Rodzinne wakacje mogą być fajną przygodą. Magda pojechała na urlop z rodzicami i teściami. Liczyła, że odpocznie, gdy ci pomogą przy dzieciach. Choć ci rwali się do zajmowania wnukami, coś poszło nie tak. Po tym co przeżyła, odradza takie rozwiązanie.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
"Na początku roku po raz kolejny zostałam mamą i jak to przy drugim dziecku, nasze życie stanęło do góry nogami. Nie jest lekko. Starszy synek ma 3 latka i aktualnie przechodzi ten słynny bunt 2-latka. Ma swoje zdanie na każdy temat i denerwuje się, gdy sprawy nie idą po jego myśli. Pojawienie się siostry pewnie nie pomaga. Gdy nie walczymy z emocjami synka, to zmagamy się z kolkami, alergiami i bezsennymi nocami u niemowlaka.
Pomoc potrzebna od zaraz!
Wiedziałam, że przy dwójce może być ciężko, ale chyba nie spodziewałam się, że aż tak. Jestem potwornie zmęczona i nadal nie czuję się zbyt dobrze fizycznie. Na co dzień nie możemy liczyć na wsparcie, bo nasi rodzice pracują. Stwierdziliśmy z mężem, że może podczas wakacji uda nam się zregenerować siły.
Wiedzieliśmy, że jeśli pojedziemy sami z maluchami, to delikatnie rzecz ujmując, się zajedziemy. Rozwiązanie? Musi jechać ktoś z nami, ktoś, kto będzie miał ochotę pomóc.
Rodzice i teściowie szybko podłapali temat wspólnego wyjazdu. Wiem, że dziadkowie nie mają obowiązku zajmować się wnukami. Jednak od początku mówiliśmy, że będziemy potrzebowali ich wsparcia, bo już nie dajemy rady. Postawiliśmy sprawę jasno, a oni na to przystali.
Coś poszło nie tak
Znaleźliśmy fajne miejsce, by było nam razem wygodnie, ale także, by każdy miał swoją przestrzeń. Niestety nasz plan wyglądał pięknie jedynie w teorii.
Choć zarówno jedni, jak i drudzy rodzice rwali się do tego, by zająć się dziećmi, czy coś ugotować, to niestety za każdym razem ja obrywałam rykoszetem. Każda czynność, której się podejmowali, wiązała się z 5 tysiącami pytań, które już pierwszego dnia zaczęły doprowadzać mnie do szału.
Wydawało mi się, że wezmą synka na spacer, przygotują go, nakarmią i zapewnią rozrywkę. On będzie miał wesołe popołudnie, a my przez ten monet złapiemy oddech. Zamiast tego byłam bombardowana pytaniami: gdzie mają go zabrać, czy na nogach, czy wózkiem, a może hulajnoga lepsza, w co go ubrać, czy mają zabrać bluzę, a co do jedzenia, to może przygotuję to, co lubi... Przy zajmowaniu się córeczką było jeszcze gorzej, nawet zmiana pieluszki wymagała mojej asysty.
Chciałam, by ktoś zrobił to za mnie
Marzyłam, by choć przez moment nie analizować, nie podejmować decyzji, by ktoś zrobił to za mnie. Bardzo tego potrzebowałam, tymczasem w obawie, że coś zrobią nie tak, rodzice chcieli absolutnie wszystko konsultować. Moja głowa musiała ciągle coś przetwarzać. Spinałam się coraz bardziej i zaczęłam się obawiać, czy po którymś z kolei pytaniu nie eksploduję. Po dwóch dniach miałam wrażeni, że mniej bym się zmęczyła, gdybym wszystko sama robiła.
Może to niewdzięczne z mojej strony, ale ja ledwo przetrwałam ten urlop. Zamiast odpocząć, wróciłam jeszcze bardziej zmęczona. Cieszę się, że szanują moje wybory, ale to absolutnie nie jest opcja na urlop. Stwierdziłam, że to pierwszy i ostatni raz gdy z nimi pojechaliśmy. Więc jeśli planujecie urlop z rodzicami, to radzę: dobrze to przemyślcie".