że krzywdzimy nasze dzieci, tylko z tego, że bardzo, bardzo chcemy tego nie robić. Tymczasem za plecami wciąż, zamiast wsparcia, słyszymy głosy pokoleniowe pełne niezrozumienia. Jak wyciszyć ten dwugłos w swojej głowie?
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Robimy więcej niż kiedykolwiek. Staramy się bardziej niż kiedykolwiek. Myślimy nad swoim postępowaniem i słowem, intensywniej niż dotąd. Niż kiedykolwiek w historii.
I wciąż jest nas więcej: świadomych rodziców. Dryfując po „byciu rodzicem”, zadaję sobie miliony pytań. Wiem, że takich rodziców, jak ja, jest więcej. Ludzi, którzy rozumieją, że proces ukochania dziecka muszą zacząć od czułego zrozumienia siebie. Ludzi, którzy wiedzą, że dziecko nie jest ich własnością, nie jest od nich słabsze, tylko dlatego, że nie wie wszystkiego. Tylko dlatego, że jeszcze nie poznało.
Świadomych rodziców, którzy wiedzą, że ich głównym zadaniem jest pokazanie życia, wspólne doświadczanie, a nie nauczanie go.
Dorosły, który ma przepracowane swoje schematy i traumy, wie, że nie jest Bogiem. Ani dla innych, ani dla dziecka. Że jest częścią wspólnoty, w której może doświadczać, może się uczyć, a z czasem może, od czasu do czasu, przewodniczyć.
Odgrywać rolę mądrego przewodnika, takiego wiecie, co zmierzwi włosy na głowie małej istoty i powie: dobra robota, a teraz spróbujmy jeszcze raz!
Na drugim biegunie, tym który zajmuje niestety większą część świata, są dorośli, którzy wpadli w spiralę powielania schematów wielopokoleniowych, bez większego wglądu w to, czy są dla nich dobre. W ten sposób tworzą się kolejne pokolenia traum.
Nie mamy powodu do wstydu
Jednak wracając do tego, co dobre: coraz więcej rodziców ma świadomość odpowiedzialności za życie, które stworzyli, w pełnym tego słowa znaczeniu.
I nie ma w tym powodu do wstydu i do niepokoju. A mimo to bardzo często, za to priorytetowe traktowanie rodzicielstwa, dostajemy po głowach. Od matek, dziadków, ojców, prababć. Od nieznajomych na ulicy, którzy nic nie wiedzą ani o nas, ani o naszym dziecku.
Dziecko krzyczy? Ma swoje zdanie? Nie wykonuje posłusznie poleceń? Lepiej wie, czy czuje chłód, głód? Ale przede wszystkim to, co pozostaje niezrozumiane: dawanie dziecku pełnego zaufania w swojej miłości i drodze rodzicielskiej oraz niekaranie go za „nieposłuszeństwo”.
W którym momencie naszej ewolucji jakiś dorosły wprowadził przekonanie, że dzieci należy karać, że dzieci muszą słuchać, muszą robić to, czego akurat od nich oczekujemy?
Czy ktoś nad nami, dorosłymi, stoi każdego dnia i wskazuje palcem, które nasze zachowanie jest pożądane, a które niekoniecznie? Czy sama myśl o tym nie budzi lęku? Czy takie zachowanie nie nosi śladów opresji?
Dlaczego więc z takim zaangażowaniem i wypiekami na twarzy wciąż niektórzy (większość) dorośli bronią metody wychowania opartej na posłuszeństwie, szantażach, groźbach, karach?
Nie umiem tego zrozumieć, jestem temu przeciwna i budzi moją frustrację, kiedy słyszę, że to ja popełniam błąd. Że my, jako świadomi praw tego dziecka do nietykalności, do wyrażania siebie, do dobrobytu psychicznego, jesteśmy traktowani przez innych krytycznie.
Rodzicielstwo jest dla części współczesnych rodziców jednym z najważniejszych obszarów w życiu. Podobno sam fakt refleksji na temat tego, jakim jesteśmy rodzicem, sprawia, że możemy definiować siebie jako dobrego opiekuna dziecka. Tymczasem lądujemy po uszy w wyrzutach sumienia, lęku, czy nie krzywdzimy własnych dzieci, czy robimy wszystko, tak jak należy.
Może zbyt głęboko czujemy jeszcze traumy, które zafundowali nam nasi rodzice? Może zbyt dobrze znamy metody i zachowania, które nie są ok, by do nich wracać. I bardzo, bardzo nie chcemy tych błędów powielać.
Myślę, że nie ma niczego złego w tym, że staramy się być lepszymi ludźmi, rodzicami, dziećmi, opiekunami zwierząt. Żadne z tych pragnień nie jest złe.
Przestańmy w końcu pluć sobie w twarz i doceńmy siebie i swoje starania. Każde "przepraszam" w stronę dziecka, którego sami jako dzieci nigdy nie usłyszeliśmy. Każde "dziękuję za twoją obecność" w stronę dziecka i każde "ok, ufam ci".
Błędy są nieuniknione, ale gdybyśmy tak wszyscy przestali udawać lepszych, niż naprawdę jesteśmy i zdjęli to pokoleniowe brzemię upatrywania wyższości w swoim ego?