Niektóre szkolne przepisy wydają się czasem niezrozumiałe dla rodziców uczniów, na inne nie zawsze chętnie się godzą. Tak było w przypadku zasady, którą wprowadziła dyrekcja w szkole dzieci naszej czytelniczki. Kobieta uważa, że to świetny sposób na "odcięcie pępowiny", ale inni rodzice są wściekli.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
"Mój młodszy syn zaczął teraz we wrześniu pierwszą klasę. Starsza córka chodzi już od dwóch lat do tej samej szkoły, więc Franek nie mógł się doczekać, kiedy będzie na tyle duży, żeby móc dołączyć do siostry. Dzieci dobrze się ze sobą dogadują, więc byłam spokojna o początki syna w roli ucznia" – zaczyna swój list mama dwójki dzieci w wieku szkolnym.
"Wiedziałam, że Marysia jest odpowiedzialna i opiekuńcza, pokaże bratu szkołę, opowie o wszystkich zasadach, o których ja nie mam pojęcia jako rodzic. Dzięki siostrze Franiowi też było łatwiej się wdrożyć w szkolną codzienność: pobudki, odrabianie lekcji, szykowanie plecaka na następny dzień. Dodatkowo w dni, kiedy pokrywają im się plany lekcji, ja jestem odciążona z odprowadzania syna do szkoły, bo dzieci dziarsko idą razem. To dla mnie spore ułatwienie".
Rodzice mają zakaz wstępu
Mama uczniów opowiada o tym, jakie zasady panują w placówce: "W szkole dzieci od czasu pandemii jest taki przepis, że do szkolnego budynku rodzice mają wstęp tylko w przypadku spotkań z nauczycielami lub potrzeby załatwienia jakichś spraw administracyjnych. Mimo końca pandemii przepis pozostał – nie obowiązuje tylko rodziców pierwszaków przez pierwszy miesiąc szkoły.
To dlatego, że we wrześniu 7-latki poznają szkolne mury, oswajają się, ale później zakaz wstępu zaczyna obowiązywać, aby wesprzeć w dzieciach naukę samodzielności i odpowiedzialności. Kiedy starsza córka poszła do szkoły, był to dla nas spory szok – nagle moja malutka córeczka musiała sama odnaleźć się w szkolnej szatni i na szkolnych korytarzach.
Marysia zawsze była bardzo samodzielna, więc nie martwiłam się o nią aż tak, ale mimo wszystko każdego dnia myślałam, jak sobie poradzi, gdy zostawiałam ją przed szkolnymi drzwiami. Teraz do szkoły chodzi razem z bratem, któremu również pokazuje szkolne realia, przez co pewnie mi też jest łatwiej pogodzić się z faktem, że od początku października nie mogę go odprowadzić do szatni lub pod klasę, w której ma lekcje".
Gdzie przestrzeń na samodzielność?
"Koniec końców uważam, że to super rozwiązanie i daje dzieciom sporą przestrzeń na rozwój. Rodzice kolegów z klasy syna mają jednak nieco inne zdanie w tej kwestii. Od początku miesiąca nasza grupa na messengerze jest bombardowana pretensjami, jakie to nie w porządku, że dyrekcja zabrania wchodzenia do szatni. Rodzice twierdzili nawet, że czują się, jakby oddawali dziecko do jakiegoś więzienia, a nie odprowadzali do szkoły.
Wściekają się, że nie mogą dopilnować, jak dziecko się ubiera i czy idzie do właściwej sali na lekcję. I tak sobie myślę o tym, czy oni są poważni. Przecież te dzieci nie będą miały żadnej szansy na bycie samodzielnymi. Widzę, że z tej zamkniętej szkoły największy problem robią właśnie rodzice, bo dzieci są postawione przed faktem i po prostu muszą sobie radzić. Może to dla niektórych rzucenie na głęboką wodę, ale uważam, że to genialny sposób na 'odcięcie pępowiny'" – kończy swój list nasza czytelniczka.