Nie mogę oddychać. Budzę się w nocy i czuję, jak strach zaciska mi pętlę w okolicach klatki piersiowej. Kiedy śnię, często tracę dziecko w ramionach, gubię kogoś, szukam go, próbuję krzyczeć, nie mogę.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Od czasu pandemii, inwazji Rosji na Ukrainę, kolejnych wojen i codziennych komunikatów o wypadkach, zabójstwach, psychopatycznych mordercach, cierpię na ataki paniki.
Wystarczy niewielki bodziec, by zaczęło brakować mi powietrza. Od kilku miesięcy nie śpię, kiedy mojego męża nie ma w domu. Jestem sparaliżowana lękiem przed złodziejami, po tym jak latem kilkanaście mieszkań w okolicy padło ich celem. Pustych. I chociaż z poziomu rozsądku wiem, że to niedorzeczne, że nikt nie wejdzie do mieszkania, w którym śpię z dzieckiem, lęk jest silniejszy.
On ma niewiele wspólnego z tymi przeklętymi włamaniami. Chodzi o coś więcej. Pierwszy raz taki rodzaj lęku, obezwładniający, poczułam w pandemii. Z jej początkiem. Patrzyłam na moją dwuletnią wtedy córeczkę i myślałam, że nie wiem, czy dożyjemy jej kolejnych urodzin. Czy przetrwamy jako ludzkość? I jak wielką zrobiłam jej krzywdę, sprowadzając ją świadomie na taki świat. We wnętrze "jądra ciemności".
Przetrwaliśmy to, chociaż nigdy wcześniej i nigdy później nie widziałam swojego dziecka w takim stanie, jak kiedy chorowała na COVID–19.
Wciąż słyszę te syreny
24 lutego 2022 stałam w kuchni, przy ekspresie do kawy, kiedy w telefonie usłyszałam syreny alarmowe. Wojna w Ukrainie eskalowała, jeden z najniebezpieczniejszych ludzi na świecie podjął decyzję. Nie wiedziałam, jakie jeszcze podejmie. W głowie odtwarzałam scenariusze zagłady, użycia broni nuklearnej. I znowu, patrzyłam na swoje dziecko i nie wiedziałam, czy dożyje kolejnych urodzin.
A ona tak kocha życie! Jest wypełniona radością, doświadczeniem, iskrą życiową. Nie zna wojen, nie zna zła. Boi się Buki… Ile bym oddała, żeby to ona pozostała jej głównym i jedynym lękiem.
Ona nie może doświadczyć okrucieństwa innych, nie może zostać skrzywdzona, nie może nawet patrzeć na to, co się dzieje. Na zwłoki dzieci w jej wieku, na zrozpaczone matki, na morderców, którzy owładnięci szaleństwem rzucają się na 5-letniego chłopca na chodniku. Na szczątki samochodu, w którym jechała rodzina taka jak nasza. Straciła życie w mniej niż minutę, stanęła w ogniu.
Nie wiem, jak ją uchronić przed złem tego świata. Zamknięcie jej i sobie oczu nie sprawi, że ono zniknie.
Najtrudniejszą częścią jest bycie przy niej, w spokoju. Nie rozmawiamy o tym, co się dzieje w jej towarzystwie, a jednak informacje pojawiają się nagle i czasem tak trudno zachować równowagę. A ona patrzy, tymi swoimi wielkimi, brązowymi oczami i zadaje tyle pytań.
"Nic się nie stało córeczko, wszystko jest ok".
"Wszystko jest ok".
"Wszystko jest ok, tylko świat rozpada się za naszymi plecami, a Mama nie może cię przed tym ochronić".