To jedno niepozorne zdanie potrafi szybko popsuć beztroski wakacyjny humor. Bo czy to obowiązek kobiety o wszystkim pamiętać? W wielu dziedzinach panowie równe świetnie zajmują się domem i dziećmi, to dlaczego nie pakowaniem walizek?
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Sezon wakacyjny w pełni, wszyscy rozpoczęli już wakacyjne wyjazdy. Niektórzy - o zgrozo - są już po urlopie. Inni jeszcze czekają nawet do jesieni. Planują mniejsze lub większe wypady na działkę, do dziadków, znajomych, weekendowe i całodniowe wycieczki. Szkoda siedzieć w domu, tym bardziej że to pierwsze od 2 lat wakacje absolutnie bez obostrzeń.
Jednak zanim wyjazd, czeka nas pakowanie. I kto za to się zabierze? Oczywiście mamy. Chyba nie słyszałam ani jednej historii o facecie, co pakuje dzieci i całą resztę, a kobieta przychodzi na gotowe. Mimo coraz fajniej funkcjonującego w wielu domach podziału obowiązków, jakoś w przypadku urlopów to równouprawnienie nadal nie do końca działa.
Owszem, to męska rzecz zapakować rzeczy do bagażnika samochodu, może sprzęt do łowienia ryb, rowery, ale już same walizki to rzecz pań. Oczywiście panowie spakują swoje rzeczy, ale już cała reszta jest na głowach pań. I absolutnie nie widziałabym w tym nic złego, gdyby nie jeden szczegół, który mnie potwornie drażni.
Gotowi (prawie) na wszystko
Od razu przyznaję, jestem matką preppersem. Ja muszę mieć w walizce wszystko, na absolutnie każda ewentualność (i nie chodzi mi o szpilki i szminkę). Nienawidzę robienia list, walczę ze swoją manią kontroli. Jednak w przypadku dwójki dzieci tworzenie mini notatek: co do apteczki, co dokupić, czy co spakować w ostatniej chwili, jest niezbędne.
Czy jestem mistrzem pakowania? Absolutnie nie, zawsze czegoś zapominam. Jednego roku były to moje skarpetki (ale sportowe buty zapakowałam), innego ibuprofen (oczywiście dziecko musiało dostać gorączki). Ale lubię mieć kontrolę i absolutnie nie ma problemu, z tym, że to robię sama, bo robię to po swojemu. Nie ma problemu z tym do momentu, gdy podczas wakacji słyszę "Kochanie, czy spakowaliśmy…?", a wtedy podnosi mi się ciśnienie. Bo zazwyczaj "nie spakowaliśMY".
Nie oczekuje od mojego męża, by pomagał mi przy pakowaniu. Uważam, że jednej osobie łatwiej nad tym zapanować. Tym bardziej, że zamkniętą i gotową walizkę mam na 3 dni przed wyjazdem, mąż robi to zazwyczaj wieczorem przed wyjazdem. Tak mam. Jednak z opowieści koleżanek wiem, że bez względu na to, kiedy i jak kobieta pakuje rodzinę, pytanie o to, czy coś zostało zapakowane prędzej czy później na urlopie musi się pojawić. No i w tym rzecz, bo panowie pakują własne gacie, a panie mają do ogarnięcia wszystko inne. Więc jakie "-ŚMY"? i dlaczego sugestia, że coś będzie potrzebne, nie pojawia się jeszcze przed wyjazdem?
Wspólne rzeczy
Nie jest to naturalnie pytanie o męską część garderoby, ale o krem, plaster, dezodorant czy jakąś bardzo unikalną rzecz jak nitka dentystyczna czy szampon przeciwłupieżowy. Oczywiście ta super potrzebna rzecz zazwyczaj nie jest spakowana, a ukochany mąż nawet nie wspomniał, że ma jakieś szczególne potrzeby. Jeden będzie brnął, inny, widząc pioruny w oczach, się wycofa. Ten, który czuje, że nie pogada i wkroczył na grząski grunt, tylko rzuci: "już nieważne", "już nie potrzebuję", "poradzę sobie"...
Tyle że to ważne, ważne, by ktoś potrafił docenić nasz wysiłek i zrozumiał, że takie pakowanie nie zawsze jest łatwą sztuką, zwłaszcza gdy do ogarnięcia jest więcej niż jedno dziecko.
Moja wina
Dlaczego faceci nie mówią: "Kochanie, czy zabrałaś" albo "Czy pamiętałaś może, by zabrać" ... no umówmy się, brzmi to jak atak, jeśli ewentualnie tego nie spakowałaś. Ale znowuż ta liczba mnoga... osobiście przyprawia mnie o dreszcze. Nienawidzę takiego formułowania zdań, gdy wiem, że coś od początku do końca wykonałam ja. To jakby ktoś sobie przypisywał zasługi, ale jednocześnie mówił, że jeśli coś jest nie tak, to wina jest twoja.
Nie lubię takich sformułowań względem pracy, zakupów czy innych domowych zadań, ale w przypadku wakacji dosłownie doprowadzają mnie do szału. Dziwna jestem? Niekoniecznie, znajomi właśnie wrócili z urlopu i ta sama historia. Drobiazg? Może, ale czy nie można do tematu podejść inaczej? Choćby przed urlopem pomyśleć, co by się przydało.
Nie zrozum mnie źle, dzisiejsi faceci są naprawdę super. Robią dużo rzeczy w domu, zajmują się dzieciakami. Nie, nie pomagają kobietom, oni aktywnie wychowują i uczestniczą w życiu rodziny. Więc może czas w tym roku zapakować tylko własne majtki i pozwolić im przejąć pałeczkę... Co się może nie udać? Najwyżej potem to my zapytamy: "Kochanie, czy zapakowaliśmy…?".