
Reklama.
Przeładowane podręczniki szkolne
Stiburski zwraca uwagę na fakt, że to wcale nie podstawa programowa jest, jak zwykło się mówić "przeładowana", a podręczniki. To kolejny dowód dydaktyka na to, że placówki naprawdę powinny funkcjonować w koncepcji "Szkoły Minimalnej".
Stiburski zwraca uwagę na fakt, że to wcale nie podstawa programowa jest, jak zwykło się mówić "przeładowana", a podręczniki. To kolejny dowód dydaktyka na to, że placówki naprawdę powinny funkcjonować w koncepcji "Szkoły Minimalnej".
– Gdy pierwszy raz czytałem PP nie mogłem w to uwierzyć, że wszyscy narzekamy na jej obszerność, że nauczyciele nie mogą zdążyć jej zrealizować. Po moich doświadczeniach z jej realizacją w klasie okazuje się, że respektując zawarte w niej treści, jest może tej nauki na jedno półrocze szkolne, a my fizyki uczymy aż cztery półrocza – czytamy na otwartej grupie na Facebooku Szkoła Minimalna.
Jak pisze nauczyciel, podstawy programowe poszczególnych przedmiotów liczą jedynie kilka stron, a to wydawnictwa produkują książki, które mają tych stron setki. Dlaczego tak się dzieje, wyjaśnia we wpisie Marcin Stiburski:
– Winne są tu wydawnictwa, mafia podręcznikowa, której zależy na każdej wydrukowanej kartce, oraz na każdym nowym wznowieniu. (...) Uważam, że każdy podręcznik w Polsce jest niezgodny z podstawą programową! Pomija on 90 proc. innych wymienionych w niej kompetencji, koncentrując się jedynie na jednej, dwóch, które są tradycyjnym wyobrażeniem przedmiotów.
Tylko zadania
W opinii nauczyciela twórcy szkolnych podręczników skupiają się jedynie na tym, by zawartość produkowanych książek była bogata w zadania i teksty. Wydawnictwa bardzo wybiórczo podchodzą do podstawy programowej, traktując ją po macoszemu.
W opinii nauczyciela twórcy szkolnych podręczników skupiają się jedynie na tym, by zawartość produkowanych książek była bogata w zadania i teksty. Wydawnictwa bardzo wybiórczo podchodzą do podstawy programowej, traktując ją po macoszemu.
Na jej kilku stronach znajdują się nie tylko wytyczne, by dziecko miało jakąś wiedzę z danego zakresu. Pojawiają się dużo ważniejsze zapisy – w zależności od przedmiotu, uczeń powinien "wyrażać, poszukiwać, czy konstruować". Tak, to zawiera podstawa!
Te umiejętności dziecko uczy się nie przez rozwiązywanie zadań, ale przez praktykę, a tego nie jest w stanie nauczyć podręcznik. Zdecydowanie za mało w książkach jest poleceń, które pchałyby zajęcia w kierunku projektowym, dzięki któremu dziecko mogłoby lepiej rozwinąć wspomniane umiejętności. Przy okazji nauczyłoby się pracy w grupie.
Działania byłyby podejmowane na zajęciach, więc odeszłyby prace domowe, a nauczyciel nie musiałby sprawdzać kartkówek. Ale trzeba byłoby podjąć ten wysiłek i porzucić podręczniki...
– Jesteśmy oszukiwani i okłamywani. Wmawia się nam, że część postawy programowej, która stanowi maksymalnie 10 proc. jej treści, jest jej trzonem i że nic prócz tych 10 proc. nie ma. (...) w ten sposób obrzydzamy przepiękną matematykę, przepiękny język polski, przepiękną biologię, geografię, fizykę, chemię. A najbardziej wypaczamy obraz wszelkich przedmiotów twórczych, jak plastyka, muzyka, technika. Tam oszustwo i okłamywanie nas sięga ZENITU – pisze Stiburski.
Szkoły bez podręczników
Istnieją takie, ale wciąż jest ich mało. Nauczyciele nadal boją się zainicjować zajęcia bez książek. Są bardzo do nich przywiązani i z przyzwyczajenia realizują tematy, które często uczniowi do niczego się nie przydadzą. Z kolei tam, gdzie nie ma książek i nudnego rozwiązywania zadań, wiele się dzieje… Uczniowie dyskutują, samodzielnie dociekają, czy wyrażają własne opinie i sądy.
Istnieją takie, ale wciąż jest ich mało. Nauczyciele nadal boją się zainicjować zajęcia bez książek. Są bardzo do nich przywiązani i z przyzwyczajenia realizują tematy, które często uczniowi do niczego się nie przydadzą. Z kolei tam, gdzie nie ma książek i nudnego rozwiązywania zadań, wiele się dzieje… Uczniowie dyskutują, samodzielnie dociekają, czy wyrażają własne opinie i sądy.
Potrafią "rozróżniać, konstruować i poszukiwać". To dzięki temu, że w takich szkołach książka jest jedynie pomocą, a nie obowiązkiem, za którego niedopełnienie stawia się jedynkę. Poza tym, mocnym argumentem szkół bez podręczników jest fakt, że powielane schematy hamują rozwój dziecka. Zajęcia są mało kreatywne i słabo stymulujące. Dzieci mają więc małe pole do rozwijania swoich pomysłów.
W takich placówkach uczniowie również zdają egzaminy, dokładnie takie same jak w tych z podręcznikami i ich wyniki wcale nie są gorsze. Dlaczego więc dydaktycy nadal obstają przy podręcznikach? Jak zauważa Marcin Stiburski, są po prostu leniwi, a z powodu tego lenistwa niestety cierpią dzieci.
– Twórcy egzaminów są tak samo zmanipulowani i leniwi w prawidłowym interpretowaniu podstawy programowej. (...) Egzaminy budują jedynie na treściach ze środka bez odpowiedniego filtra, pomijając 90 proc. innych kompetencji. Bo oczywiście z przyczyn lenistwa łatwiej zorganizować egzamin z kompetencji uczeń oblicza, uczeń podaje. I mamy z matematyki, fizyki jedynie zadania, a z biologii, geografii jedynie podawanie faktów encyklopedycznych. Nie mieści się nam w głowie, że na egzamin uczniowie mogą przygotować projekt, który prezentują przed publicznością.
W ostatniej części wpisu nauczyciel zachęca, by wziąć do ręki podręcznik, przeczytać podstawę i zastanowić się, czy książka ta odpowiada na wymagania zawarte w dokumencie... Przetrzecie oczy ze zdumienia!
Może cię zainteresować: Treść tej petycji to szpila dla MEN. Udowadnia, ile warta jest podstawa programowa