mamDu_avatar

"Nie lubię bawić się z moim dzieckiem. Szybko uciekłam od niego do pracy"

Marta Uler

27 stycznia 2023, 12:30 · 4 minuty czytania
Powszechny obrazek to ten, na którym uśmiechnięta błogo mama tuli w ramionach swoje małe dziecko. Nic więcej jej do szczęścia nie potrzeba. Jest też ciemna strona macierzyństwa, o której się niewiele mówi. Są kobiety, które wcale nie czują się dobrze w roli matki.


"Nie lubię bawić się z moim dzieckiem. Szybko uciekłam od niego do pracy"

Marta Uler
27 stycznia 2023, 12:30 • 1 minuta czytania
Powszechny obrazek to ten, na którym uśmiechnięta błogo mama tuli w ramionach swoje małe dziecko. Nic więcej jej do szczęścia nie potrzeba. Jest też ciemna strona macierzyństwa, o której się niewiele mówi. Są kobiety, które wcale nie czują się dobrze w roli matki.
Macierzyństwo dla wielu kobiet wcale nie jest bajką. Fot. Liza Summer/Pexels
Więcej ciekawych artykułów znajdziesz na stronie głównej

Posiadanie dziecka to największe szczęście, jakie może spotkać kobietę – oto społeczny przekaz. Obrazek, na którym rozpromieniona mama tuli w ramionach różowe niemowlę, widzimy w gazetach, w reklamach, w centrach handlowych, w przychodniach. To taka norma: macierzyństwo uszczęśliwia, dodaje skrzydeł, satysfakcjonuje, po prostu jest dopełnieniem kobiety. Ale jest także druga strona medalu, o której napisała do nas pani Justyna.


Nie lubię zajmować się dzieckiem

"Chciałabym opowiedzieć o moim macierzyństwie. Wcale nie wygląda tak, jak przedstawiane jest w mediach, a wręcz przeciwnie. Co prawda kocham moją córkę, ale to nie jest to, o czym mówią wszystkie poradniki i reklamy. Chodzi o to, że ja nie lubię z nią przebywać, zajmować się nią. Wiem, jak to brzmi. Kiedy zwierzyłam się przyjaciółce z tego, co czuję, po prostu nie mogła uwierzyć w to, co mówię. Aż mi przerwała, tak była oburzona.

Wolę dlatego swoje uczucia zachować dla siebie, jestem przekonana, że gdybym zaczęła o tym mówić głośno, społeczeństwo by mnie znienawidziło. A już na pewno odrzuciłaby mnie moja rodzina. Ale od początku. Poznałam mojego męża 10 lat temu, pod koniec studiów. Od razu między nami zaiskrzyło, świetnie się dogadywaliśmy. Mieliśmy masę wspólnych zainteresowań. Kiedy tylko praca nam pozwalała, wyjeżdżaliśmy na różne wycieczki, bo to była nasza wspólna pasja.

Najpierw ślub, potem dziecko – jak w bajce

Jednak dużo pracowaliśmy, ja jestem farmaceutką i moja praca jest dla mnie nie tylko sposobem na zarabianie pieniędzy, ale po prostu mnie fascynuje. Wciąż uczę się nowych rzeczy, wyjeżdżam na szkolenia, pogłębiam wiedzę. Marcin jest fizykiem teoretycznym i praca naukowa tez zawsze była dla niego bardzo ważna. A więc mieszkaliśmy razem, pracowaliśmy, ciekawie spędzaliśmy cas wolny. Nasze życie było bardzo uporządkowane i przyjemne. 

Sześć lat temu pobraliśmy się. Nie widziałam za bardzo sensu tego posunięcia, ale rodzina, zarówno moja, jak i Marcina, coraz bardziej nalegała. Właściwie ustąpiłam pod wpływem tych nacisków. Ceremonia nie miała dla mnie żadnego znaczenia, bo wiedziałam, że kochamy się z Marcinem i ta cała szopka nie ma tu nic do rzeczy. Ani nie może poprawić naszych relacji, ani im zaszkodzić. Ale machnęłam ręką – skoro im tak zależy, niech mają.

Jeszcze kilka lat po ślubie wszystko było w porządku, a nasze życie wcale się z tego powodu nie zmieniło. Jednak tuż przed trzydziestką w Marcina coś wstąpiło. Zaczął mówić o dziecku. Ja tego w ogóle nie czułam. Znowu zaczęli mnie naciskać – i on, i rodzina. Koleżanki mi mówiły, że one też nie wyobrażały sobie, jak to będzie, ale jak już wzięły w ramiona dziecko, zalała je fala miłości. Od tej pory dzieci stały się centrum ich uwagi, zainteresowań, całym sensem ich życia.

To nie tak miało wyglądać

W końcu więc pomyślałam, że może rzeczywiście trzeba to przemyśleć. Lata lecą, wolałabym nie obudzić się potem z ręką w nocniku. W ciążę zaszłam błyskawicznie, od razu jak tylko odstawiłam tabletki. Ale te dziewięć miesięcy, to był jakiś koszmar. Czułam się fatalnie. W kółko wymiotowałam, nie mogłam nic zjeść. A kiedy wreszcie, po ciężkim i długim porodzie, zobaczyłam córkę, wcale nie zrobiło mi się lepiej.

Miałam obolałe piersi, a Jadzia ciągle tylko by ssała. Wciąż trzeba było ją przewijać, karmić, jak to przy noworodku. Przerosło mnie to całkowicie. Byłam zmęczona, a ona płakała i płakała. W większości przypadków to mąż do niej wstawał, przebierał ją i nosił po nocach. Ja nie dawałam rady. Po dwóch miesiącach przestałam karmić, bo strasznie schudłam. Jadzia miała na wszystko uczulenie, więc moja dieta była po prostu drakońska. Miałam tego dość.

Mąż zawiódł się na mnie

Marcin miał o to do mnie wielki żal. Powtarzał, że mała przyzwyczai się do mojego mleka, że czasem dzieci na początku mają takie problemy z brzuszkiem, ale to mija. Skąd on to wszystko wiedział? Cóż, przeciwnie do mnie, czytał poradniki dotyczące niemowląt, był naprawdę w temacie. W każdym razie ja już nie chciałam. Przeszliśmy więc na sztuczne mleko i wkrótce problemy te się skończyły.

Za to pojawiły się inne, na przykład fatalne ząbkowanie. Jadzia miała 5 miesięcy, jak zaczęły jej się wyrzynać mleczaki. To był koszmar, ciągle płakała. Ten dźwięk wprost rozsadzał mi mózg. Gdy Marcin był w pracy, nosiłam ją całymi dniami na rękach i miałam tego naprawdę dość. Oczywiście to nie jest tak, że zaniedbywałam swoje dziecko. Wszystko to, co trzeba, robiłam przy niej. Karmiłam ją, próbowałam się nawet z nią bawić. Ale to było takie wymuszone.

Gdy tylko siadałam z nią na kocyku i próbowałam pokazywać jakieś książeczki, zabawki, niemal natychmiast zaczynałam ziewać. To znużenie było przeogromne, nie do opanowania. Czekałam  na moment, w którym Marcin wracał z pracy. A on, mył tylko ręce i od razu zajmował się córką. Stęskniony! Ja wychodziłam na spacer, żeby odetchnąć...

Wróciłam do pracy - tam odżyłam

Gdy Jadzia miała 9 miesięcy, wróciłam do pracy, zatrudniliśmy opiekunkę. Moja decyzja nikomu z rodziny się nie podobała, a najbardziej mojemu mężowi. Wszyscy wkoło uważają, że "matka powinna być przy dziecku". Ja nie mogę. Wykańcza mnie przebywanie z niemowlakiem. Nie przestawiłam się na tryb matki i chyba już nie przestawię. Czy jestem złą matką? Co to w ogóle znaczy? Wciąż się nad tym zastanawiam. Zła matka chyba krzywdzi swoje dziecko, a ja nigdy nic złego nie zrobiłam córce. 

Chcę to jeszcze raz podkreślić. Ja ją kocham, naprawdę. Sprawdzam wieczorem, zanim położę się do łóżka, czy wszystko u niej w porządku. Gdy robię zakupy, kupuję różne rzeczy z myślą o niej. Oglądam zabawki w internecie i sprawia mi frajdę zamówić coś dla niej. Lubię patrzeć, jak się bawi ze swoim ojcem. I myślę sobie, że może za parę lat, jak podrośnie, złapiemy lepszy kontakt. 

Na razie ma 10 miesięcy. Opiekowanie się takim mały dzieckiem jest dla mnie wykańczające. Mam poczucie bezproduktywnie spędzonego czasu. Kiedy siedziałam w domu z Jadzią, każdy dzień był taki sam. Teraz gdy pracuję, przynajmniej coś robię sensownego, rozwijam się, zarabiam pieniądze. Mój mąż jednak zmienił się. Już nie jesteśmy tak zgraną parą, jak dawniej. Dla niego liczy się tylko córka. Nie wiem, jak to się rozwinie w przyszłości".

Czytaj także: https://mamadu.pl/130161,nie-lubie-bawic-sie-z-dziecmi-to-nie-czyni-ze-mnie-gorszej-matki