Na miesiąc przed końcem roku nauczyciele przedstawiają uczniom propozycje ocen końcowych, na dwa tygodnie przed ostatnim dzwonkiem w dziennikach powinny pojawić się już stopnie poprawione długopisem.
Co roku ta sama heca. Uczniowie udają przez ostatni miesiąc szkoły, że się uczą, a nauczyciele udają, że lekcje w czerwcu mają jeszcze sens.
Na jednej z nauczycielskich grup pojawił się post, w którym nauczyciel wprost pyta: Czy to nie jest strata czasu?
Nie ma co ukrywać, że po całym roku szkolnym - częściowo zdalnym - dzieci i pracownicy oświaty są zmęczeni. Mają do tego prawo. Dlaczego tym bardziej nie przyznamy się wszyscy, że wakacje trzeba wydłużyć?
Odpowiedź kryje się nie w kalendarzu, a w systemie, który nie traktuje procesu uczenia się jako ciągłości, a wymaga oddzielenia grubą kreską kolejnych klas.
Co roku na biurkach pojawiają się nowe podręczniki z kolejnymi tematami do realizacji podstawy programowej. Nawet wtedy, gdy poprzedni rok zakończył się brakami w realizacji tematów. A co by szkodziło, żeby ta sama książka była pomocą także w kolejnych latach?
Rodzice żalą się, że dzieci mają braki i nie rozumieją podręcznikowych treści, a w sporej mierze dlatego, że rzadko który nauczyciel wykorzystuje czas po wystawieniu ocen na nadrobienie braków i luk, które pojawiły się w czasie nauczania w roku szkolnym albo realizuje tematy do końca.
Nasuwa się myśl, że nauczyciele uczą o tyle, o ile mogą potem przeprowadzić klasówkę sprawdzającą wiadomości. Nie uczą dla samej idei wpajania wiedzy. Podobnie uczniowie - przyswajają materiał na zaliczenie, a nie po to, aby dany temat zgłębić i go zrozumieć.
By porównać szkołę systemową, do której chodziłam sama, chodzą dzieci moje i moich koleżanek, pytam założyciela podstawówki inspirowanej systemem fińskim, w której nie ma ocen, czy widać różnicę w chęci do nauki w ciągu roku szkolnego i w jego końcówce.
- Dzieci mają naturalną potrzebę uczenia się, jeżeli tylko spełnione są podstawowe warunki: mają wpływ na to, czego i kiedy się uczą, mają przestrzeń, żeby pochwalić się wiedzą bez ryzyka bycia „wyciąganym do odpowiedzi”, mają autentyczną relację z nauczycielem - Łukasz Srokowski, doktor socjologii oraz założyciel Autorskiej Szkoły Podstawowej Navigo.
Uważa, że jeżeli spełnimy te warunki, oceny nie będą do niczego potrzebne.
- Dzieci są bardzo spostrzegawcze i jeżeli zorientują się, że dla dorosłych oceny są ważne, szybko przestają się uczyć tego, co je interesuje, a zaczynają koncentrować się na ocenach. W efekcie radość z nauki zanika - mówi Srokowski.
Z kolei dzieci w edukacji domowej uczą się, kiedy chcą i jak chcą. Podchodzą jedynie do końcowych egzaminów. W ich przypadku nauka może trwać cały rok, bo główną ideą nauczania domowego jest swoboda.
Spójrzmy na swoje dzieci w czerwcu. Czy oprócz stresu wynikającego z poprawy ocen, wymaganej przez nas rodziców i nauczycieli, cieszą się, że chodzą do szkoły czy każdy dzień jest wymuszoną obecnością ciała, ale już nie ducha?