Każda szkoła rządzi się swoimi prawami. Wewnętrzne statusy regulują np. jak powinna wyglądać zawartość pudełka z drugim śniadaniem. Podobnie jest w szkole, do której chodzą dzieci Doroty. "O tym, że słodycze dzieci przynoszą tylko w piątki, wiemy nie od dziś, jednak mam wrażenie, że szkoła zaprzecza sama sobie" - pisze kobieta.
W szkołach często istnieją jasne przepisy, mówiące o tym, jakie przekąski mogą przynosić uczniowie.
Zasady powinny być jasne i przestrzegane przez wszystkich, zarówno dzieci, jak i nauczycieli. Jeśli w szkole jest sklepik, tam zakazane produkty nie powinny być dostępne.
Wykorzystywanie słodyczy jako zachęty dla dzieci, żeby pracowały, czy nadawanie uczniom łatek grzecznych i niegrzecznych, powinny być surowo zakazane.
Zasady dla wszystkich
"Moje dzieci chodzą do niewielkiej prywatnej szkoły, która zapewnia opiekę w stałych godzinach, wracają zwykle bez zadań domowych, bo odrabiają je na świetlicy, obiady są zbilansowane, nauczyciele z wysokimi kwalifikacjami, długo szukałam takiej placówki dla Igi, dwa lata później dołączył do niej Kamil" - zaczyna swój list Dorota.
Kobieta podkreśla, że zasady żywienia, jakie oficjalnie obowiązują w placówce, bardzo jej odpowiadały. "Dzieci tylko w piątki mogą przynosić coś słodkiego i faktycznie nauczycielki sprawdzają na wyrywki, co jedzą uczniowie, w placówce duży nacisk kładzie się na zdrowie" - zaznacza kobieta.
Niestety nie wszyscy rodzice stosują się do zaleceń i co jakiś czas na grupie służącej do komunikacji wychowawcy i rodziców w klasie Kamila, powraca wątek słodyczy. "Kilka dni temu wychowawczyni ponowiła apel, jedna z mam broniła się, że owszem, dała córce do szkoły gofry, ale bez dżemu. Pomyślałam: ludzie, litości, serio?" - wspomina Dorota.
Kobieta była przekonana, że to jednorazowy wybryk niesubordynowanej mamy, ewentualnie, może faktycznie nie miała w domu nic lepszego. Ale Dorota nadal sądziła, że zasady obowiązują wszystkich, również nauczycieli. Aż do kolejnego dnia.
Rodzicom nie wolno, ale nauczycielce...
"Następnego dnia po aferze z gofrem poszłam po syna do szkoły, Kamil nie przepada za słodyczami, w szatni wręczył mi kilka cukierków czekoladowych, pytając, czy mam ochotę. Byłam zdumiona, zapytałam go, skąd te cukierki. Odparł, że wychowawczyni rozdaje je w nagrodę grzecznym dzieciom. Ciężko mi było w to uwierzyć, ale inne dzieci potwierdziły wersję Kamila" - czytamy w liście.
Dorota przyznaje, że jest zszokowana tym, co się wydarzyło. Po pierwsze nie jest w stanie pojąć podwójnych standardów, a po drugie, jak przyznaje, dzielenie dzieci na grzeczne i niegrzeczne jest jej zdaniem jeszcze większym przewinieniem nauczycielki.
"Nie umiem sobie tego wyobrazić. Skoro już znalazła powód, żeby nakarmić dzieci cukrem, wbrew przepisom obowiązującym w placówce, to chyba jednak powinna po pierwsze zrobić to w piątek i z wcześniejszym zapytaniem rodziców o ich opinię, a po drugie, nie powinna im chyba przypinać łatek. Czy naprawdę pedagog w dzisiejszych czasach może zaliczać takie wpadki?" - pyta retorycznie autorka listu.
Nagrody i kary są passé
Od wielu lat eksperci z dziedziny psychologii dziecięcej alarmują, aby nie nazywać dzieci grzecznymi i niegrzecznymi, żeby unikać systemów motywacyjnych opartych na nagrodach i karach. Jednak ten sposób wychowywania i dyscyplinowania dzieci jest bardzo głęboko zakorzeniony w naszej kulturze i niestety ciężko go wyprzeć.
Jednak, jak się okazuje nawet w pozornie nowoczesnych placówkach, taki sposób motywowania uczniów do zachowań pożądanych ma się świetnie. "Niegrzeczne" dziecko szybko przyzwyczaja się do takiej etykiety i po pierwsze zauważa, że nie ma większego sensu się starać, bo w oczach otaczających go dorosłych, nie jest w stanie sprostać oczekiwaniom.
A "grzeczne"? Ono wie, że tym razem udało się spełnić jakieś bliżej nieokreślone oczekiwania opiekuna, nauczyciela lub rodzica. Jak widzisz "Grzeczne dziecko"? Jako istotę cichą, niesprawiającą problemów w danym momencie, niezwracającą na siebie uwagi swoją ekspresją, która przecież jest wpisana w dziecięcy byt? Istotę niewidzialną.
Dodatkowo nagradzanie dzieci cukierkami, pomijając nawet fakt złamania przez nauczycielkę wewnętrznych przepisów placówki, to zachowanie, które daje namacalny dowód ośmiolatkom, że lepiej być właśnie niewidzialnym. A do tego, jak mama nie patrzy, to można robić to, co normalnie zakazane. Słabiutko, prawda?
Pomyślcie o tych dzieciach, które nie dostały cukierków. Przecież to oczywiste, że zostały "ukarane" za niespełnienie tych niejasnych oczekiwań. Pamiętajmy, że dziecko zawsze obiera najlepszą postawę, jaką potrafi, jednak czy to zawsze musi oznaczać bycie cicho i ślepe stosowanie się do wszystkich usłyszanych poleceń?
A jeśli dziecko zostanie skuszone na placu zabaw przez nieznajomego, który powie "bądź grzeczną dziewczynką, wsiądź do auta, dam ci cukierka"? Przerysowane? Być może, ale czy warto ryzykować?