Opiekę w szkole czy przedszkolu zapewnić mają nauczyciele, jednak gdy organizowany jest wyjazd, rodzice proszeni są o pomoc. Ci, którzy nigdy nie jeżdżą z dziećmi, są wytykani palcami, ale przecież mają dobry powód, by się nie angażować - twierdzi pani Patrycja.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
"Jeszcze dobrze wrzesień się nie skończy, już się zaczęło. Kolejna wycieczka i wyjścia do kina, biblioteki i teatru, zaraz także zaczną się wyjazdy na basen. Oczywiście wszystkie te atrakcje są fajne, ale okazuje się, że wymagają pomocy rodziców. Matki, które nie pracują, już kręcą nosem, że one wiecznie muszą jeździć, bo nikt nie chce, ale warto zrozumieć jedno: ja naprawdę nie jeżdżę nie dlatego, że nie mam na to ochoty.
Mam trójkę dzieci i u każdego na zebraniu to samo. Apele pani, że rodzice, którzy się nie udzielają, mogliby się w końcu trochę wykazać i zaangażować w wyjazdy. Że to dla dzieci, ze trzeba razem i wspólnie. Tyle że w tym roku moje dzieci w sumie zaliczyły już 6 wyjść i zapowiada się kolejne, a lada moment zaczną regularne wyjścia na basen. Przy każdym z nich pojawia się prośba o wsparcie jakiegoś rodzica. Najlepiej takiego, który jeszcze nie był na wycieczce.
...i znowu pretensje
Fajnie, że dzieci mają atrakcje, ale dla pracujących rodziców to wcale nie takie proste.
Najbardziej wkurzają mnie dąsy tych matek, co i tak nie pracują, że one znowu muszą jechać, bo reszcie się "nie chce". Oliwy do ognia dolewają wychowawcy, którzy je wychwalają. Jaka ich zasługa? Że mają czas i mogą? Jak dla mnie super, tylko po co ta cała szopka i naciskanie na innych, którzy nie mogą.
To nie jest tak, że się nie angażuję i zawsze wymiguje pracą. Piekę ciasta, robię ozdoby, przynoszę różne rzeczy do przedszkola, klasy i świetlicy. Pomagam w przygotowaniach, jak mogę, ale branie wolnego na cały dzień to już dla mnie przesada. I tylko słyszę od tych, co nie pracują i od nauczycieli: "no co to za problem?". Ano problem, bo jak pojadę z jednym dzieckiem, to i pozostała dwójka będzie chciała. No bo jak inaczej?
Przy trójce dzieci szczerze wolę urlopowe dni trzymać na rozpoczęcie czy zakończenie roku albo na awaryjne sytuacje, a nie marnować na klasowe wycieczki.
Pojawiają się nieustannie nowe pomysły na aktywny czas dla dzieci, choć rodziców do wyjazdów ciągle brakuje. Potem jęczenie, że nikt nie może. Tworzenie list tych, którzy jeszcze nie byli z dziećmi, a powinni. Przecież wystarczy wcześniej sprawdzić dyspozycyjność rodziców i do tego dostosować ilość wyjść albo po prostu nie kręcić nosem, że ciągle jeżdżą te same osoby.