
Reklama.
Ciągle narażeni
"Może podchodziłabym do tematu bardziej na luzie, gdyby nie fakt, że mam syna z astmą, zaszczepić go nie mogę, a COVID-19 stanowi dla niego realne zagrożenie. Patrzę na te zakatarzone dzieciaki, które przychodzą do szkoły ze szklanymi oczami, bo rzekomo nic im nie jest i zastanawiam się, dlaczego rodzice mają nas za idiotów" - zaczyna swój list Agnieszka, nauczyciela języka niemieckiego w szkole podstawowej.Kobieta jest jedyną nauczycielką tego przedmiotu w swojej szkole, co oznacza, że ma kontakt nieomal z wszystkimi klasami. "Już fakt, że dzieci siedzą na lekcji bez masek, uważam za pomyłkę. Jednak w częściach wspólnych, gdzie obowiązuje nakaz zakrywania nosa i ust, wcale nie jest lepiej" - czytamy.
Agnieszka przyznaje, że uczniowie robią, co mogą, aby maseczek nie nosić. "Jedną kanapkę jedzą na każdej przerwie, a dokładniej trzymają ją w ręce, albo butelkę z piciem, no przecież nie da się jeść czy pić w maseczce. A wielu z nich zwyczajnie cytuje rodziców, że żadnej pandemii nie ma i kagańców założyć sobie nie dadzą" - przyznaje germanistka.
Jak wynika z listu kobiety, niestety na zrozumienie wśród kolegów nie może liczyć. Wielu nauczycieli postanowiło się nie szczepić. "Co tu dużo mówić, foliarze są wszędzie, w tym teoretycznie, elitarnym środowisku też. Nawet nie ma się jak odizolować, na korytarzu, w klasie, pokoju nauczycielskim, wszędzie siedlisko zarazy. Mój przypadek to potwierdzenie skuteczności szczepionek, bo to, że jeszcze nie złapałam wirusa to cud" - czytamy w liście.
Dyrekcja naciska na szczepienia
"Oczywiście, że jest ciśnienie, żeby namawiać dzieci do szczepień, tyle że dyrekcja każe to robić nam - nauczycielom" - przyznaje Agnieszka. Jednak kobieta, mimo że sama jest zwolenniczką szczepień, nie robi tego."To chyba oczywiste, że ci uczniowie, którzy mieli być zaszczepieni, dawno już są. Reszty nie chcą zaszczepić rodzice. Rozmowa z dziećmi nic tu nie da. Czuję się chwilami jak konsultantka sprzedająca kosmetyki, bo dyrektorka potrafi zapytać, ile osób udało mi się namówić w tym tygodniu. Jak w jakiejś piramidzie finansowej" - wyznaje Agnieszka.
Jednak władze szkoły dotąd nie zorganizowały spotkania z rodzicami w tej sprawie. Autorka listu przyznaje, że na początku zrobiła pogadankę z klasą, w której jest wychowawczynią. "Skończyło się to skargą, która wpłynęła na mnie do kuratorium, bo narzucam swój światopogląd i działam na szkodę dzieci. Chyba nie muszę pisać, jak mało przyjemne to było doświadczenie" - wspomina nauczycielka.
Absurd goni absurd
"To jak dziś wygląda nasza praca, nijak nie przypomina zawodu, do którego wykonywania przygotowywałam się na studiach. Pół dnia gonię dzieci, żeby zakładały maseczki, drugie pół odpowiadam na maile od rodziców. Zwykle piszą, że mam odczepić się od ich dziecka, albo wstawić lepszą ocenę, no i szukać bluzy, którą 13-latek zgubił" - nie kryje rozżalenia Agnieszka.Kobieta zauważa, że rodzice w zasadzie przestali odbierać telefony ze szkoły, bo jeszcze okazałoby się, że dziecko trzeba odebrać, bo ma gorączkę. "Komunikacja mailowa znacznie obniżyła też kulturę dyskusji. Rodzice często zachowują się, jak internetowi trolle. Piszą do nauczycieli językiem znanym z mediów społecznościowych, te wiadomości, aż ociekają hejtem. A przecież nie są anonimowi" - dodaje.
Szczerze uważam, że szkoły należy zamknąć na trzy spusty. Niezaszczepieni powinni mieć zakaz wchodzenia do takich miejsc, gdzie jest mnóstwo ludzi. Dyrekcja powinna mieć prawo do weryfikowania szczepień, zarówno nauczycieli, jak i dzieci. I powinna stać murem za pracownikiem, który wykonuje polecenia" - denerwuje się Agnieszka.
Kobieta przyznaje, że kiedy wpłynęła na nią skarga, dyrektorka powiedziała jej, że musi być delikatniejsza w przekazie, zamiast stanąć w jej obronie, wszak reprezentowała oficjalne stanowisko szkoły. "To się nigdy nie skończy, te dzieci, które dziś są w podstawówkach, skończą je dokładnie w takich warunkach, jakie dziś mamy, bo póki nie podejmiemy stanowczych działań, ta pandemia się nie skończy" - czytamy.
Agnieszka zaznacza, że ma dość narażania siebie i swojego trzyletniego dziecka. Podkreśla, że jeśli sytuacja nie ulegnie drastycznej zmianie, ten rok jest ostatnim, który spędzi w szkole. "Za dużo mnie to kosztuje, ta niepewność, strach mają swoją cenę. Już biorę leki uspokajające, za chwile skończę z depresją, albo głęboką nerwicą. Ludzie ta pandemia to nie są żarty, weźcie się w garść".
Może cię zainteresować także: Zaszczepimy dzieci od 5 roku życia przeciw COVID-19 pierwsi w UE? Rządowy ekspert podał termin