"Czy ty też byłaś tak wykończona?" - zapytała mnie koleżanka, której córka niedawno skończyła roczek. Pierwszy rok życia jej dziecka pozbawił ją radości, a w zamian dał nieustanne zmęczenie i spadek nastroju. Ma do siebie żal, że nie jest tak zaangażowaną mamą, jak sobie wyobrażała, że będzie.
Reklama.
Reklama.
To był dla niej piękny rok. W telefonie ma zapisanych setki zdjęć małej, która chwyta jej włosy, leży przewrócona na brzuszek, zjada pierwszą marchewkę. I pełno filmików - tu mała gaworzy, tu próbuje siadać, to tańczy obok telewizyjnej szafki na grubych nóżkach.
Ale w rozmowie z moją koleżanką wyczuwałam duży smutek. Otworzyła się i powiedziała, że to tylko obrazki. - Jak konto na Instagramie. Na każdym zdjęciu i filmiku mała jest przeszczęśliwa, ale gdybym na fotkach była też ja, zobaczyłabyś umęczoną, bladą i ledwie przytomną kobietę. Co poszło nie tak?
W teorii jej córeczka ładnie śpi, pije mleko o regularnych porach, potrafi bawić się sama. W czym więc problem? W nieustającym zmęczeniu i utrzymywaniu uwagi.
- Czasem czuję się fatalnie z tym, że po prostu siedzę przy córce i nic nie robię. Ona się czymś bawi i szuka interakcji ze mną, ale ja jestem nieprzytomna. Chciałabym być mamą z reklamy, która jest zaangażowana, aktywna, zawsze uśmiechnięta, ale nie mam na to siły - żaliła się.
Ma oczywiście zapisane zdjęcia i filmy z kluczowych momentów rozwoju swojej córki, ale pyta: - Czy naprawdę je pamiętam? Czy odtwarzam te momenty na telefonie?
Chciałam jej poradzić, żeby spała razem z dzieckiem w czasie jego drzemek, ale z toku wypowiedzi dowiedziałam się, że jest tak zmęczona, że nawet w nocy cierpi na bezsenność. Poza tym wcale nie szukała rady, chciała podzielić się z kimś swoimi obawami.
Rozmowa z nią pozwoliła mi zdać sobie sprawę, że też czasami staję się nieobecna w czasie zabawy z moimi dziećmi. Owszem, nigdy nie odmawiam wspólnego brykania, ale bezwiednie poddaję się ich woli i powtarzam czynności, o które mnie proszą. Nie jestem wtedy zaangażowana. Może mogłabym wtedy udawać robota, ale po całym dniu pracy i nocnych pobudkach do najmłodszego, mój umysł nie ma w sobie energii do wymyślania zajęć.
Z kolei w chwilach, gdy próbuję znaleźć czas dla siebie i siadam z książką, łatwo wpadam w irytację, gdy podchodzą do mnie dzieci. Nawet nie jestem zła na nie, tylko na siebie, że nie potrafię wypoczywać i na partnera, że pozostaje przez nie niezauważony.
Zapytałam moją koleżankę o to, czy udaje jej się czasami wypocząć albo oddać opiekę nad małą jej ojcu. Odpowiedziała: - Nie pamiętam, co to odpoczynek. Mój mózg ciągle rejestruje ruchy i odgłosy małej, a gdy pójdzie na spacer z tatą, nakręcam się, że powinnam uporządkować dom. Czasem tego nie robię, ale wyrzuty sumienia są jeszcze gorsze, niż fizyczne zmęczenie.
Psychologowie alarmują, że coraz więcej rodziców pada ofiarą wypalenia rodzicielskiego. I to nie tylko kwestia pogoni za pracą i brakiem równowagi z życiem domowym. Od jakiegoś czasu wmawia się nam, że dobry rodzic to ten, który nie spuszcza oka z dzieci i wyczytuje informacje o ich potrzebach na podstawie jednego gestu. Tymczasem wielu dorosłych chciałoby po prostu być wystarczająco dobrymi opiekunami, którzy nie są poddawani ciągłej presji.
Z kolei ona chciała wiedzieć, czy z wiekiem łatwiej jest opiekować się dziećmi. Miałam dla niej tylko jedną odpowiedź: "nie". Potrzeby dzieci się zmieniają, a my dojrzewamy w macierzyństwie, zaczynamy dostrzegać problemy, które nie były naszym zmartwieniem w okresie niemowlęcym. I żadne wyjście do przedszkola czy szkoły tego nie zmieni.