"Kochane, mój facet nie pozwala mi się zaszczepić, bo mówi, że to niezdrowe. Mój odradza mi antykoncepcję hormonalną, bo od tego na pewno nie zajdę kiedyś w ciążę. Jak mam mojemu odmówić seksu? Budzi mnie każdej nocy, a ja mam dość" — słuchając podobnych kobiecych wynurzeń, robi mi się słabo. I nie wiem, na kogo jestem bardziej zła — na mężczyzn, którzy mianowali się ekspertami od wszystkiego, czy na kobiety, które im w ten tytuł uwierzyły.
Usłyszałam ostatnio wyznanie kobiety, która przyznała, że nie zaszczepiła się, bo mąż jej nie pozwolił — to dało mi do myślenia, w jak wielu kwestiach ślepo słuchamy się swoich partnerów.
Mężczyźni uważają, że mogą decydować o ciele, zdrowiu i życiu swoich partnerek, decydując o tym, czy mają brać antykoncepcję, szczepić się, a nawet mieć prawo odmówić im seksu.
Kobiety, czemu nadal pozwalacie facetom wchodzić sobie na głowy?
Eksperci od kobiecego zdrowia
Kiedyś wydawało mi się, że w dzisiejszych czasach w większości związków istnieje partnerska równość. I nawet jeśli to wasz facet częściej rozrzuca brudne skarpetki po domu niż wy, to ważne i kluczowe decyzje podejmujecie razem, realizujecie się też samodzielnie, a na pewno nie pytacie siebie nawzajem o pozwolenie.
Myślałam tak — jak się okazuje bardzo naiwnie — dopóki nie wyszłam poza swoją bańkę i nie zaczęłam czytać postów kobiet w internecie i nie podpytałam na ten temat znajomych moich znajomych.
Pierwsze ziarenko niepokoju zasiał już we mnie mój kolega, który w rozmowie o antykoncepcji powiedział nagle, że on swojej dziewczynie "na żadne hormony, by nie pozwolił". Dalej zaczął wygłaszać swoją teorię na temat szkodliwości antykoncepcji, tłumacząc, że może to uniemożliwić w przyszłości zajście w ciążę.
Dodatkowo podkreślał jednak, że bycia ojcem sobie aktualnie nie wyobraża i to jeden z najgorszych scenariuszy, jakie mogą mu się przydarzyć.
Od czego by tu zacząć — po pierwsze nie miałam pojęcia, że mój kolega skończył jakiś fakultet z ginekologii, by nagle wypowiadać się na temat tego, co powoduje bezpłodność.
"Kobiecie nie pozwalam"
Po drugie wyrażenie "nie pozwalam" przyprawia mnie o ciarki, bo nie sądziłam, że żyjemy już w "Opowieści podręcznej", by męski opiekun musiał wyrazić zgodę, na to by jego partnerka mogła (lub nie) zabezpieczać się przed ciążą. Szczególnie że w razie "wpadki" to ona i jej ciało poniosą konsekwencje w postaci niechcianej ciąży, porodu, połogu czy wychowania dziecka.
Po trzecie — zwróćcie uwagę na sprzeczność w jego postępowaniu — z jednej odbiera swojej kobiecie możliwość decydowania o jej zdrowiu, bo uważa, że zna się na tym lepiej. Z drugiej wymusza tym samym na niej stosowanie mniej skutecznych metod antykoncepcji, ale podkreśla, że na dziecko wcale nie jest gotowy!
"Radzę, wymagam i rozkazuję, ale za błąd nie wezmę odpowiedzialności" mówi jego postawa. Jeśli myślicie, że to wystarczający przykład męskiej autorytaryzmu, to jeszcze nic. Niektórzy mężczyźni chcą brać odpowiedzialność nie tylko za zdrowie, ale także za życie swoich partnerek.
Bez pozwolenia męża nie ma szczepienia
U kosmetyczki słucham rozmowy na temat ostatnio najgorętszy i najbardziej dzielący społeczeństwo — szczepienia. Kobieta opowiada, że właściwie żałuje, że do tej pory się nie zaszczepiła, bo kolejni znajomi chorują, w telewizji słyszy o liczbie zgonów, boi się konsekwencji — zresztą słusznie.
Pytam, czemu do tej pory bała się zaszczepić. "Mąż jej nie pozwolił, jest przeciwnikiem szczepień". Jak widać, jej mąż był też zagorzałym przeciwnikiem jej zdrowia, a nawet życia. W myśl zasady "zaryzykuję twoje życie, ale jest to poświęcenie, na które jestem gotów". I nie wiem, co przeraża mnie bardziej.
To, że ludzie traktują tak ważne sprawy jak szczepienie, jak kwestię gustu i własnej opinii niepopartej medycznymi faktami, czy to, że partner tej kobiety tak się w tym zapędził, że położył na szali swoich poglądów jej zdrowie.
Małżeński obowiązek
A może to, że dorosła kobieta nie umie sama podjąć decyzji, dotyczących jej ciała?
Czy lata słuchania o "obowiązkach małżeńskich, powinności kobiet, przeznaczeniu płci pięknej, posłuszeństwu mężowi" sprawiły, że kilka pokoleń kobiet uwierzyło, że robi coś źle, jeśli ma czelność mieć własne zdanie?
Gdy natrafiam na ostatni post, obawiam się, że taka właśnie jest prawda. Kobieta pyta, jak ma grzecznie odmówić mężowi seksu, bo ten budzi ją w nocy i nieustannie "zaczepia". I tym razem znowu — nie wiem, co jest gorsze.
Samo pytanie, które pokazuje, że w jej relacji brak jakiejkolwiek komunikacji, a ona uważa seks za swój obowiązek, bo wie że musi "grzecznie za niego podziękować" czy może same komentarze.
Niektóre koleżanki-internautki radzą jej (mniej lub bardziej prześmiewczo), by udawała, że śpi albo zabierała do łóżka dziecko. Inne radzą się wykręcić bólem głowy, zmęczeniem, tym, że rano trzeba wstać do pracy.
Nie dajcie facetom wejść sobie na głowę
Brzmi zabawnie? Dopóki nie zdamy sobie sprawy, że wiele kobiet naprawdę wierzy, że seks jest ich małżeńskim obowiązkiem, a partner — nawet jeśli zrobi coś wbrew ich woli, przesunie bez pytania granice, namawia je na seks mimo ich odmowy — nie robi nic złego. W końcu ma prawo. W końcu to chłopak/narzeczony/mąż.
W to nadal wierzy wiele kobiet i mężczyzn, którzy na wyrażenie "gwałt małżeński" robią głupią minę. W końcu seks w małżeństwie to obowiązek, w czym więc problem? To nie jest tekst o złych mężczyznach i głupich kobietach. To tekst o tym, jak wiele z nas nadal uważa, że są niewystarczająco mądre, odważne, odpowiedzialne, by decydować same o sobie.