Nie rozumiem ludzi, którzy w dzisiejszych czasach biorą śluby, zadłużają się na wesela. Młodzi ludzie nadal wierzą w bzdury, których do głów nakładli im ich dziadkowie, uwiązani na kilkadziesiąt lat w nieszczęśliwych związkach bez możliwości rozwodu, bo "Bóg pokarze, a co ludzie powiedzą". Moje dwudziestoletnie koleżanki wychodzą za mąż, wierząc, że papierek da im bezpieczeństwo, a ja wróżę im rozwód przed trzydziestką – czytam w e-mailu od Leny.
Wiem, co przeczytam w komentarzach, gdy opublikujecie ten list – że przysięga małżeńska to świętość, której nie rozumiem, że dzisiaj nie liczą się żadne wartości, że kiedyś to związki się naprawiało, a nie wyrzucało na śmietnik, a dzisiaj to każdy chce żyć bez zobowiązań. Nie to co w tym świętym małżeńskim układzie!
Chcecie wiedzieć, ile warta jest cała przysięga? Rozejrzyjcie się dookoła i przeanalizujcie związki swoich przyjaciół, rodziny, znajomych. Widzę wokół mnie ludzi, którzy w małżeństwach najzwyczajniej w świecie się ze sobą męczą i nie mam na myśli odosobnionych przypadków czy kłótni, które zdarzają się w każdym związku.
Mam wrażenie, że jednym warunkiem zawarcia z kimś związku małżeńskiego jest względna sympatia do tej osoby oraz paraliżujące poczucie, że czas leci, a zegar biologiczny tyka. Pary, które znam wzięły ślub, bo się po prostu w miarę lubili albo przypadkiem na siebie trafili, a że do 30-stki bliżej niż dalej (albo już po), to małżeństwo jest naturalną koleją rzeczy.
Małżeństwo, bo wypada
Nie mniej, nie więcej. Związali się z kimś na resztę życia, tylko dlatego, bo wszyscy tak robią i właściwie to wypada. Po co doszukiwać się w tym głębszego sensu? Nieważne czy przygotowania do ślubu trwały latami czy kilka miesięcy, czy wesele pochłonęło niemały kredycik czy było prezentem od rodziców, czy bawiło się na nim 200 gości przy hektolitrach wódki i golonce czy 30 bliskich znajomych z prosecco i sushi. Wszystko kończy się w ten sam sposób.
Po kilku latach coś tam zaczyna się psuć. Kobiety są niewiarygodnie zaskoczone tym, że ich chłopak, który rozrzucał skarpetki po mieszkaniu i miał dwie lewe ręce do obowiązków domowych, stał się mężem, który (kto by pomyślał!) rozrzuca skarpetki po mieszkaniu i ma dwie lewe ręce do obowiązków domowych.
Mężczyźni są w szoku, że codzienność w małżeństwie wymaga ich angażowania się po pracy w cokolwiek więcej niż własny odpoczynek, a partnerki kładą na nich więcej obowiązków niż szybki seks i umycie samochodu.
No i wtedy się zaczyna. Ktoś niewinnie flirtuje z kolegą z pracy, ktoś wymyka się z kolegami na piwo. Para robi wszystko, żeby zacząć żyć obok siebie, ale nie ze sobą, jednak z lubością przy innych mówią o sobie per mąż, per żona, dodają zdjęcia na Facebooka ze wspólnych wakacji. I pouczają naiwnych singlów, znajomych żyjących na kocią łapę, że "w małżeństwie, kochana, wszystko się zmienia". Czyli co?
Związek za karę dla dobra dzieci
To, że po czasie na świecie pojawia się dziecko i schody, które zaczęły się z dniem ślubu, zaczynają być coraz bardziej strome. Bo niezależnie od tego, czy dziecko było największym marzeniem pary, czy niespodzianką sprawia, że związek zmienia się o sto osiemdziesiąt stopni.
A ja obserwuję wtedy zmęczone macierzyństwem matki i tatusiów zmęczonych chyba właściwie tym, że nie są już singlami. Widzę, jak koleżanki oddalają się od mężów po urodzeniu dziecka – wygląda to zupełnie tak, jakby złapały męża, by mieć dzieci, a mężowie złapali żony, bo... tak wypada.
No i mają legalny seks w pakiecie. Chociaż z tym bywa różnie, bo po kilku latach małżeństwa i zorientowaniu się, że ta partnerka to już nasza ostatnia kochanka, mężowie wpadają w panikę i próbują doprowadzić do sytuacji, w której kobiet wykonujących tę funkcję będzie więcej niż jedna.
I teraz najciekawsze. W momencie, w którym partnerzy zaczynają się orientować, że rzeczywistość jest mniej różowa niż się spodziewali, mają już dzieci, status porządnego małżeństwa i wspólny kredyt. Teraz już nie wypada się z tego wycofać. A "mądra" mama lub teściowa powiedzą z ochotą: "no dla niego z nim nie musisz być, ale pomyśl o dzieciach, małżeństwo wymaga poświęceń!".
Papierek nie ochroni was przed zdradą
I mimo, że żyjemy w XXI wieku, moje 20-letnie koleżanki popełniają błędy swoich matek i babć. Wierzą, że papierek ma jakąkolwiek wartość, że przysięga przed księdzem lub urzędnikiem uchroni je przed samotnością, a obrączka na palcu ich mężów to amulet chroniący przed zdradą.
Słuchają bzdur o tykaniu biologicznego zegara, jakby dziecko miało być obowiązkiem do odbębnienia, a nie decyzją, którą możemy podjąć kiedyś lub wcale. I gratulują swoim matkom i babciom 40-stej, 50-siątej i kolejnej rocznicy ślubu. Ale gdyby niektóre z nich zapytały "Babciu, czy kochałaś dziadka? Mamo, jak było w małżeństwie?", bardzo często usłyszałyby krótką, ale bardzo niepokojącą odpowiedź "to były inne czasy".
Pod którą często kryje się – małżeństwo kontynuowaliśmy dla dzieci, bo przysięgaliśmy przed Bogiem, bo każdy musi nieść swój krzyż, bo związek wymaga poświęceń, bo co ludzie powiedzą. Ale teraz są już inne czasy.
Więc czemu nadal wierzycie w te bzdury? Nie jestem przeciwniczką związków. Jestem przeciwniczką wchodzenia w związki z przeświadczeniem, że tak wypada, należy, to osoba na całe życie – nie dlatego, że tak ją kocham, ale już wygodnie ułożyłem sobie codzienność. Najlepsze, co możecie dać komuś, kogo kochacie, to świadomość, że nadal z nim jesteście, bo chcecie. A nie dlatego, że łączy was papier. Ostatecznie nic niewarty papier.