Ojciec chce płacić dziecku za dobre stopnie, by zmotywować je do osiągania lepszych wyników. Matka boi się, że w przypadku wrażliwej dziewczynki metoda ta przyniesie zupełnie odwrotny efekt. Kto ma rację w tym sporze?
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
"Trzy lata temu córka poszła do szkoły. Nie powiem, że klasy 1-3 były banalne, ale całkiem nieźle jej szło. Bez jakiegoś większego wsparcia z naszej strony przynosiła same piątki i szóstki. W tym roku poszła do 4 klasy i już tak wesoło nie jest. Po niespełna dwóch miesiącach nauki widać, jak duży jest to przeskok. Różni nauczyciele, różne wymagania, nowe przedmioty. Wiem, że po pierwsze córka potrzebuje czasu, by oswoić się z nową sytuacją, z drugiej zdaję sobie sprawę, że nie musi być najlepsza ze wszystkiego. Pojawiły się trójki i czwórki, co jest dużym szokiem. Nie tyle dla nas, ile dla niej. Choć pracuje dużo więcej, efekty są dużo słabsze.
Czasem gorszy stopień motywuje ją do cięższej pracy, jednak znacznie częściej dobija i zniechęca do działania. Mówi, że 'jest beznadziejna' i 'nie da rady'. Wydaje mi się, że na tym etapie potrzebuje przede wszystkim naszego wsparcia i wyrozumiałości. W końcu musi się wdrożyć w nowy sposób edukacji i zrozumieć, że nie musi wszystkiego umieć na 6.
Liczy się ciężka praca?
Uważam, że jeśli ciężko pracuje, zawsze zasługuje na pochwałę, bez względu na efekty. Innego zdania jest jednak mój mąż. Uważa, że jestem zbyt pobłażliwa i przy takim podejściu sprawię, że w ogóle przestanie się starać. No bo jeśli mówię, że 3 są ok, to po co się wysilać?
Oczywiście nie chce jej karać za 'złe', 'słabe' czy 'mierne' oceny, ale chce wzmocnić znaczenie tych najlepszych. Postanowił, że za każdą 6, 5 i 4 będzie płacił jej odpowiednią stawkę. Jego zdaniem efekt, czyli dobra ocena, to dowód na to, jak ciężko pracowała i na jaką nagrodę zasłużyła (oczywiście wszystko zgodnie z ustalonym cennikiem). Przekonany o genialności swojego pomysłu twierdzi, że wiele osób stosuje tę metodę i z pewnością zadziała na 11-latkę, która nie dostaje żadnych innych pieniędzy, a już ma swoje małe potrzeby.
Liczą się efekty
Pomysł mi się nie podoba, bo wiem, że bardzo często dzieci wkładają wiele pracy i wysiłku w naukę czy wykonanie zadania, a nie zawsze udaje się im zdobyć dobry stopień. Z różnych przyczyn, czasem zupełne niezależnych od ucznia. Działa to także w drugą stronę, bo 5 czy 6 z ulubionego przedmiotu może przyjść z łatwością, nawet bez nauki, więc za co ta nagroda w tym przypadku?
Nie podoba mi się wyścig szczurów, porównywanie stopni i machanie świadectwami z czerwonym paskiem, a metoda z płaceniem za oceny dokładnie zmierza w tym kierunku. Nie motywuje do odpowiedzialności, sumienności i do nauki, a jedynie do zdobywania odpowiedniej ocen.
Bardzo się boję, co będzie z przedmiotami, z których będzie miła mierne stopnie, mimo ciężkiej pracy. System nagradzania zaproponowany przez męża może ja tylko utwierdzić w poczuciu, jak bardzo słaba jest. Nagrody za 5 to dla mnie to manipulacja i skupianie się na materialnych korzyściach, a nie tego chciałabym nauczyć nasze dziecko.
Zdaniem męża to nie tylko dobra motywacja - w końcu nagroda za dobrą pracę się należy, a i przyniesie to wiele korzyści z nauki samodzielnego zarządzania własnym budżetem.
Chciałam się zapytać innych rodziców: czy stosowaliście lub stosujecie takie metody u swoich dzieci? Jak to się sprawdza w praktyce, szczególnie w przypadku wrażliwych dzieci?".