Byłam wściekła na sąsiadkę, że dziecko płacze. Gdy od niej wróciłam, sama wyłam godzinę
List czytelniczki
·3 minuty czytania
Publikacja artykułu:
Nawet w trosce o los dziecka, łatwo wydać szybki osąd, tymczasem pozory potrafią mylić. Przekonała się o tym nasza czytelniczka, która prosi by, zamiast osądzać, być bardziej czujnym i empatycznym, bo ktoś obok może potrzebować naszej pomocy.
Reklama.
Reklama.
Płacze i płacze i płacze...
"Mieszkam na starym osiedlu. Część osób kojarzę z widzenia, ale nawet 'dzień dobry' rzadko się usłyszy. Nikt się nie wtrąca i nikt się nie przyjaźni. Taki mamy tu styl. Nigdy mi to nie przeszkadzało, bo sporo pracuję. Nawet gdy córka, była mała, jakoś nie zawarliśmy żadnych bliższych znajomości, bo praktycznie nie mieszkają tu młodzi ludzie. Mamy swoich przyjaciół i sąsiedztwie nigdy ich nie szukaliśmy. Nawet nie zauważyłam, gdy niedawno wprowadziła się młoda kobieta. Wiedziałam, że pojawił się ktoś nowy, ale nigdy na oczy jej nie widziałam.
Po jakimś czasie dało się usłyszeć, że nie mieszka sama. Nocami regularnie zaczęliśmy słyszeć płacz dziecka. Ewidentnie noworodka. Dawno rodziłam, ale wiem, jak bywa. Na początku mnie to nie dziwiło, ale zauważyłam, że zamiast lepiej jest coraz gorzej. Ostatnio pracuję więcej z domu, ze względu na wakacje i płacz stał się wręcz uciążliwy. Maluch płakał niemalże non stop. A ja zaczęłam się zastanawiać, czy ma właściwą opiekę, czy nie dzieje mu się krzywda, czy rodzice o niego właściwie dbają. Choć już pojawiły mi się takie myśli w głowie, nie chciałam się wtrącać.
Chyba już za dużo tego płaczu
Dzieci bywają różne i sytuacje są różne, no głupio tak wpadać z oskarżeniem. Ja bym poczuła się beznadziejnie, gdyby ktoś zasugerował, że źle się zajmuję własnym dzieckiem. W końcu to nie łatwa sztuka. Wzięłam na wstrzymanie, ale myśli nie dawały mi spokoju. Przy kolejnym dłuższym napadzie płaczu maluszka, postanowiłam zapukać do drzwi.
Dłuższą chwilę nikt nie otwierał, nawet miałam wrażenie, że nawet się nikt nie ruszył w kierunki drzwi. Po dłuższej chwili mojego dobijania drzwi otworzyła młoda dziewczyna. Wyglądała tragicznie. Od razu było widać, że nie spała od wielu nocy. Miała opuchnięte oczy, rozciągnięty, brudny t-shirt, a w ramionach trzymała plączącego noworodka. Patrzyła na mnie nieobecnym spojrzeniem. Na jej twarzy malowało się zrezygnowanie i obojętność. Zrobiło mi się głupio, że słysząc płacz przez ścianę, myślałam o niej źle. Momentalnie wróciły wszystkie te emocje, które czułam, gdy sama zostałam mamą.
Macierzyństwo w pojedynkę nie jest łatwe
Zmęczenie, bezradność i bezsilność. Przypominałam sobie, jak bardzo było mi trudno, gdy miałam przez kilka godzin być sama z noworodkiem. Choć mogłam liczyć na obiad od mamy, a popołudniami i wieczorami na męża, to te kilka godzin były wiecznością. Ona chyba nie miała nikogo... Zapytałam tylko: 'czy mogę wejść i ci pomóc?' Bez słowa mnie wpuściła.
Była już tak umęczona, że nie miała siły walczyć, trzasnąć drzwiami i rzucić: 'czego się wtrącasz'. Usiadła na kanapie, pewnie tam siedziała od dłuższego czasu. W mieszkaniu panował masakryczny bałagan. Nie było brudno, ale było chaotycznie, wszystko było wszędzie. Ja się duszę w takiej przestrzeni, to coś, co mi najbardziej przeszkadzało po moim porodzie. Rzeczy dziecka absolutnie wszędzie.
Wiedziałam, że potrzebuje odpoczynku, snu, kąpieli, jedzenia, które ktoś jej poda i wyjścia z czterech ścian, że potrzebuje pomocy. Dała się namówić na prysznic i drzemkę. Trochę tylko ogarnęłam, przypilnowałam malucha. Dałam jej obiad. Zapytałam, czy mieszka sama, potwierdziła, a ja powiedziałam, że zawsze może do nas zapukać.
Za mało w nas empatii i chęci pomocy
Tam się trzymałam, a potem puściły emocje. Gdy wróciłam do domu wyłam przez godzinę. Gdy zostałam mamą, pierwsze tygodnie były koszmarem, brak snu dawał się we znaki, ale było nas dwoje. Nauka karmienia i ciągły płacz były męczące. Wstawaliśmy na zmianę. Obiad musiałam tylko odgrzać, a i z tym nie zawsze dawałam radę. W domu był chaos. Mimo pomocy bliskich samodzielna i w miarę zorganizowana poczułam się dopiero po 2 miesiącach.
Jednak ja cały czas miałam wsparcie. Mogłam po południu lub wieczorem wyjść na spacer, wziąć długą kąpiel lub prysznic, umyć włosy, czy ogolić nogi. Głupie i proste rzeczy, ale dawały odetchnąć, dawały namiastkę starego życia. Mąż starał się, bym miała w miarę 6 godzin przespanych. Tylko podstawiał mi młodą do karmienia, a ja półprzytomna ją karmiłam. W weekend rano po karmieniu zabierał, bym odespała. Miałam kogoś, kto o mnie cały czas dba, mimo to było ciężko.
Ona nie ma i nie daje mi to spokoju.
Nie wiem na ile mogę pomóc i na ile ona da sobie pomoc. Nie wiem na ile to zmęczenie i wyczerpanie, a na ile baby blues, a może już coś poważniejszego. Ale wiem, że nawet jeśli coś pomogę, to nie na tyle na ile ona tej pomocy potrzebuje. Ale spróbuję, jeśli będzie chciała to może, choć trochę będzie jej lżej.
Pisze o tym wszystkim, gdyż sytuacja ta uświadomiła mi, że takich mam jest pełno i mieszkają tuż obok za ścianą, mijamy je na ulicy, w parku i sklepie. Są takie dzielne i silne, ale i zmęczone. Więc może, gdy usłysz następnym razem długi płacz czy histerię dziecka, to nie będziesz oceniać i krytykować, ale zaoferujesz swoją pomoc. Może ktoś się oburzy, może ktoś zamknie ci drzwi przed nosem, a nawet zwyzywa, że się wtrącasz, a może da sobie pomóc. Warto spróbować."