Przykre ogłoszenie dla rodziców i dzieci
Praca nauczyciela to wymagający zawód, którego niestety w naszym kraju nadal bardzo się nie docenia. Nie dalej jak kilka dni temu nawet minister edukacji, Przemysław Czarnek stwierdził, że niektórzy nauczyciele mają mniej pracy, więc i zarobki powinni mieć mniejsze. Nie mówimy tu tylko o nauczycielach w szkołach, ale również o tych, którzy uczą w przedszkolach i zerówkach.
Ci również nie mają łatwo – praca z maluchami jest wymagająca, trzeba się wykazywać ogromem kreatywności i cierpliwości do kilkulatków. O pewnej przykrej sytuacji z nauczycielem zatrudnionym w przedszkolu opowiedział rodzic, który opisał sytuację z przedszkola swojego dziecka. Post udostępnił również na grupie facebookowej "Jestem rodzicem i jestem przeciwko #LexCzarnek".
W jednym z łódzkich przedszkoli od początku 2023 roku miały ruszyć zajęcia dla dzieci z języka angielskiego. W podstawie programowej jest zapis, że przedszkola mają obowiązek włączyć do nauczania przedszkolnego zajęcia z języka angielskiego w wymiarze jednej godziny tygodniowo. Na podstawie postu jednego z ojców nie wiadomo, czy angielski wcześniej u jego dziecka w grupie się odbywał. Wiadomo jednak, że od tego roku miała przyjść nowa pani, która miała prowadzić zajęcia we wszystkich grupach przedszkolnych po godzinie tygodniowo dla każdej z nich.
Praca w publicznym przedszkolu jest nieopłacalna
Na tablicy ogłoszeń, na której wisiało ogłoszenie i harmonogram zajęć, po niecałym miesiącu od rozpoczęcia przez anglistkę pracy, na ogłoszeniu przyczepiono nową kartkę z odręczną informacją: "Pani zrezygnowała z pracy". Ta wiadomość jest tak krótka, a tak wymowna, prawda?
Nie zostało napisane, dlaczego pani od angielskiego zrezygnowała, ale można się domyślać, że po prostu warunki pracy w przedszkolu musiały ją przerosnąć. To wymagające pracować z dużą grupą maluchów, które nie zawsze umieją się skupić, a zarobki nie są w ogóle proporcjonalne do tego, ile praca w przedszkolu wymaga od nauczyciela. W poście ojciec przedszkolaka z tej placówki napisał:
"Mój syn właśnie stracił szansę na naukę angielskiego w przedszkolu. Jedno ze swoich praw. Może je odzyska. Może nie. Na szczęście państwo daje mi kilka stówek, więc mogę mu wynająć PRYWATNE lekcje (teoretycznie). Albo nie, bo ma też inne potrzeby. A do tego: dowozić go. Czekać. Odwozić. Przekonywać, że to zmęczenie mu się OPŁACA. Tracić część dnia pracy albo odbierać mu np. część soboty".
Rodzice są rozczarowani, ale rozumieją anglistkę
Rodzice są wściekli i nikt im się nie dziwi. Bo ich dzieci mają prawo do tych zajęć, a nie ma nikogo, kto by je poprowadził. Nie za takie pieniądze, jakie otrzymują nauczyciele w publicznych placówkach edukacyjnych. Taka pani od angielskiego zapewne na prywatnych lekcjach, które będzie prowadzić w swoim domu z kilkoma grupami po 1-3 dzieci będzie mogła zarobić podobne pieniądze jak w publicznym przedszkolu. Albo nawet lepsze.
A komfort pracy jest zupełnie inny, może się skupić na nauce z kilkulatkami, poświęcić im maksimum czasu i uwagi, na które przecież każde dziecko zasługuje i ma do tego prawo. Co z tego, że prawo ma, jak w publicznej placówce skorzystać z niego nie może? Pod postem, który sfrustrowany ojciec zmieścił także na grupie "Jestem rodzicem i jestem przeciwko #LexCzarnek", wielu rodziców napisało komentarze. Oto kilka z nich, które pokazują, w jakim miejscu jest polskie szkolnictwo [pisownia oryg. - przyp. red.]:
A wy co uważacie na temat takiego rezygnowania nauczycieli z pracy? Ważniejsze są zarobki czy może jednak misja i chęć pracy z dziećmi?