"Obchodzenie urodzin stało się tradycją w klasie mojej córki. Dzieci spotykają się w domu, w sali zabaw i wspólnie świętują. To naprawdę zgrana ekipa. Jednak to, co wydarzyło się przed urodzinami jednego z kolegów, wprawiło mnie w osłupienie" – pisze jedna z czytelniczek. My też jesteśmy tym zaskoczeni, a ty?
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
"Natalia, bo tak ma na imię moja córka, rozpoczęła w tym roku czwartą klasę. Pamiętam, jak pełna lęku i obaw prowadziłam ją na rozpoczęcie roku pierwszoklasistów. Ale ten czas szybko zleciał. Jednak ja nie o tym. Dzieci w klasie są naprawdę zgrane. Nikt nikomu nie dokucza, trzymają się razem. Zawsze mogą na siebie liczyć.
Taka tradycja
O ile dobrze pamiętam, w pierwszej klasie urodziny obchodzone były wyłącznie w szkole. Dzieci przynosiły cukierki, ciasteczka. Uczniowie śpiewali sto lat, malowali wspólną laurkę. Od drugiej klasy rozpoczęła się moda na organizowanie urodzin w domu lub w sali zabaw. Osobiście tę pierwszą opcję uważam za lepszą, ale to tylko moje zdanie.
Mam wrażenie, że w sali zabaw nikt nie koncentruje się na solenizancie, a wszyscy zajmują się zabawami. Jednak jak wspomniałam, nie krytykuję tego pomysłu. Obchodzenie urodzin i zapraszanie niemalże całej klasy stało się taką tradycją. To
wspaniałe, że wszyscy się tak razem trzymają i tworzą 'małą rodzinę'.
To żart?
W tym roku Natalia była już na dwóch przyjęciach urodzinowych. Każde z nich organizowane było w domu. Opowiadała, że było naprawdę świetnie. Rodzice zorganizowali wiele atrakcji, na jednym z nich pojawił się nawet prawdziwy iluzjonista. Dzieciaki były zachwycone.
Kilka dni temu córka przyniosła kolejne zaproszenie, do którego dołączona była lista
prezentów. To żart? – pomyślałam. Nie mogłam uwierzyć w to, co czytałam. Nie było na niej puzzli, książek czy jakichś drobnych upominków, a naprawdę kosztowne prezenty. Propozycji było około trzydziestu, a wśród nich gry komputerowe, drogie, popularne teraz figurki, zestawy klocków. Tak na pierwszy rzut oka nic poniżej 150 zł na tej liście się nie znajdowało.
Zaczęłam się zastanawiać, czy rodzice wiedzą o załączonej do zaproszenia liście, czy kolega Natalii sam ją umieścił. Zobaczyłam, że wszystko było ładnie wydrukowane, wycięte i przyczepione. Czwartoklasista sam by tego tak nie przygotował.
Inni też zauważyli
Spadł mi kamień z serca, kiedy dowiedziałam się, że nie tylko ja oburzyłam się załączoną listą prezentów. Inni rodzice także byli w szoku. Nigdy czegoś takiego nie praktykowaliśmy. Dzieci same decydowały, co kupią solenizantowi. Najczęściej były to upominki w okolicy 50 zł. Na pewno nie więcej niż 100 zł.
Przyznam, że trochę mi się to nie spodobało, bo zawsze byłam przekonana, że to obecność dzieci i wspólna zabawa są najważniejsze. Prezent był dla mnie na drugim miejscu. To taki dodatek, miły akcent. Zaczynam się zastanawiać, co będzie dalej i czy w ogóle pozwolić Natalii pójść na to przyjęcie.
Pewnie jej nie zabronię i weźmie w nim udział tak jak w każdym wcześniejszym.
Jednak póki co, nie kryję swojego rozczarowania".