Tradycja ważna rzecz, ale jeśli zabiera całą radość ze świętowania, to po co mam jej przestrzegać. Tworzę własną, w której zamiast karpia jemy mrożone paluszki rybne, a pod kanapą kręcą się koty z kurzu. Powiem wam, dlaczego mi się nie chce tego zmieniać dla trzech dni w roku.
W moim domu rodzinnym święta były bardzo tradycyjne i religijne.
W domu, który ja stworzyłam, tradycje świąteczne niemal nie obowiązują.
Dzieci w wigilię jedzą paluszki rybne, a pod choinką wśród prezentów kula się kurz, którego nie sprzątnęłam.
Ano właśnie. Dlatego że to tylko trzy dni, w czasie których moim głównym planem jest leżenie do góry pępkiem. A ze mną leżeć będzie trójka dzieci i mąż.
Dla nas, dorosłych, święta to wreszcie czas, gdy nie wchodzimy do domu godz. 18, by podać kolację i położyć dzieci spać.
Nareszcie są to dni, w których wieczorem żadne z nas nie przegląda maila, nie szuka inspiracji do pracy, ani nie włącza alarmu na kolejny dzień. To się wreszcie nazywa celebracja.
Tradycyjna wigilia
W moim domu rodzinnym święta były bardzo tradycyjne i religijne. Pościliśmy w wigilię, przygotowywaliśmy furę jedzenia i skrupulatnie liczyliśmy, czy na stole pojawi się 12 dań.
Potem babcia, jako najstarsza członkini rodu, składała wszystkim życzenia. Zawsze takie same: "Żebyśmy w przyszłym roku spotkali się w takim samym gronie". Nie chciała rozwodów i śmierci w rodzinie, ale rok w rok różnie bywało.
Nasza wigilia była międzypokoleniowa. Przychodziła na nią siostra mojej mamy z dziećmi. Zawsze spóźnieni, więc moja perfekcyjna matka dostawała szału 5 minut po tym, jak pojawiła się na niebie pierwsza gwiazdka. Pamiętam, że kiedyś usiedliśmy do stołu, zanim ciocia przyszła. Było jej koszmarnie przykro.
Siedzieliśmy, jedliśmy, ciocia co roku dławiła się ością z karpia, a mnie męczyli, abym spróbowała ryby go grecku. "Trzeba wszystkiego spróbować, taka jest tradycja".
Tylko że ja z wigilijnych potraw lubię pierogi i kapustę. A resztę trudno przełknąć.
Prezenty? Z czasem zabawki wyparły gotowe zestawy kosmetyczne z drogerii.
Podobało mi się tylko to, że ten jeden dzień w roku moi rodzice rozpalali ogień w kominku. Było ciepło, trzaskało drewno, pomarańczowa łuna bijąca od ognia tańczyła na ścianach. Tak, to było ładne.
Nowoczesna wigilia
Dlatego w moim domu, który założyłam z moim mężem, nie robię prawie nic. Nie wpadam w szał sprzątania, nie gotuję trzy dni wcześniej, nie rzucam się na promocje w sklepach, by upolować świeżego karpia.
Lepię pierogi, bo jak wspominałam, lubię. Poza tym na kolację są paluszki rybne, bo dzieci je lubią i mam pewność, że najedzą się przed spaniem. Do tego frytki i ewentualnie piernik w czekoladzie.
Nie widzę sensu, żeby faszerować ich kapustą, której nie lubią, kwaśnym barszczem, czy rybą pełną ości, gdy trzeba czuwać na każdym kęsem.
Chcę mieć wreszcie pełną przyjemność ze świąt. Robić ją na moich zasadach i tak, jak mi się podoba. Tworzyć własną tradycję opartą na mrożonych paluszkach. Może kiedyś wyprą je filety z dorsza albo łososia, albo amerykański wielki indyk, albo góra tofu z żurawiną.
Moja koleżanka zawsze wspomina swoje wigilie z rozrzewnieniem. Opowiada, że po kolacji jej ojciec brał gitarę i śpiewali wspólnie kolędy.
Zapomina wspomnieć, że zamiast deseru lądowała tam wódka, a tata w końcu przerzucał się na wulgarne piosenki.
Mam wrażenie, że takich doświadczeń w naszym pokoleniu jest dużo. Dlatego zgodzę się z tym, że tradycja ważna rzecz, ale pod warunkiem, że jest w zgodzie z tobą, a nie twoimi wypranymi ze smutku wspomnieniami, uświęconymi przez wyjątkowość końcówki grudnia.
Jeśli koty kurzu pod kanapą to twoi najlepsi przyjaciele, a po łazankach masz mdłości i wzdęcia, to na co ci to?
Nie wyrzucaj przyjaciół kotów na mróz, nie daj sobie wmówić, że kapusta z makaronem jest ważniejsza od twojego samopoczucia. Świętuj, jak chcesz. Bo od tego są święta. I nie tylko w grudniu.