Wystarczy rzucić hasło "cesarka", by na internetowych forach i grupach dla matek zawrzało. Wywyższanie się i miażdżenie "tych gorszych" stało się naszym narodowym sportem. To jak strzelanie z bazuki do wróbla. Internetowi "znawcy" tematu nie martwią się, że mocne słowa rzucane z tak olbrzymią łatwością mogą ranić. Mnie wyrządziły krzywdę i długo nie zdawałam sobie z tego sprawy.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Prawie 10 lat temu dowiedziałam się, że zostanę mamą po raz pierwszy. Jestem osobą, która uwielbia być przygotowana na każdą ewentualność, więc do ciąży podeszłam również zadaniowo. Była szkoła rodzenia, były ćwiczenia, zdrowa dieta itd. Miał być też obowiązkowo naturalny poród. Nie udało się.
Byłam bardzo wkręcona w to, że "to najlepsze dla mnie i dla dziecka". Tak bardzo, że nawet czekając na anestezjologa już na sali operacyjnej, miałam nadzieję, że dziecko jeszcze się odpowiednio ułoży. Tylko po to, bym mogła urodzić naturalnie i spełnić swoje zadanie "jak należy".
To nie był radosny dzień
Psychicznie czułam się fatalnie, ciągle chciało mi się płakać. Byłam zmęczona i śpiąca. Nie udzieliła mi się euforia męża i innych, nad ślicznym różowym bobaskiem. Chciałam świętego spokoju po mojej osobistej "porażce".
Miałam olbrzymi żal do siebie, że nie mogłam urodzić własnego dziecka. Byłam potwornie zła, że mąż nie był przy mnie, że kangurował córkę daleko ode mnie, że nie czułam radości. Byłam zła na siebie. Choć bliscy mówili, że cesarka jest ok, ja miałam olbrzymie poczucie winy. Przecież zawiodłam. Z tą "porażką" mierzyłam się bardzo długo.
Po dwóch i pół roku napisałam list do samej siebie. Gdzieś przeczytałam, że to czasem pomaga uporać się z trudnymi tematami i tak stało się w moim przypadku. Sprawiłam, że emocje, które mną targały przez wiele miesięcy, zostały już tylko na papierze. Poczucie winy odpuściło.
Porażka, której nie było
List wysłałam do siebie na maila, by może kiedyś do niego powrócić. Gdy go pisałam – płakałam. Dziś przeczytałam go pierwszy raz po latach i miałam ochotę przytulić samą siebie z tamtego okresu i powiedzieć: "Dziewczyno, zrobiłaś wszystko, jak należy! Nie ma znaczenia, jak dziecko przyszło na świat. Świetnie się spisałaś. Gratuluję, mamo!". Choć rodzina próbowała dawać mi wsparcie, do mnie docierała masa zupełnie innych komunikatów.
Wydawało mi się, że naturalny poród jest bardziej logiczny dla organizmu i to daje poczucie spełnienia. Dziś wiem, że to nieprawda. Karmiona historiami, że cesarka to nie poród, uwierzyłam w to bardzo mocno. Tak mocno, że skazałam samą siebie na przeżywanie porażki, której tak naprawdę nigdy nie było.
Każda historia jest wyjątkowa
Przez lata poznałam historie porodowe wielu kobiet. Nauczyły mnie one, że każda z nas jest inna i rodzi inne dziecko, a każdy poród to wyjątkowa historia. Każda z nich jest pełna emocji i doświadczeń, których absolutnie nikt nie ma prawa oceniać i podważać.
Lata mijają, a w sieci można nadal przeczytać te same frazesy: "bolało cię za mało", "krótki poród? Co ty tam wiesz", "ja to rodziłam bez znieczulenia i wiem, co to znaczy rodzić", "poszłaś na łatwiznę", "jak można obchodzić urodziny dziecka, które się nie urodziło"... i tak dalej. Można sypać w nieskończoność komentarzami, które wgniatają w ziemię, ranią i zabierają dumę i radość z tak wyjątkowej chwili, jak powitanie dziecka na świecie.
Brawo my!
Gdy za drugim razem usłyszałam o cc, wiedziałam już, że nie mam wyboru. Zrozumiałam, że specyficzna budowy macicy nie pozwala na nic innego. Cesarka to najlepsze i najbezpieczniejsze zakończenie ciąży dla mojego dziecka, ale i dla mnie, w końcu w domu czekała córka. Nie skupiając się na tym, jak dokładnie przyszło moje dziecko na świat, mogłam się cieszyć chwilą. Oglądać małe paluszki i nosek oraz się wzruszać. W samotności, bo druga córka urodziła się w pandemii. To był czas nowych wyzwań dla rodzących.
Cesarka to nie pójście na łatwiznę, lenistwo czy wygoda. Dziś uważam, że twierdzą tak tylko osoby, które same nie przeżyły cięcia. Nie wiedzą, jaki to ból i jakie wyzwania. Absolutnie nigdy nie nazwałabym cc czymś lekkim i prostym. Ale co ważne, inny scenariusz porodu nie sprawia, że kobieta staje się gorszą czy mniej wartościową matką.
Kochamy nasze dzieci bezgranicznie i sprowadziłyśmy je na świat najbezpieczniej, jak się dało. Tylko to się liczy. Szkoda, że nadal tak wiele osób tego nie rozumie, a krytyka przychodzi im tak łatwo, łatwiej niż: "Brawo, dzielna mamo. Jestem z ciebie dumna!".