Bez względu na to, czy tego chcemy, czy nie zazwyczaj zarówno kwestia pakowania, jak i oganiania rzeczy po urlopie spada na nas - matki. Osobiście mam wrażenie, że każdy ochoczo wraca do swoich zajęć, a bajzel zostaje porzucony, bo przecież sam się ogarnie w magiczny sposób, to znaczy ogarnie go matka, ale kto by o tym pamiętał. Ja dojrzałam do tego, że nie szkoda mi dodatkowego urlopu "na sprzątanie". I ty też powinnaś tego spróbować.
Latami wyglądało to tak, że wykorzystywaliśmy rodzinnie każdy możliwy dzień na wyjazd. No, bo przecież szkoda urlopu na siedzenie w domu. Tak więc wracaliśmy po wakacjach w niedzielę wieczorem, a od rana praca, przedszkole i sajgon w mieszkaniu, z którym nie mogliśmy sobie poradzić przez kolejny tydzień. Po 2 dniach czułam się, jakbym potrzebowała kolejnych wakacji. A do jakiegoś stanu "normalności" wracaliśmy dopiero po kolejnym weekendzie, który także spędzaliśmy na zacieraniu pourlopowych śladów z mieszkania. Ten maraton był potwornie męczący. Jednak od jakiegoś czasu do tematu podchodzę zupełnie inaczej i nie boję się brać dodatkowych 2 dni urlopu.
Oczywiście zawsze możesz wytyczyć konkretne zadania dla każdego domownika. Ja tego próbowałam, ale to zawsze niosło za sobą jeszcze więcej bałaganu. Ja jestem zbyt poukładana, by zacisnąć zęby i przetrwać "porządek" samodzielnie zrobiony przez kilkulatka. Na ten monet więc wolę robić to w większości sama. Patentów na sprawne ogarniecie się po urlopie mam kilka. Przede wszystkim porządki zaczynam jeszcze przed wyjazdem. Brzmi to niemalże jak jakieś zboczenie, ale naprawdę warto o to zadbać. Pakując się, nietrudno zrobić bałagan. W ostatniej chwili zapadają decyzje, co zabrać, co zostaje, co się nie mieści, a czego jednak nie mamy zamiaru pakować. W pospiechu zostawione brudne naczynia, gdy spieszmy się na samolot i pranie z ubiegłego tygodnia, które ledwo mieści się już w koszu... Łatwo o tym zapomnieć podczas urlopu, a po powrocie nie jest przyjemnie, gdy wkracza się do mieszkania, które wygląda jak po przejściu tsunami.
Dlatego ja poświęcam trochę czasu i uwagi przed samym wyjazdem, by zostawić sprzątnięte mieszkanie. Chowam wszystko na miejsce i gonię resztę rodziny, by zrobiła to samo. Ścieram kurze i odkurzam oraz staram się wyzerować zawartość kosza na pranie.
Moim odkryciem są miejsca urlopowe z pralką. Jeśli wybieramy się do hotelu, gdzie jest na wyposażeniu, chętnie z niej korzystam i po 2 tygodniach wakacji jest mniej brudów, a reszta ubrań od razu ląduje do szaf. Jednak jeśli pralki brak, to trzeba się liczyć z furą prania. To jest niepojęte, ile brudzi 4-osobowa rodzina podczas wakacji! Znacznie więcej niż w każdy inny tydzień. Żeby ułatwić sobie życie, w drodze powrotnej już nie pakujemy każdego do oddzielnej walizki, a segregujemy pranie kolorami. Dzięki temu potem mogę tylko przełożyć rzeczy bezpośrednio do pralki.
No i najważniejsze, do czego dojrzałam po latach - zawsze biorę dwa dni urlopu więcej. Ale jeśli myślisz, że ogarniam rzeczy po wyjeździe od rana do wieczora, jesteś w błędzie. Jeśli dzieciaki wracają do przedszkola, a mąż idzie do pracy, sprawa jest prostsza, jeśli wszyscy są w domu, warto wysłać resztę domowników na wycieczkę.
Ponieważ mam całkiem czysto w mieszkaniu (bo sprzątnęłam przed urlopem), jeden problem mam już z głowy. Posegregowane ciuchy po kolei wrzucam do pralki, a gdy pranie się robi na spokojnie, rozpakowuję apteczkę i kosmetyki. Zabawki zawsze pakujemy oddzielnie i to już zadanie dzieci, by wróciły one na swoje miejsce. Czasem to długi proces (u nas plecak czekał 2 tygodnie, ale na szczęście się doczekał). Gadżety wakacyjne typu parasole, parawany i hulajnogi to zadanie męża. A potem odpalam serial, robię sobie kawę i nastawiam się psychicznie na nowy tryb, w który trzeba będzie wejść, ale na szczecie dopiero za dwa dni... Przeglądam kalendarz, czy mamy jakieś zaplanowane wizyty, a może coś trzeba umówić. Często ten czas poświęcam także na planowanie zakupów do przedszkola czy szkoły, by wyprawki nie zostawiać na ostatnią chwilę. Na spokojnie jadę na zakupy (w końcu w lodówce światło) albo przesyłam mężowi listę zakupów.
Biorę kąpiel i pozwalam sobie na przyjemności tylko dla siebie, dzięki temu nagle nie zużywam całej pourlopowej energii w zaledwie dwa dni. Nie denerwuję się, że się nie wyrabiam i że kolejny dzień potykam się o nierozpakowaną walizkę. Po takim spokojnym starcie pierwszy dzień w pracy też mniej boli. Dlatego warto sobie na to pozwolić.
To moje patenty, a może ty masz też jakieś sposoby, by po dwóch dniach nie czuć się, jakby urlopu w ogóle nie było?
Czytaj także: https://mamadu.pl/147501,sprzatanie-i-relaks-w-jednym-ankieta-karcher-i-wywiad-z-brigitte-b-senkopf