To, co się dzieje w górach, to jakaś plaga. Ohydne, czego uczycie dzieci
Redakcja MamaDu
26 lipca 2023, 12:41·2 minuty czytania
Publikacja artykułu: 26 lipca 2023, 12:41
Każdy, kto chociaż raz wędrował górskim szlakiem, wie, że panują tam zasady, których trzeba przestrzegać. Przykre, że nie wszyscy się do nich stosują i jeszcze tego samego uczą dzieci. Nasza czytelniczka, która prosi o anonimowość, napisała, co przytrafiło jej się podczas pobytu w Tatrach.
Reklama.
Reklama.
"Miłością do gór zarazili mnie moi rodzice, a ja chcę przekazać ją moim dzieciom. I tak co roku, kiedy tłumy Polaków wybierają między Łebą a Władysławowem, my wyruszamy w nasze ukochane Tatry. Wyprawy w góry rządzą się swoimi prawami, trzeba się do nich dobrze przygotować. Nie wystarczą kąpielówki i parawan.
Wróciliśmy właśnie z tygodniowego pobytu w Kościelisku i naszła mnie taka smutna refleksja: ci, którzy nie rozumieją gór, powinni jednak zostać przy swoich parawanach i puszkach zimnego piwka sączonego na zatłoczonej plaży. Teoretycznie alkoholu na plaży i w innych miejscach publicznych pić nie można, ale wiadomo, jak jest. Pod co drugim parasolem impreza, policji przecież nikt wzywać nie będzie, przymykamy na to oko.
W górach jest inaczej. Tu naprawdę trzeba przestrzegać zasad, nawet tych niepisanych. To, czym chcę się jednak podzielić, jest regulowane prawnie: w górach i innych miejscach publicznych nie śmiecimy, bo grozi nam za to mandat do 500 zł bodajże. Śmiecenie jest obrzydliwym nawykiem, ale w parkach narodowych jest szczególnie niebezpieczne. Przecież to szkodzi naszej pięknej faunie i florze! Trzeba być naprawdę człowiekiem o złej woli i małej wyobraźni, żeby tego nie rozumieć.
Niby wszyscy wiedzą, że śmiecić nie wolno, a jednak wybierając popularniejsze szlaki, łatwo się natknąć na jakieś pojedyncze plastikowe butelki, worki, paczki chusteczek, nawet puste opakowania po chipsach i batonikach.
Akurat szliśmy Doliną Kościeliską (to dobre miejsce dla rodzin z małymi dziećmi, polecam), przed nami jakaś rodzinka. Już pomijam fakt, że z daleka było widać, że to ich pierwsza wyprawa w góry – pani z jakąś torebką na łańcuszku, pan w typowych adidaskach, zgroza... Idą przed nami, a ich synek, na oko 5-letni, pałaszuje przekąskę, taki owocowy mus w tubce. Są na tyle blisko, że słyszę ich rozmowę.
Chłopiec mówi mamie, że już nie chce. Ta odpowiada coś w stylu: "To po co chciałeś? Po co mi to dajesz? Wyrzuć, jak nie chcesz, o tu" i wskazuje na wyższą trawę. Myślałam, że się przesłyszałam. A potem, że może nie dowidzę, bo ten maluch naprawdę wyrzucił to opakowanie na trawę. Aż się we mnie zagotowało. Ja wiem, że do tej torebeczki to co najwyżej jej się szminka zmieści, ale na Boga! Co to za ohydne zachowanie! I czego to uczy dzieci? Naprawdę nie mogła tej krótkiej trasy przejść z tym śmieciem w ręce, żeby go potem wyrzucić?
Oczywiście podniosłam tę tubkę, włożyłam do plecaka, a potem wyrzuciłam. Ale tak mnie korciło, żeby podejść do nich i powiedzieć, że to chyba ich, musieli zgubić po drodze... Mąż mówił, że mam się nie wydurniać, ale ja cały czas żałuję, że tego nie zrobiłam. Może wtedy by się czegoś nauczyli".