Kiedy słyszałam, że ktoś się zadłużył, żeby dać czyjemuś dzieciakowi na komunię 1000 czy 2000 zł w prezencie, chciało mi się śmiać. W głowie mi się nie mieściło, jak można czuć aż taką presję i rozdawać kilkulatkom duże sumy pieniędzy tylko i wyłącznie dlatego, że coś "wypada". Niestety zrozumiałam ten ból, kiedy sama dostałam zaproszenie na komunię swojego chrześniaka.
Nie spodziewałam się tego. Chłopca widziałam tylko dwa razy w życiu i gdybym teraz minęła go na ulicy, nawet nie zorientowałabym się, że to on. W zasadzie chwilę po chrzcinach nasze rodziny się pokłóciły, a moja kuzynka i matka dziecka definitywnie ucięła ze mną kontakt. Najlepsze w tym wszystkim było to, że ten konflikt nie dotyczył nawet naszego pokolenia i nieporozumienie wyszło od naszych mam.
Miałam mojej kuzynce to trochę za złe, bo przyjaźniłyśmy się od dziecka i wtedy wydawało mi się, że będę taką matką chrzestną jak z serialu. Będę przychodziła do młodego na każde urodziny i Dzień Dziecka, w święta przebiorę się dla niego za pomocnicę świętego Mikołaja, a kiedy podrośnie, będziemy chodzić razem do kina. Jednak kuzynka tak się uniosła honorem, kiedy nasze mamy się posprzeczały, że jasno i wyraźnie powiedziała mi, że nie ma ochoty utrzymywać z nami żadnego kontaktu. Tak też się stało.
Przez te lata wyszłam za mąż i urodziłam dziecko, o czym moja kuzynka nawet nie wiedziała. Już dawno zapomniałam o tym, że mam chrześniaka, ich rodzina stała się dla mnie całkowicie obojętna. Kiedy ostatnio kuzynka zadzwoniła do mnie, żeby zaprosić mnie na komunię, byłam zdziwiona. Teraz sobie o mnie przypomniała? Miałam ochotę od razu odmówić.
Jednak po przemyśleniu sytuacji uznałam, że pójdę na komunię. Uzgodniłam z mężem, że przyjdę sama i zaczęliśmy się zastanawiać, jaki prezent powinnam przynieść. Wszędzie mówi się, że 1000 zł od chrzestnej na komunię to minimum. Złapałam się za głowę.
Nie chcę dawać takich pieniędzy dziecku, które jest mi obce. Nie poczuwam się do tego i zdecydowanie wole kupić coś własnemu dziecku albo dołożyć tę kwotę do naszych wakacji nad morzem. Moja mama już panikuje, że jeśli mam zamiar dać 200-300 zł to powinnam w ogóle nie iść, bo nas za to obgadają od dołu do góry.
Ale z jakiej racji mam brać na siebie aż takie obciążenie finansowe? Rozumiem, że dziecko ma komunię i rodzice wykosztowują się na jakieś przyjęcie. Tylko że ja tego dziecka nie znam, niczego do niego nie czuję. Czuję się trochę tak, jakbym miała dać te 1000 zł losowej osobie z ulicy. Po prostu szkoda mi pieniędzy.
Do komunii został tydzień, a ja dalej nie wiem, co mam dać chrześniakowi. Z jednej strony faktycznie głupio jest dać skromny prezent, bo w końcu niby pełnię tam szczególną rolę. Z drugiej strony to dziecko nawet nie będzie wiedziało, kim jestem.
Jest sens się tak napinać i dawać prezent, na który nie do końca mnie stać? Czy włożenie do koperty 1000-2000 zł to faktycznie obowiązek chrzestnej? Nie wiem, co mam zrobić".
Prezent na komunię i na każdą inną uroczystość powinien być dostosowany do możliwości finansowych osoby, która go wręczy. Zadłużanie się, żeby za wszelką cenę dać dziecku drogi prezent, jest irracjonalne.
Nie warto też kierować się jakimś odgórnym "cennikiem" czy tym, co ktoś powie. Matka chrzestna faktycznie pełni wyjątkową rolę w życiu dziecka, jednak jeśli los się tak potoczył, że autorka listu go nawet nie zna, nie musi poczuwać się do wręczania mu dużej kwoty pieniędzy. Prezent powinien być taki, by było to zgodne z jej odczuciami i możliwościami.