
Miłość zza biurka
Poznałam mojego męża w pracy, jesteśmy z tej samej branży. Jestem od niego starsza o dwa lata, więc siłą rzeczy miałam na koncie więcej sukcesów zawodowych niż on – choć też nie przesadzajmy, że to była tylko i wyłącznie kwestia wieku. Po prostu lubiłam swoją pracę, miałam do niej dryg, przełożeni bardzo szybko zobaczyli we mnie potencjał. Starałam się, często zaciskałam zęby i ciężko pracowałam na kolejne awanse. Kiedy mój przyszły mąż przyszedł do firmy, w której pracowałam, zarządzałam już kilkuosobowym zespołem.
Zwłaszcza jak na tamte czasy zarabiałam bardzo dobrze: byłam zupełnie samodzielna, spłacałam własne całkiem spore mieszkanie, podróżowałam po świecie. Kiedy się związaliśmy, rysowała się przed nami świetlana przyszłość i żadne z nas nie martwiło się o takie rzeczy, jak pieniądze. Może było nam łatwo, bo oboje je mieliśmy. Chcieliśmy mieć rodzinę, pieska i biały domek na wzgórzu, tylko to dla nas było wtedy ważne.
Jednak moja podstawowa pensja wcale nie była taka atrakcyjna – to z prowizji i innych premii dostawałam jej wielokrotność. Bez nich moje zarobki były mocno przeciętne. Krótko mówiąc: co sobie wypracowałam w danym miesiącu, to miałam. A że pracowałam dużo, to żyłam na naprawdę wysokim poziomie. Do czasu założenia rodziny...
Stracona kariera
Gdy wzięliśmy ślub i zdecydowaliśmy się na dziecko, byłam już po 30-stce. Chcieliśmy mieć dużą rodzinę: zawsze marzyłam, żeby mieć troje dzieci. Czułam, że czas mnie goni i jeśli naprawdę chcę się spełnić w roli matki, muszę odstawić karierę na bok i zacząć się o to starać już teraz, w tym momencie. W chwilach zwątpienia, kiedy bałam się tej przerwy w pracy, tej niesamodzielności, mój mąż trzymał mnie za rękę i przekonywał, że jakoś sobie poradzimy. Że przecież nie odchodzę z branży na całe życie.
O pierwsze dziecko staraliśmy się dosyć długo, z kolejnymi ciążami było znacznie łatwiej. Jednak w tym czasie, gdy kolejne testy ciążowe wskazywały jedną kreskę, przeszłam kilka gorszych momentów. To odbiło się na mojej pracy, więc i zarobki miałam słabsze.
Gdy w końcu się udało, poszłam na zwolnienie, potem na urlop macierzyński, wychowawczy... i w dużym skrócie właśnie w ten sposób zasiedziałam się w domu 10 lat. Przez ten czas urodziłam troje dzieci i w pewnym momencie, jak się domyślacie, całkowicie przeszłam na utrzymanie męża.
Kontrola wydatków
Jasne, że stałam się innym człowiekiem. Z zadbanej zgrabnej kobiety sukcesu – wiem, że to może zabawne tak o sobie mówić, ale tak się czułam – stałam się zmęczoną życiem kurą domową, która nie pamięta, kiedy ostatni raz miała na sobie coś innego niż powyciągany sweter. Ale naprawdę byłam szczęśliwa: miałam moją wymarzoną rodzinę, z mężem też układało mi się dobrze. Niestety do czasu.
W pewnym momencie mój mąż zaczął wydzielać mi pieniądze. Okazało się, że problemem jest, kiedy chcę sobie kupić droższą szminkę czy szpilki na specjalne okazje, bo przecież i tak siedzę w domu, więc nie muszę się stroić. Zaczęłam się czuć tak, jakby nic mi się od życia nie należało. Mąż często podkreślał też, że mnie utrzymuje – jakby kompletnie zapomniał o tym, że cały czas "odcinamy kupony" z mojej dawnej pracy, m.in. wynajmując mieszkanie, na które wtedy zarobiłam i szybko spłaciłam.
Dlatego po tych 10 latach zawzięłam się i wróciłam do pracy. Myślałam, że w ten sposób zarobię na swoje potrzeby i nie będę musiała prosić o pieniądze, żeby kupić sobie podpaski – bo w pewnym momencie naprawdę tak to już wyglądało. Mój mąż uznał jednak, że skoro pracuję, to mam się na wszystko dokładać po połowie. Jak nastolatki, które rozliczają się za bilety do kina.
Tych lat nie odzyskam
Niestety realia na rynku zawodowym mocno się zmieniły przez ostatnie 10 lat, a o moich dawnych osiągnięciach wszyscy już zapomnieli. Branża tak się zmieniła, że po prostu nie jestem w stanie się w tym ani odnaleźć, ani wybić. Jestem też starsza, bardziej zmęczona. Dzieci trochę wyssały ze mnie energię.
Mojemu mężowi dojście do tego, co ja osiągnęłam, zanim się w ogóle poznaliśmy, zajęło wiele lat. Gdybym nie założyła rodziny, prawdopodobnie dziś byłabym u szczytu kariery. Mój poprzedni szef, kiedy chciałam wrócić do firmy, powiedział mi, że odeszłam w kluczowym dla siebie momencie. "Twoje 5 minut już minęło" – powiedział, proponując mi pensję, za którą naprawdę mało kto chciałby pracować. Poszłam do konkurencji za niewiele większą stawkę.
Jednak najgorsze w tym wszystkim jest to, że mój mąż w ogóle nie zdaje sobie z tego sprawy. Potrafi mi wypomnieć, że się nie rozwinęłam, że zaprzepaściłam szansę. Bardzo często rzuca niby w żartach, że nie dość, że prawie nic nie zarabiam, to nawet umowy o pracę nie chcą mi dać. Czuję się fatalnie, kiedy o tym myślę.
Decyzja o założeniu rodziny była nasza wspólna, a teraz słyszę od niego, że do niczego w życiu nie doszłam. Pyta mnie, gdzie są moje pieniądze i potrafi rzucić niby w żartach, że skoro on spłaca 80% kredytu na dom a ja 20%, to w dokładnie tych proporcjach powinniśmy podzielić majątek. A ja pytam: a on odda mi te lata, które poświęciłam na wychowanie naszych dzieci? Odda mi to zdrowie, które straciłam przy porodach? Kocham moje dzieci, ale uważam, że źle to wszystko ułożyłam. Zamiast ślepo wierzyć mężowi, że "jakoś sobie poradzimy" powinnam przede wszystkim zabezpieczyć siebie. A dziś w zasadzie jestem zdana na jego łaskę.
Od redakcji
To, o czym pisze autorka listu, można nazwać przemocą ekonomiczną: mąż świadomie był za tym, żeby autorka odeszła z pracy i przeszła na jego utrzymanie. Chciał, żeby zajęła się domem i dziećmi, spełniła jego marzenie o dużej rodzinie. Warto zadać mu pytanie: czego oczekiwał? Że urodzi i wychowa troje dzieci, a potem jak gdyby nigdy nic założy ołówkową spódnicę, żakiet i wróci do pracy, zarabiając jeszcze więcej niż wcześniej?
Wiele kobiet ma trudności z powrotem na rynek pracy. Zwłaszcza po takim czasie, bo 10 lat to w niektórych branżach lata świetlne. Nie da się "zjeść ciastka i mieć ciastka", a czasem sytuacjach podjęcie decyzji o rodzinie wiąże się z rezygnacją z kariery.
Dobrze jest porozmawiać z mężem i wytłumaczyć mu swój punkt widzenia. Wspomnieć o tym, że urodzenie dziecka to poświęcenie ciała, a praca w domu to też praca. Nie wszystko da się przeliczyć na pieniądze.