Znasz to uczucie powakacyjnego niedoczasu? Najpierw pakowałaś jak szalona całą rodzinę, by padnięta ruszyć na wymarzony urlop. Teraz niby wypoczęta wracasz do sajgonu i jeszcze zwiększasz obroty, bo przecież góra prania sama się nie ogarnie... efekt? Pierwszego dnia po wakacjach czujesz, jakby 2-tygodniowego wyjazdu w ogóle nie było.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Bez względu na to, czy tego chcemy, czy nie zazwyczaj zarówno kwestia pakowania, jak i oganiania rzeczy po urlopie spada na nas - matki. Osobiście mam wrażenie, że każdy ochoczo wraca do swoich zajęć, a bajzel zostaje porzucony, bo przecież sam się ogarnie w magiczny sposób, to znaczy ogarnie go matka, ale kto by o tym pamiętał. Ja dojrzałam do tego, że nie szkoda mi dodatkowego urlopu "na sprzątanie". I ty też powinnaś tego spróbować.
Latami wyglądało to tak, że wykorzystywaliśmy rodzinnie każdy możliwy dzień na wyjazd. No, bo przecież szkoda urlopu na siedzenie w domu. Tak więc wracaliśmy po wakacjach w niedzielę wieczorem, a od rana praca, przedszkole i sajgon w mieszkaniu, z którym nie mogliśmy sobie poradzić przez kolejny tydzień. Po 2 dniach czułam się, jakbym potrzebowała kolejnych wakacji. A do jakiegoś stanu "normalności" wracaliśmy dopiero po kolejnym weekendzie, który także spędzaliśmy na zacieraniu pourlopowych śladów z mieszkania. Ten maraton był potwornie męczący. Jednak od jakiegoś czasu do tematu podchodzę zupełnie inaczej i nie boję się brać dodatkowych 2 dni urlopu.
Jak po przejściu tsunami
Oczywiście zawsze możesz wytyczyć konkretne zadania dla każdego domownika. Ja tego próbowałam, ale to zawsze niosło za sobą jeszcze więcej bałaganu. Ja jestem zbyt poukładana, by zacisnąć zęby i przetrwać "porządek" samodzielnie zrobiony przez kilkulatka. Na ten monet więc wolę robić to w większości sama. Patentów na sprawne ogarniecie się po urlopie mam kilka.
Przede wszystkim porządki zaczynam jeszcze przed wyjazdem. Brzmi to niemalże jak jakieś zboczenie, ale naprawdę warto o to zadbać. Pakując się, nietrudno zrobić bałagan. W ostatniej chwili zapadają decyzje, co zabrać, co zostaje, co się nie mieści, a czego jednak nie mamy zamiaru pakować. W pospiechu zostawione brudne naczynia, gdy spieszmy się na samolot i pranie z ubiegłego tygodnia, które ledwo mieści się już w koszu... Łatwo o tym zapomnieć podczas urlopu, a po powrocie nie jest przyjemnie, gdy wkracza się do mieszkania, które wygląda jak po przejściu tsunami.
Dlatego ja poświęcam trochę czasu i uwagi przed samym wyjazdem, by zostawić sprzątnięte mieszkanie. Chowam wszystko na miejsce i gonię resztę rodziny, by zrobiła to samo. Ścieram kurze i odkurzam oraz staram się wyzerować zawartość kosza na pranie.
Piorę na urlopie
Moim odkryciem są miejsca urlopowe z pralką. Jeśli wybieramy się do hotelu, gdzie jest na wyposażeniu, chętnie z niej korzystam i po 2 tygodniach wakacji jest mniej brudów, a reszta ubrań od razu ląduje do szaf. Jednak jeśli pralki brak, to trzeba się liczyć z furą prania. To jest niepojęte, ile brudzi 4-osobowa rodzina podczas wakacji! Znacznie więcej niż w każdy inny tydzień. Żeby ułatwić sobie życie, w drodze powrotnej już nie pakujemy każdego do oddzielnej walizki, a segregujemy pranie kolorami. Dzięki temu potem mogę tylko przełożyć rzeczy bezpośrednio do pralki.
Wolne na sprzątanie, ale i dla mnie
No i najważniejsze, do czego dojrzałam po latach - zawsze biorę dwa dni urlopu więcej. Ale jeśli myślisz, że ogarniam rzeczy po wyjeździe od rana do wieczora, jesteś w błędzie. Jeśli dzieciaki wracają do przedszkola, a mąż idzie do pracy, sprawa jest prostsza, jeśli wszyscy są w domu, warto wysłać resztę domowników na wycieczkę.
Ponieważ mam całkiem czysto w mieszkaniu (bo sprzątnęłam przed urlopem), jeden problem mam już z głowy. Posegregowane ciuchy po kolei wrzucam do pralki, a gdy pranie się robi na spokojnie, rozpakowuję apteczkę i kosmetyki. Zabawki zawsze pakujemy oddzielnie i to już zadanie dzieci, by wróciły one na swoje miejsce. Czasem to długi proces (u nas plecak czekał 2 tygodnie, ale na szczęście się doczekał). Gadżety wakacyjne typu parasole, parawany i hulajnogi to zadanie męża.
A potem odpalam serial, robię sobie kawę i nastawiam się psychicznie na nowy tryb, w który trzeba będzie wejść, ale na szczecie dopiero za dwa dni... Przeglądam kalendarz, czy mamy jakieś zaplanowane wizyty, a może coś trzeba umówić. Często ten czas poświęcam także na planowanie zakupów do przedszkola czy szkoły, by wyprawki nie zostawiać na ostatnią chwilę. Na spokojnie jadę na zakupy (w końcu w lodówce światło) albo przesyłam mężowi listę zakupów.
Biorę kąpiel i pozwalam sobie na przyjemności tylko dla siebie, dzięki temu nagle nie zużywam całej pourlopowej energii w zaledwie dwa dni. Nie denerwuję się, że się nie wyrabiam i że kolejny dzień potykam się o nierozpakowaną walizkę. Po takim spokojnym starcie pierwszy dzień w pracy też mniej boli. Dlatego warto sobie na to pozwolić.
To moje patenty, a może ty masz też jakieś sposoby, by po dwóch dniach nie czuć się, jakby urlopu w ogóle nie było?