"Rodzenie dziecka to pestka w dzisiejszych czasach. Nasze matki, babcie to miały gorzej, wtedy nie było tych wszystkich znieczuleń, takiej wiedzy medycznej" - czytam na jednym z forów dla ciężarnych i aż mi się słabo robi, bo dziś poród też bywa straszny, jak mój.
Tak zaczyna się list od Joanny. Poznajcie jej historię.
Przedłużający się poród i złe przeczucie matki. Historia Joanny omal nie skończyła się tragedią.
Kiedy wyszła główka dziecka, okazało się, że jest ciasno owinięte pępowiną, położna wykonała nacięcie, którego nie wpisała do karty.
Dopiero przy drugim porodzie Joanna dowiedziała się, w jak fatalnym stanie jest jej krocze. Zrozumiała, dlaczego po kilku latach wciąż boli.
To miała być pestka
"Chodziliśmy do szkoły rodzenia, rozpisałam plan porodu, masowałam krocze olejkami. Pierwszą ciążę starałam się przeżyć najbardziej świadomie, jak tylko się da. Pamiętałam słowa starszej siostry, która żartowała, że tak naprawdę w ciąży jesteś tylko raz, bo przy kolejnych dzieciach, nie masz czasu na rozpieszczanie siebie. Skupiasz się głównie na starszaku" - wspomina nasza czytelniczka.
Kiedy nadszedł dzień porodu, Asia wraz z partnerem wsiedli do samochodu i pojechali poznać syna. "Wszystko miało iść jak z płatka, szerokie biodra, mocne nogi, dziecko miało ważyć około 3200 g. Z początku akcja postępowała książkowo. Położna zapewniła mnie, że dwa parcia i syn będzie z nami, ale potem wszystko zaczęło się komplikować" - wspomina kobieta.
Skurcze były regularne, co 3 minuty, długie i bolesne, ale mimo pełnego rozwarcia nie pojawiły się bóle parte. Zresztą 3 minuty to duże odstępy. "Pamiętam, jak położna zaczęła na mnie krzyczeć, żebym chodziła między skurczami, bo nigdy nie urodzę, a ja nie mogłam wstać, błagałam ją o przebicie pęcherza, bo czułam, jak między bólami mały rusza się coraz słabiej. Odmówiła" - pisze Asia.
Miałam złe przeczucia
"Położna to wchodziła, to wychodziła, częściej zaglądała praktykantka, to ją ubłagałam, a właściwie przestraszyłam, mówiąc, że jeśli mały ucierpi w czasie porodu, będzie go miała na sumieniu. Dziewczyna przebiła pęcherz, na moje ciche dziękuję, odparła: ja nic nie zrobiłam, proszę pamiętać, że ja nic nie zrobiłam. Kiedy wróciła po chwili z położną, która miała się nami opiekować, ta od drzwi rzuciła tylko: no, w końcu" - wspomina kobieta.
Joanna zaznacza, że chciałaby, żeby ten list kończył się na opryskliwości położnej, ale niestety, opowieść ma dalszy ciąg. "Kazała mi przeć, główka się nieco wysunęła, po czym cofnęła. Widziałam filmy z porodów, to nie miało tak wyglądać. Czułam, jak pęka moje ciało, w środku i na zewnątrz, wtedy położna zrobiła minę, która sugerowała, że coś jest nie tak. Byliśmy przerażeni" - wspomina Joanna.
Potem wszystko działo się już bardzo szybko, położna chwyciła skalpel, bez słowa przecięła ciało dalej, w miejscu pęknięcia. "Nie widziałam tego, a może wyparłam, ale partner opowiadał, że widział, jak ściągają pępowinę z szyi małego. Ja go zobaczyłam po chwili, sińce na szyi po dwóch oplotach, zanim zdążyli przeciąć pępowinę, oddał smółkę, żył, to było najważniejsze" - opisuje dramatyczne chwile czytelniczka.
Szycie gorsze niż poród
"Kiedy trzymałam syna w ramionach, położne zaczęły mnie zszywać, starsza stała nad praktykantką i ją instruowała, ta zdziwiła się, że po cięciu nie wzywają lekarza. Jednak przełożona wysyczała do niej przez zęby, że nie było żadnego cięcia..." - wspomina Asia.
"Ale najgorsze chyba były te instruktaże: matko, ale dziura, tu złap, mocniej, ten martwiczy kawałek wyrzuć, nie będziemy tego doszywać. Ja to wszystko słyszałam i słyszał mój mąż, ale jakby przez ścianę. Oboje mieliśmy poczucie, że dzieje się coś złego. Syn dostał jednak 10 punktów i z tego się cieszyliśmy. Okazał się też znacznie większy, niż wynikało z badań, ważył 4 kg".
"Mniej optymistycznie była do stanu dziecka neonatolog, która badała go dwie godziny później, niska saturacja, nieoczyszczone po porodzie drogi oddechowe, wdała się infekcja. Szybko zapadła decyzja o podaniu dziecku antybiotyku i tlenu. Wyszedł z tego, dziś ma cztery lata i jest starszym bratem, jednak ta straszna prawda o tym porodzie wyszła na światło dzienne niedawno" - pisze Joanna.
Drugi poród z innej bajki
"Po pierwszym porodzie długo dochodziłam do siebie. Nie mogłam siadać, nie mogłam się podetrzeć, urażała mnie bielizna. Cały czas odczuwam ból w okolicy intymnej przed miesiączką, wcześnie zupełnie mi obcy. W drugiej ciąży czułam się bardzo dobrze, córeczka przyszła na świat o czasie i bez żadnych komplikacji, choć była równie duża jak brat.
Było dokładnie tak, jak być powinno. Udało się uniknąć nacięcia, tylko delikatne pęknięcie, położna faktycznie asystowała, a ja praktycznie nie cierpiałam, aż doszliśmy do szycia... Nigdy nie zapomnę jej słów: matko, kto panią tak okaleczył?. Opowiedziałam o pierwszym porodzie" - wspomina kobieta.
Okazało się, że pierwszy poród spowodował liczne pęknięcia wewnątrz ciała, a cięcie, które, jak wynika z późniejszych badań, zostało wykonane zbyt rozlegle. Jednak w karcie szpitalnej sprzed czterech lat widnieje, że poród przebiegł prawidłowo, dziecko owinięte pępowiną, naturalne pęknięcia zabezpieczono szwami.
"W karcie wypisu z drugiego porodu mam notatkę o licznych zabliźnieniach w okolicy intymnej, które powstały przy pierwszym dziecku, a przy kolejnym porodzie mogą powodować dalsze uszkodzenia narządu rodnego, a w konsekwencji krwotok zagrażający życiu. Poinstruowano mnie, że w przyszłości, jeśli chciałabym mieć więcej dzieci, to tylko CC wchodzi w grę" - pisze Joanna.
Za późno zareagowali
Jak dowiedziała się później od lekarza kobieta, prawdopodobnie badanie USG przed pierwszym porodem nie wykazało, że dziecko jest owinięte pępowiną. Nerwowe działania położnej miały ratować ją i dziecko jak najszybciej.
"To, że nie wezwała lekarza, najprawdopodobniej było spowodowane tym, że chciała ukryć swój błąd, bo to ona wykonywała ostatnie USG. Przecież moje słowa, że coś jest nie tak, zignorowała, może gdyby wtedy wezwała pomoc, zalecono by cesarkę, a ja nie byłabym okaleczona?" - zastanawia się Joanna.