Minister edukacji żyje prawdopodobnie w jakiejś alternatywnej rzeczywistości. Według Przemysława Czarnka polskie szkoły nie mają problemu z tym, że w placówkach jest za dużo dzieci ani z tym, że wszędzie brakuje nauczycieli. Najpierw mówił, że to problem, który dotyczy tylko pojedynczych gmin i dużych miast.
Teraz szef resortu edukacji chyba w końcu zrozumiał, że ludzie widzą inną rzeczywistość, a ich dzieci w szkołach przeżywają naprawdę spory problem – mają np. lekcje na 13.00 i siedzą w klasach do wieczora. Wszystko przez to, że jest duża liczba uczniów i brak nauczycieli, którzy odchodzą z zawodu, a ci, którzy zostają, biorą dodatkowe godziny i etaty w swojej szkole, bo dyrektorzy nie mają pracowników. Efekt jest taki, że jeden nauczyciel uczy od 8.00 do 19.00, bo musi wyrobić 2 zmiany uczniów – ich jest dwa razy tyle, a on jeden.
Minister nie powiedział wprost, że przyznaje, że są braki w kadrach nauczycielskich, ale wymyślił sposób na "zapełnienie luk", który nie będzie go nic kosztował:
"Chciałbym, żeby nauczyciele w końcu sobie uświadomili, że w sytuacji, kiedy jest 1,5 mln dzieci mniej, a ich jest więcej o kilkadziesiąt tysięcy, nie będzie tak, że będą uczyć tylko 1 przedmiotu i 18 godzin. Czy to jest normalne? Na świecie standardem jest dwuprzedmiotowiec" – podkreślił w rozmowie szef resortu edukacji.
Minister zaznaczył, że wie, że system jest krzywdzący wobec nauczycieli i chciałby coś z tym zrobić poprzez zmiany w karcie nauczycieli. Na pytania o to, czy uda się dokonać tych zmian i zreformować system szkolnictwa, Czarnek odpowiedział, że nie wie, bo wszystko utrudnia Związek Nauczycielstwa Polskiego. Powiedział, że najważniejsze jest dokonanie zmian w tej karcie, bo to pociągnęłoby kolejne reformy, ale nauczyciele w związku nie zgadzają się na to i "bronią tego jak niepodległości, bo to ich przywileje".
To według Czarnka błędne koło, bo związek nauczycieli nie pozwala zmienić czegoś, co działa w ich pracy na ich niekorzyść. Minister edukacji zaznaczył również, że chętnie by przedyskutował tę kwestię z prezesem ZNP, ale ten nie odpowiada na jego zaproszenia dotyczące spotkania w celu omówienia zmian w karcie nauczyciela.
Czarnek uważa, że to, że nauczyciele mają tylko 1 etat i 18 godzin pracy w ciągu tygodnia, sprawia, że naprawdę nie powinni narzekać. Tłumaczył, że takich podwyżek płac, jakie dostali ostatnio nauczyciele, życzyłby wszystkim w tzw. "budżetówce". Pan minister zapomniał chyba o tym, że wszyscy nauczyciele mają bezpłatne nadgodziny na sprawdzaniu klasówek, przygotowywaniu materiału do lekcji czy podczas dodatkowych godzin tzw. wyrównawczych w szkołach.
Trzeba też pamiętać, że naprawdę niewiele jest nauczycieli, którzy mają w szkołach tylko 1 etat – większość dodatkowo bierze wychowawstwa, dodatkowe godziny w innych klasach czy ciągnie cały drugi etat, bo dyrektorzy nie mają pracowników, którzy mogą poprowadzić godziny w innych klasach. Czarnek powiedział wprost, że większych podwyżek dla nauczycieli nie przewiduje i nie jest w stanie zrobić (nauczyciel wchodzący do zawodu będzie zarabiał 80 proc. od stycznia 2023 roku więcej niż w 2015 roku).
Opowiedział za to, jaki ma pomysł na to, że w szkołach nauczycieli brakuje i nie skuszą ich do wykonywania zawodu dodatkowe pieniądze. Szef resortu edukacji uważa, że powinno być tak, jak na Zachodzie (choć ten kierunek prawica dotychczas zawsze krytykowała), gdzie jeden nauczyciel zazwyczaj ma specjalizację z 2 przedmiotów, by mógł ich nauczać równocześnie.
Oznaczałoby to, że jeden nauczyciel zapełni lukę po innym, który odszedł z zawodu. Czyli, że musi się doszkolić, zrobić studia i wziąć drugi etat (mimo tego, że już przecież najczęściej ciągnie 2 etaty), a wszystko to na własny koszt. To jest rozwiązanie, które rekomenduje doktor habilitowany nauk prawnych, który, mam wrażenie, nie ma pojęcia o tym, jak w praktyce wygląda polska szkoła.
Czytaj także: https://mamadu.pl/165679,minister-czarnek-przekonany-o-tym-ze-polska-szkola-jest-nowoczesna