Kiedy mówię, że właściwie każdego dnia myślę o tym, czy uszczęśliwiam swoją córkę, spotykam się z różnymi reakcjami. Zmieszaniem, zdziwieniem. Być może coś w nich jest, być może zbyt dużo o tym myślę?
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Odwracając ten schemat myślenia, raczej rzadko myślę o tym, czy ona uszczęśliwi mnie. Jej dobrostan jest fundamentalnym warunkiem mojego szczęścia, tak. Jednak nie myślę o niej w kategoriach "przynoszenia mi szczęścia".
Porzuć presję
Gdy dzisiaj rano słuchałam przemyśleń Caitlin Murray, wykrzykiwałam sobie cichutko: tak, właśnie! Ze znaną sobie lekkością, twórczyni i matka mówiła o tym, że jest wdzięczna swoim rodzicom za wiele rzeczy, ale najbardziej za to, że nie musi ich uszczęśliwiać. I że nigdy nie musiała! Nie było jej obowiązkiem przynoszenie im szczęścia, zadowolenia, satysfakcji z życia. Spełnianie ich pragnień, ich wizji, zaspokojenie ich potrzeb.
Nie usłyszycie dziś, rodzice, nic bardziej uwalniającego. Nie jest obowiązkiem naszych dzieci uszczęśliwianie nas, a naszym nie jest tworzenie sobie z nich źródła szczęścia! One naturalnie nim są, na poziomie instynktownym, pierwotnym. Jednak nasza rzeczywistość ma prawo mieć obraz inny niż tylko twarzy naszych dzieci.
Nasza rzeczywistość ma prawo i powinna opierać się na fundamentach najbliższych naszemu sercu i to mogą być rodzina i dzieci. Jednak uwolnienie naszych bliskich od przymusu zaspokajania naszych potrzeb, od przynoszenia nam szczęścia, dumy, jest wolnością również dla nas.
Zdjęcie z ich ramion presji, jest również zdjęciem presji z naszych ramion. To takie dwustronne wyzwolenie siebie: jestem tu dla ciebie, jestem tu przy tobie, ale nie wypełniasz mnie. Nie jesteś wszystkim, co mam. Jesteś niezależny ode mnie. Do mojego szczęścia wystarczy mi świadomość, że jesteś. Nic więcej. Nie musisz nic robić.
I ten proces jest o tyle wspaniały, że działa w dwie strony. Jako rodzice mamy pewne zobowiązania, od nas zależy, jakie i jak będziemy je wypełniać. Jednak najważniejsze, co możemy zrobić, to być przy naszym dziecku. Być w każdym tego słowa znaczeniu, nie tylko w wymiarze fizycznym. I nie zadręczać się myślą: co jeszcze muszę zmienić, zrobić, udoskonalić, żeby uszczęśliwić tego człowieka?
Tak, praca nad sobą zawsze jest pożądana. Ma sens jednak tylko wtedy, kiedy wykonujemy ją dla siebie. Ponieważ w momencie, w którym zdecydujemy się na jakąś transformację dla dziecka, w pierwszym momencie kryzysu, zrzucimy na niego winę za to, co się z nami dzieje. To taki pierwszy przykład z brzegu. Rozumiecie państwo, o co tutaj chodzi?
Możemy żyć z kimś, możemy wydać na świat życie. Finalnie jednak zawsze pozostajemy w najściślejszym związku tylko z jedną osobą na świecie: ze sobą samym.
I nikt nie ma obowiązku przynoszenia nam szczęścia, satysfakcji, poczucia naszej wartości, wypełniania nas. Nawet, a może przede wszystkim, nasze dzieci.