Wybrałam się w weekend z dziećmi do tzw. męskiej jaskini - do fryzjera. Jak to w salonie urody, bez rozróżnienia na płci, zawsze obok sypiących się włosów, sypią się również opinie.
Reklama.
Reklama.
Rozmawia się o wspólnych znajomych, sytuacji na świecie i bieżących wydarzeniach. A że włosy obcina każdy, to w salonie zawsze znajdziemy szeroki wachlarz zdań, opinii, przekonań i poglądów. Trochę korciło mnie, żeby zatkać chłopcom uszy.
Naturalny bieg
Kiedy omówiliśmy już śnieg, który zaskoczył nas w sobotni poranek i wymieniliśmy się opiniami na temat poczynań lokalnej władzy, płynnie przeszliśmy do sytuacji na świecie. Tak to już bywa, że spędzając ponad godzinę w salonie co trzy tygodnie, mamy z fryzjerem stały rytm dyskusji.
Tematy pogodowe są jak preludium, dzięki któremu wyczuwamy wzajemnie swoje nastroje. To też bezpieczne sprawdzenie, kim są pozostali klienci w salonie, czy przysłuchują się dyskusji, jak wyrażają swoje opinie.
Potem w niepisanym kodeksie jest punkt dotyczący lokalnej sytuacji, bo wiadomo, nasza mała ojczyzna, więc co tu nawywijali, gdzie jest nowy chodnik i dlaczego akurat tam.
Zawsze też bezpiecznie jest porozmawiać o cenach paliwa, bo one zawsze są za wysokie, więc wspólne narzekanie zbliża. Ale dziś wiadomo, czemu tak drogo.
Bo wojna, bo "odciąć się od ruskich tak na już' moralnie byłoby dobrze, ale dla naszych portfeli już trochę gorzej. Wiadomo, wszystko droższe, jedzenie, rachunki, ubrania.
O wakacyjnych wojażach w tym roku można zapomnieć, bo nawet jeśli będzie nas stać, to wszystko przecież zajęte przez Ukraińców. I tu pada znamienne "no trochę już przesadzamy, wiadomo, pomagać trzeba, ale przesadzamy" - słyszę i trochę mi nieswojo.
Czuję, jak moje ciało przybiera mimowolnie postawę obronną. Wiem, dokąd zmierza ta rozmowa i wiem, że nie poczuję się tu komfortowo.
Te wszystkie dyskusje idą w jedną stronę
Nie muszę słuchać zbyt uważnie, żeby dowiedzieć się, ze w przepełnionej szkole i przedszkolu nagle znalazło się kilkadziesiąt miejsc dla dzieci z Ukrainy.
Że 500+ to już przesada, że płacz, że lament zaraz będzie, bo te Ukrainki sięgną po "naszych chłopów". Nagle słyszę, jak z moich ust pada pytanie: "to jak ma wyglądać ta nieprzesadzona pomoc?".
Mieszkanie, jedzenie i tyle, wystarczy. Chociaż to mieszkanie to też takie nie za dobre, bo młodzi w Polsce nie mają gdzie mieszkać, a tu wszystko za darmo. Nikt nie znajduje odpowiedzi, kto ma leczyć te dzieci ani kto zapłaci rachunki w aptece.
Za to zaraz dowiaduję się, że szwagrowi sąsiada kolega opowiadał, że słyszał od kogoś na targu, jak to Ukrainka "wydziwia", bo jej buty nie pasują, a przecież za darmo dostała. Ta, co dała, trzy zimy w nich chodziła i dobrze było, a ta wymyśla. Bo trochę dziurawe i rozmiar za małe. Bezczelność.
Ktoś rzuca, że niech siedzą, do końca roku szkolnego jakoś się przemęczymy, a wiadomo, że na wojnę tych dzieci odesłać nie można. Tyle że chyba nikt z biorących udział w dyskusji nie wziął pod uwagę, że nawet jeśli się ta wojna skończy jutro, czego bardzo wszystkim życzę, to ci ludzie nie mają do czego wrócić.
Ci z Charkowa, Irpienia nie mają szkół, szpitali, domów... Jeden wielki lej po bombie i wielka trauma, strach, nierzadko żałoba. Zgadzam się, nie mamy z czego rozdawać, kraj raczej bogaty nie jest.
Ale czy jeśli zamkniemy tych ludzi w ośrodkach, obozach, nie damy im dostępu do edukacji, możności odnalezienia się w tej polskiej rzeczywistości, szukania pracy i usamodzielnienia się, to jakiś cudem we wrześniu będzie nam wszystkim łatwiej?
Daliśmy dach nad głową, to dajmy jeszcze żyć
Internetowy trolling ma się świetnie, co i rusz czytamy, że zabiorą nam pracę. Szczerze mówiąc, pracy mamy więcej niż chętnych, żeby ją wykonywać. W Polsce brakuje lekarzy, nauczycieli, pielęgniarek, salowych.
Od lat ZUS ma problem z pieniędzmi na emerytury, bo składek za mało. A tu dostajemy jak na tacy osoby, które chcą pracować, wykonywać każdą pracę, byle zarobić na siebie.
Spotkałam na swojej drodze niejedną emigrantkę wojenną z dziećmi. Żadna z nich nie wyglądała na osobę podekscytowaną podróżą do Polski i życiem za nasz socjal.
Każda mówiła, że chce jak najszybciej znaleźć pracę, uniezależnić się, odwdzięczyć ludziom, którzy jej pomogli, a przede wszystkim utrzymać siebie i dzieci. Tyle. Żadna nie wspomniała, że przyjechała po "polskiego chłopa".
Naprawdę jestem zażenowana tym, że wiele komentarzy o tym, że zarzuty pod adresem Ukraińców szukających pracy w Polsce wygłaszają osoby bezrobotne, które... nawet nie napisały CV, które zwyczajnie nie szukają aktywnie pracy. Bo tak im wygodnie, bo są zajęci skarżeniem się, jak im źle.
Jeśli "zabiera im pracę", ktoś, kto stracił wszystko, uciekł przed wojną do obcego kraju, z jedną torbą, nie znając języka, nie mając mieszkania, nie znając rynku pracy, to chyba nie narodowość jest tu problemem. Naprawdę oni nie mają lepiej.
Ostatnio znajomy opowiadał, że pojechał z dzieckiem na SOR, bo maluch dostał wysypki. W szpitalu usłyszał, że będzie trzeba poczekać kilka godzin, bo wyższy priorytet mają dzieci z Ukrainy, odwodnione, głodne, nierzadko ranne. Wniosek - w szpitalu najpierw Ukraińcy. Oczywiście rodzic poczuł się dyskryminowany i niesprawiedliwie potraktowany.
Ale myślę sobie, że może odwodnienie, lejąca się krew, nieprzyjmowanie dłuższy czas leków na przewlekłe choroby mają priorytet przed wysypką niezależnie od narodowości? Ale co ja tam wiem. Lekarzem nie jestem.
Specjalistką od związków chyba też nie, bo do głowy mi nie przyszło, że te ukraińskie kobiety przyjdą po mojego męża. Zresztą myślę, że nawet gdyby przyszła po niego Salma Hayek, to raczej nie odniosłaby sukcesu, bo między nami jest ok.
Pomaganie nie jest obowiązkowe
Nikt nie każe nikomu rzucać się z pomocą. Nie każdy czuje taką potrzebę i nie musi. Jednak hejtowanie pod przykrywką "trzeba pomóc, trzeba, ale..." nie jest w porządku. Przecież dokładnie na to ze strony społeczeństwa polskiego liczy Kreml. Mamy uznać, że ci ludzie są tu nielegalnie, że przyszli po nasze pieniądze, mężów, miejsce w przedszkolu...
Ale nie słyszałam jeszcze z pierwszej ręki, żeby czyjeś dziecko wyrzucono z przedszkola, żeby zrobić miejsce dla Ukraińców, albo żeby któraś z uchodźczyń podeszła do Polki i powiedziała "oddawaj męża". Więc nie piszmy miejskich legend, bo to nie czas na bajki.