"Dziadkowie zabierają dzieci na wakacje i już wystawili mi rachunek. Każą mi zwracać za benzynę"
"Moi teściowe zaproponowali, że zabiorą wnuki na 2 tygodnie nad morze. Okazało się, że muszę zapłacić za cały wyjazd moich dzieci".
Reklama.
"Moi teściowe zaproponowali, że zabiorą wnuki na 2 tygodnie nad morze. Okazało się, że muszę zapłacić za cały wyjazd moich dzieci".
Każdego lata jeździliśmy z dziećmi na dwa tygodnie nad morze. Jednak w tym roku, przez inflację i rosnące ceny, musieliśmy zacisnąć pasa. Wzrosły nam raty kredytu za mieszkanie, więc zrezygnowaliśmy w różnego rodzaju rozrywek i... wakacji, na które nasze dzieci, niestety, czekały cały rok.
Jak nie trudno się domyślić, dzieci były zawiedzione. Zamiast biegania boso po plaży, kąpania się w morzu i budowania zamków z piasku, tegoroczne lato miały spędzić u moich rodziców na wsi. Na pewno to dużo lepsza opcja niż siedzenie w małym dusznym mieszkaniu w mieście, ale dla moich dzieci, niestety, to żadna rozrywka.
I wtedy, jak z nieba, spadli nam teściowie. Co prawda z początku patrzyłam na ich słowa dosyć sceptycznie, bo różnie między nami się układało, ale ich propozycja była naprawdę kusząca: zaproponowali, że wezmą wnuki na prawie cały miesiąc nad morze.
Rozłąka z dziećmi na trzy tygodnie wydawała mi się za długa, ale po przedyskutowaniu propozycji teściów doszliśmy z mężem do wniosku, że to dobry pomysł. Doceniliśmy ich chęci, zwłaszcza, że sami nie mamy w tym roku pieniędzy na wakacje, a kolejną kwestią jest to, że dobrze wiemy, że nie wszyscy dziadkowie zabierają wnuki na wyjazdy.
Maluchy oszalały z radości, a młodsza córka, mimo że do wyjazdu został jeszcze miesiąc, poszła się nawet spakować, żeby na pewno nie przegapić wyjazdu. Dziadkowie zdążyli już 'nakręcić' nasze dzieci na wyjazd: pokazywali im zdjęcia miejscowości, do której jadą, opowiadali o jakichś atrakcjach dla dzieci nieopodal. Wszystko wskazywało na to, że będą miały naprawdę świetny wyjazd.
Aż przyszedł czas na rezerwowanie noclegów. Moi teściowie są bardzo bystrzy i biegli w korzystaniu z internetu. Znaleźli naprawdę fajny domek nad morzem w bardzo atrakcyjnej nadmorskiej miejscowości. Przedstawili nam plan: babcia będzie gotowała w domu, a do restauracji pójdą 2-3 razy. Na wszystko się zgadzałam i odparłam, że dam starszej córce jakiejś kieszonkowe.
I okazało się, że kieszonkowe dla moich kilkulatek na wyjazd z dziadkami to za mało. Oni oczekiwali, że razem z mężem opłacimy równo połowę tego wyjazdu... łącznie z benzyną. Jak to usłyszałam, to zaniemówiłam.
Dziadkowie dosłownie wystawili nam rachunek za ten wyjazd i wszystko podzielili na pół: nocleg, szacunkowy koszt wyżywienia, paliwo, nawet przejazdy autostradą. Nie będę podawać szczegółów, ale wcale to nie była mała kwota: za tą sumę spokojnie pojechalibyśmy całą rodziną, bez niczyjej łaski, nad morze na tydzień zamiast na trzy.
Jeszcze nie rozmawialiśmy z teściami o tym, że dla nas to żadna okazja. Wiedzą, że mamy problemy finansowe, a jednak nie uzgodnili z nami wcześniej, że te wakacje będą dla naszych dzieci płatne. Najgorsze jednak jest to, że już nastawili maluchy, a ja nie mam serca powiedzieć im, że plan znowu się zmienił i... jednak wylądują na wsi u drugiej babci. Wiem też, że gdy poinformujemy teściów, że jednak rezygnujemy z ich 'oferty', poczują się wystawieni. Nie jest mi ich jednak żal: uważam, że podliczanie wnuków za wspólny wyjazd, na który sami zaprosili dzieci, to przesada.
Najlepiej nie zwlekać, tylko porozmawiać z teściami i wyjaśnić sytuację: dla nich mogło być oczywiste to, że syn i synowa pokryją część kosztów związanych z wyjazdem ich dzieci. Z kolei autorka listu, mając inne doświadczenia, mogła zakładać coś odwrotnego.
Im wcześniej autorka listu zrezygnuje z wyjazdu, tym lepiej. To samo tyczy się poinformowania jej dzieci: na pewno będą rozczarowane, że wakacje nie dojdą do skutku, ale nie warto tego przedłużać i pozwalać im się oswajać z tym wyjazdem jeszcze bardziej.