Akurat kiedy skończyłam pracę, zaczął padać deszcz. Trzymanie dzieci całe popołudnie w domu nie wchodziło w grę. Zdecydowaliśmy się na salę zabaw. Moją ulubioną. Oddajesz dzieci pod opiekę wykwalifikowanych animatorek i idziesz do hotelowej kawiarni. Godzina dobrej zabawy dla dzieci i relaksu dla rodziców. Niestety, tym razem ta nie była mi dana.
Reklama.
Reklama.
Sala zabaw to dobre miejsce
Choć wielu moich znajomych mówi, że tzw. kulki to najgorsze miejsce na świecie, nie podzielam tego zdania. W naszej okolicy jest hotel z genialną salą zabaw. Korzystamy z jego usług regularnie. Zostawiamy dzieci pod opieką animatorek, one się bawią, a my idziemy na górę do hotelowej restauracji na kawę. To najlepsze rozwiązanie, kiedy pada deszcz.
Dzieci bez rodziców bawią się swobodniej i wszystkich w sali obowiązują dokładnie te same zasady, więc to rozwiązanie wydaje się być ideałem. My mamy chwilę ciszy i spokoju. Hotel zwykle ma w tygodniu niewielu gości, więc siadamy i obgadujemy to, na co normalnie brak czasu. Wczoraj też tak miało być, ale nie było.
Już od wejścia słyszę "Bruno"
Wchodząc do restauracji, widzę go od razu. Ma 5, może 6 lat, skacze po fotelach. Na drugim końcu sali siedzi para, kobieta woła go po imieniu. Zamówiliśmy kawę, poszłam do toalety. Mąż siedzi przy stoliku, na fotelu obok stoi bosy chłopiec i zagaduje. Ślubny nie reaguje, widzę, że nie jest zadowolony z towarzystwa, nie dziwi mnie to.
- Jestem Ninja i zaraz was pozabijam - wykrzykuje chłopiec. Rozglądamy się, rodzice (?) zniknęli. W całej restauracji jesteśmy my i on. Nie reagujemy, chłopiec skacze po fotelach, przy wszystkich stolikach w zasięgu mojego wzroku. Zerkam na barmana, kręci głową z dezaprobatą. Bose dziecko próbuje nas zagadać.
- Gdzie są twoi rodzice? - pytam. Odpowiada mi cisza, chłopiec skacze jeszcze chwilę po meblach, w końcu kładzie buty na stoliku obok, zakłada je na nogi i zeskakuje z mebla na podłogę. Biegnie w głąb korytarza. Rodziców nie ma. Ile czasu minęło? 20-30 minut, nikt po niego nie przyszedł.
To tylko dziecko
- Ja wiem, że to tylko dziecko - mówi mój mąż. - Ale przecież tak nie może być, jak tylko wyszłaś, jego rodzice zniknęli, został tu sam, zachowywał się strasznie, nawet nie było komu zwrócić uwagi - mówi jednym tchem. Wiem, że ma rację. Sami mamy troje dzieci, jedno w spektrum. Mierzymy się z różnymi zachowaniami, jednak zostawienie dziecka samego w hotelowej restauracji nie mieści się w naszych głowach.
Hotel jest naprawdę ogromny, jest tu basen, plątanina korytarzy, dostęp do plaży i rzeki. 5-latek zostawiony sam sobie, to jak proszenie się o kłopoty. To tylko dziecko, a jednak w momencie, kiedy masz ten moment, że twoje dzieci są bezpieczne i nie są tuż obok, to chwila, kiedy chcesz pobyć tylko z drugim dorosłym. Może macie coś ważnego do omówienia, a może zwyczajnie potrzebujecie ciszy.
Jednak cudze dziecko wciskające się obok was i zagadujące co chwila, może być przeszkodą. Nie wspomnę już nawet o tym, że bieganie po hotelowych meblach czy zakładanie na stole butów, zupełnie nie mieści się w moich normach. Dzieci uczą się pewnych zachowań od rodziców, to my jesteśmy odpowiedzialni za to, jak je wychowamy.
Buty 5-latka nie są mniej obrzydliwe niż buty dorosłego na stole. Jeśli chcemy, żeby inni nas szanowali i zachowywali się w sposób właściwy, sami musimy tak postępować i uczyć tego dzieci. Wakacje nie zwalniają nas z myślenia i odpowiedzialności za dziecko. Tych dorosłych było dwoje. Uważam, że jedno z nich powinno zostać z dzieckiem w restauracji i zadbać o jego bezpieczeństwo i właściwe zachowanie.