To moja druga ciąża, tym razem najszybciej, jak się dało, poszłam na zwolnienie, bo w prawa ciężarnych w mojej pracy to fikcja. Teściowa stwierdziła, że jestem leniwa, bo przecież nie pracuję przy taśmie. Mam gdzieś jej zdanie, nie chcę, jak moje koleżanki stracić dziecka - tymi słowami zaczyna się list Dagmary, która poprosiła lekarza o zwolnienie już na początku trzeciego miesiąca ciąży.
W pierwszej ciąży Dagmara pracowała, póki nie wylądowała w szpitalu, w drugiej poszła na zwolnienie najszybciej, jak się dało.
Krytyka teściowej nie robi na niej wrażenia, praca w przedszkolu nie jest dla ciężarnych.
Ciężarne nadal muszę się tłumaczyć, dlaczego szybko idą na zwolnienie, a stres, wysiłek i brak zrozumienia ze strony pracodawców często nie pozostawiają im wyjścia.
Ciąża to nie choroba
Dagmara pracuje w przedszkolu, bardzo lubi swoją pracę, kocha dzieci, decyzja o własnych, jak pisze, była dla niej oczywista. "Kiedy zaszłam w pierwszą ciążę, planowałam pracować, jak najdłużej to będzie możliwe. Jednak życie szybko zweryfikowało moje plany. Miałam wtedy pod opieką grupę sześciolatków, więc dzieci bardzo samodzielnych".
"Wszystko szło zgodnie z planem, czułam się świetnie, w szóstym miesiącu w czasie zabawy jeden z chłopców kopnął do mnie piłkę, mocno dostałam w brzuch i zaczęłam krwawić" - pisze kobieta. Z pracy zabrało ją pogotowie, spędziła kilka dni w szpitalu, oddział opuściła z L4 w ręce. Wróciła do pracy po urlopie wychowawczym, ale wiedziała, że szybko będzie się starała o kolejne dziecko, tym razem nie chciała ryzykować, że zabraknie jej szczęścia, nie chciała narażać dziecka.
"Pracodawcę o ciąży poinformowałam od razu, jak tylko lekarz ją potwierdził. Ponieważ prowadziłam grupę maluchów, poprosiłam o dodatkową pomoc. Pani dyrektor powiedziała, że ciąża to nie choroba, skoro nie ma przeciwwskazań do pracy, to i specjalnych względów nie mogę oczekiwać. Zatkało mnie, po wyjściu z gabinetu zadzwoniłam do lekarza, od razu wystawił zwolnienie" - pisze kobieta.
Wirusy i ciężary
Teściowa Dagmary, kiedy usłyszała, że synowa poszła na zwolnienie, stwierdziła, że kobieta przesadza, bo praca w przedszkolu nie jest ciężka. Nie przekonał jej wypadek, któremu synowa uległa w pierwszej ciąży. "Uznała, że to był nieszczęśliwy zbieg okoliczności, a przecież piorun nie uderza dwa razy w to samo miejsce. Ona nie zdaje sobie sprawy, że takie trzylatki ciągle nosi się na rękach, nosi się też ciężkie leżaki, przestawia stoliki, żeby zrobić miejsce na drzemkę" - wylicza.
"Przykro mi, że muszę takie rzeczy tłumaczyć innej kobiecie. Ale nie zamierzam nikogo przepraszać, mam gdzieś zdanie teściowej i dyrektorki, najważniejsze jest dla mnie moje dziecko. Jestem za nie odpowiedzialna i jeśli jedyną możliwością, żeby je chronić, jest pójście na zwolnienie, to tak właśnie robię" - pisze Dagmara.
Kobieta wspomina historię innej nauczycielki ze swojego przedszkola, która w ciąży zaraziła się od dzieci wirusem żołądkowym. "Maluchy są w znacznej większości zaszczepione i przechodzą zakażenie łagodnie, my dorośli niekoniecznie. Magda bardzo się odwodniła, dziecka nie udało się uratować. A trzylatki ciągle biegają z katarem, pokasłują, wymiotują, jesteśmy bardzo narażone, dlatego ja nie zaryzykuję" - kończy swój list kobieta.
Nie tylko fabryka
Przeglądając w mediach społecznościowych posty na temat zwolnień w ciąży, trafiłam na mnóstwo historii kobiet, które idą na zwolnienie najszybciej, jak tylko się da, czasem już w szóstym tygodniu. Większość z nich spotyka się z krytyką otoczenia. Ola pracowała w sklepie spożywczym, małym, osiedlowym. Cały dzień była tam sama, musiała dźwigać zgrzewki z napojami, skrzynki warzyw.
"Lekarz, kiedy po potwierdzeniu ciąży poprosiłam o zwolnienie, stwierdził, że nie dzieje się nic niepokojącego i nie ma podstaw, kiedy powiedziałam, jak wygląda moja praca, polecił mi, abym porozmawiała z szefową, bo przecież praw chroni ciężarne. A ona wybuchnęła śmiechem i kazała mi zmienić lekarza. Tak zrobiłam, drugi był bardziej wyrozumiały i dał zwolnienie" - pisze.
Jagoda jest doradcą ubezpieczeniowym, cały dzień za biurkiem, a mimo to uznała, że w ciąży nie będzie pracować. "Korporacje niby przestrzegają przepisów, nic nie dźwigam, mogę wyjść wcześniej z pracy. Jednak parcie na wyniki jest, jak przed ciążą, stres nie służy dziecku, na szczęście moja lekarka nie robiła problemu, od razu wypisała L4" - wspomina.
"Gdybym mieszkała w Polsce, też od razu poszłabym na zwolnienie, nawet bym się nie zastanawiała. W Holandii niestety to tak nie działa. Pracuję w laboratorium, dojeżdżam godzinę w jedną stronę, mam za sobą ciążę pozamaciczną i poronienie. Boję się próbować znowu, ale tu zwolnienia w ciąży nieistnieją" - pisze na tym samym forum Monika.
Społeczny ostratyzm
Kobieta w ciąży niezależnie od samopoczucia i charakteru wykonywanej pracy idąc na zwolnienie, naraża się na kąśliwe uwagi. Każda z nich słuchała historii o tym, jak to kiedyś ciężarne pracowały w polu do rozwiązania i nikt się nad nimi nie litował. Za to dziś żądają specjalnych względów, użalają się nad sobą i przesadzają.
Oceniające spojrzenia, wyrzuty sumienia, komentarze ze strony najbliższego otoczenia, to nie jest coś, z czym kobiety w stanie błogosławionym powinny się mierzyć. Każda ciąża jest inna i każda praca jest inna, jeśli kobieta czy jej lekarz decydują o tym, że nie powinna pracować w ciąży, to najwyraźniej istnieją ku temu powody. Nikt nie powinien tego oceniać i krytykować.