"Zaczekają, aż umrze lub coś się zacznie, a jeśli nie, to mogę spodziewać się sepsy. Przyspieszyć nie mogą. Albo serce przestanie bić, albo coś zacznie się dziać" – pisała ze strachem do swojej mamy dziewczyna starsza ode mnie o całe 5 lat. Kilka godzin od tego SMS-a już nie żyła. Śmierć Izabeli wstrząsnęła kobietami w całym kraju. Dla mnie stała się... przestrogą, by nawet nie myśleć o zajściu w ciążę. Nie w Polsce.
Mam 25 lat i po tragicznej śmierci Izabeli z Pszczyny boję się zajść w ciążę.
Kobiety już doskonale wiedzą, że Polska nie jest krajem na rodzenie dzieci.
W kraju, w którym martwy płód jest ważniejszy niż żywa kobieta, nie powinno się zachodzić w ciążę.
Strach być w ciąży
Nawet kobieta, której dalibyście gwarancję, że jej dziecko urodzi się zdrowe, obawiałaby się ciąży i porodu. Dzisiaj na szczęście głośniej mówi się o tym, że stan ciąży to nie (lub nie tylko) błogosławieństwo, ale okres, w którym tracimy kontrolę nad naszym ciałem, a dolegliwości często uniemożliwiają normalne funkcjonowanie.
A każdy poród jest zwyczajnie... niebezpieczny. Więc nawet najszczęśliwsza przyszła mama, otoczona opieką i wsparciem ma prawo się bać. Co z dziewczyną, która zostaje w szpitalu sama, bez partnera, bez wsparcia bliskiej kobiety, ze świadomością, że w domu czeka na nią jej pierwsze dziecko? Trzęsie się z gorączki i strachu, a od lekarza słyszy, że "będą teraz czekać, aż serce przestanie bić"? Tylko czyje serce?
30-letnia Izabela z Pszczyny była pierwszą, którą zabił wyrok trybunału Julii Przyłębskiej. Hasła, które wznoszą protestujący po jej śmierci, głoszą: "ani jednej więcej", ale ja wiem, że każda z nas mogła być na jej miejscu. A co gorsze, każda z nas nadal może. Rodzina nie miała szans jej pomóc, lekarze jej nie uratowali. Czemu ze mną miałoby być inaczej? Kto miałby pomóc mi?
Codziennie czytam setki komentarzy kobiet, które są przerażone. Kiedyś w kontekście strachu o ciążę słyszałam od znajomych ciężarnych "boję się porodu". Ich obawa pomieszana była z ekscytacją, z wyczekiwaniem na nieznane.
Dzisiaj słyszę od nich "strach być w ciąży". Ale to nie obawa przed nieznanym. To racjonalna wizja, w której lekarze pozwalają ci umrzeć lub urodzić śmiertelnie chore dziecko. To nie senny koszmar. To życie w Polsce.
Życie w Polsce to najlepsza metoda antykoncepcji
Rząd PIS od lat próbował zrobić z Polski fermę ciężarnych, które będą rodzić regularnie, dużo i w wielkim cierpieniu. Zaczęło się od 500 plus, emerytury dla matek wielodzietnych, patokatolickich wykładów o szkodliwości antykoncepcji, małżeńskich obowiązkach, w których żona nie może odmówić mężowi seksu.
Skończyło (ale wcale nie ostatecznie!) na zakazie aborcji, a w sejmie mamy już nowy projekt, który zakłada 25 lat więzienia za aborcję z powodu gwałtu. Małe dziewczynki dzięki ministrowi Czarnkowi słuchają o cnotach niewieścich i są przestrzegane przed kuszeniem swoim strojem chłopców. Duże dziewczynki dokładnie już wiedzą, że w Polsce płód, który umrze, jest ważniejszy od kobiety, która nadal żyje.
I chociaż brak edukacji seksualnej i kazania o czystości niewieściej mają sprawić, że młode dziewczyny nie będą miały pojęcia o metodach ochrony przed ciążą, to kobiety decydują się na najpewniejsze metody antykoncepcji.
– Chciałam mieć kolejne dziecko, a zastanawiam się z partnerem nad tym, by przeszedł zabieg wazektomii – czytam na kolejnych kobiecych grupach. Kobiety pytają, czy sterylizacja jest legalna (nie kochane, nie w tym kraju!), moje koleżanki gorzko śmieją się, że teraz bezpieczniej mieć psa, niż zdecydować się na dziecko.
Inne cieszą się, że już zdążyły urodzić. Mówią o "szczęściu w nieszczęściu", że ich poród był pięknym wydarzeniem, w który wyrok "panów w garniturach/księży/kobiet nienawidzących kobiet" nie mógł jeszcze ingerować. Bo zdążyły urodzić przed wyrokiem TK. Inne planują dzieci. Ale po emigracji. Słyszę od nich, że Polska to nie kraj na rodzenie dzieci. Ani chorych, ani zdrowych, ani chłopców, ani dziewczynek.
Mam 25 lat i nie chcę zajść w ciążę
Kobiety są sfrustrowane i doskonale wiedzą, że jedynym sposobem buntu jest masowe rezygnowanie z macierzyństwa. A rządzący i księża (czyli rządzący i rządzący) nie przekonają kobiet do rodzenia żadnymi pieniędzmi i obietnicami. Mogą zmieniać nazwy miejscowości z Poronin na Poczęcin, krzyczeć, że plemniki mają duszę i obiecać przeżyciowe plus dla każdej kobiety, która urodzi i przeżyje pod ich restrykcyjnym prawem.
Ale fakty są takie, że kobiety zaopatrują się w środki antykoncepcyjne, antykoncepcję awaryjną, a nawet środki poronne, których legalnie w Polsce nie kupimy, ale zamówienie ich z zagranicznych źródeł i samodzielne zażycie (jeszcze!) nie jest karane. Brzmi okrutnie?
Nie bardziej niż śmierć pod okiem lekarza, który stoperem wymierza czas bicia serca... płodu. Bo prawo bicia naszego serca nie zostało zagwarantowane w wyroku TK. Mam 25 lat i boję się zajść w ciążę. Nie chcę. I nie zamierzam. Chcę sama decydować o swoim zdrowiu, ciele, życiu. A na to w Polsce mam szansę tylko i wyłącznie, dopóki we mnie nie bije żadne inne serce niż moje własne.