Czy nastolatka może malować się do szkoły? "Szkoła to nie pokaz piękności" – usłyszała 14-letnia uczennica, córka mojej koleżanki, od swojej nauczycielki. Skoro nie, to dlaczego to nauczyciele traktują uczennice jak miss i zamiast zwracać uwagę na ich wiedzę i ambicje, odpytują je z właściwego wyglądu? Może raz w dyskusji o makijaż w szkole weźmiemy stronę uczennic i zapytamy: co ma pomalowane oko do wiedzy z matematyki?
Zawsze, gdy powraca dyskusja o makijażu w szkole, słyszę głosy starszego pokolenia. To znaczy starszego ode mnie, bo sama skończyłam liceum w końcu kilka, a nie kilkadziesiąt lat temu i sytuacje, które pamiętam, niewiele różnią się od tych, które dziś spotykają nastolatki w szkole.
Niektóre anegdoty po latach przekazywane są niemal z nostalgią, chyba raczej w myśl gloryfikowania przeszłości niż realnej tęsknoty za surowymi szkolnymi zasadami, a czasem nawet znęcaniem psychicznym ze strony nauczycieli. Tak, znęcaniem z powodu makijażu, pomalowanych paznokci, nieodpowiedniej fryzury.
Moja ciocia do tej pory opowiada, jak jej koleżanka z klasy została przez nauczycielkę zaciągnięta do łazienki.
– Dziewczyna miała tylko pomalowane rzęsy, ale ta nauczycielka była typową kosą, która uważała, że uczennica ma mieć schludnie wyprasowany kołnierzyk, spięte włosy i równo spiłowane paznokcie. Nie było mowy o makijażu czy jakimś farbowaniu włosów! Gdy raz zobaczyła moją koleżankę w pomalowanych rzęsach, wzięła ją pod rękę i zaprowadziła do łazienki. Sama zaczęła szorować twarz tej dziewczynie, bo uważała, że na buzi ma także puder. Z tym się akurat pomyliła – wyjaśnia.
Gdy pierwszy raz usłyszałam tę historię, nie mogłam uwierzyć w to, jak daleko z ingerencją w czyjeś ciało mogła posunąć się pedagożka. Oczekiwała kultury, która miała objawiać się stosowaniem do reguł statutu, jednocześnie sama złamała wszelkie zasady, upokarzając dziewczynę i naruszając jej cielesność. Ciocia spojrzała na mnie z politowaniem.
– To były takie czasy! Jakby ona się poskarżyła rodzicom, to tamci jeszcze by tej nauczycielce podziękowali, a córka dostałaby lanie, karę, w najlepszym razie reprymendę – wyjaśnia.
Dzisiaj sytuacja nie wygląda już tak dramatycznie, ale pedagodzy nadal nie traktują uczennic fair. Znajoma mama opowiada mi sytuację, w której jej dwie 14-letnie córki poszły do szkoły w makijażu.
– Moja córka miała od wychowawcy zgodę na bardzo lekki makijaż – kreski na powiece, zero tuszu, żadnej szminki. Jednak pani od matematyki postanowiła przy całej klasie skrytykować jej wygląd, po raz kolejny ją zaczepić – tłumaczy.
– Co ciekawe, druga z bliźniaczek miała mocniejszy makijaż, ale nikt nie zwrócił jej o niego uwagi, bo jest od zawsze uznawana za "tą grzeczną". Przede wszystkim ja jako matka się na to zgodziłam i nie rozumiem, co wspólnego mają kreski na powiece i lekcja matematyki – pyta zirytowana i trudno się jej dziwić.
Nieustannie spotykam się z komentarzami broniącymi statutów, zasad szkolnych i despotycznych nauczycieli. "Może i trochę przesadzają, ale po co młodym dziewczynom makijaż? Po co chcą tak szybko być dorosłe? Mają na to całe życie!"
Dlaczego nastolatki się malują?
Przyjmijmy na chwilę perspektywę uczniów. W szkole muszą dostosowywać się do sztywnych zasad – spędzać dnie na nauce, godziny na odrabianiu prac domowych, interpretować dzieła, dokładnie tak, jak oczekuje tego nauczyciele albo klucz, spędzać czas z osobami, które często nie są dla nich akceptującym środowiskiem, a na sam koniec mówimy im prosto w twarz: "poza tymi wszystkimi zasadami nie masz prawa nawet wyglądać jak chcesz".
Czemu nastolatki się malują? Bo z jakiegoś powodu zależy im na dobrym wyglądzie. Zaskoczeni? Nie trzeba być szczególnie spostrzegawczym, żeby zauważyć, że dzisiejsze kobiety mają niezwykle wyśrubowany kanon piękna "do dogonienia".
Idealnie byłoby po prostu odpuścić pogoń za doskonałością, ale do tego trzeba dojrzałości. Czas nastoletniości to moment największych kompleksów, często odrzucenia przez płeć przeciwną, niepewności co do własnej atrakcyjności, a jednocześnie desperackiego pragnienia bycia akceptowanym.
Zakazanie nastolatkom używania kosmetyków naprawdę nie sprawi, że staną się ekspertkami od samoakceptacji, każda zmiana, która ma zajść w nas, naprawdę musi mieć motywację wewnętrzną, a nie być zewnętrznym nakazem.
Wszyscy wiemy, że wygląd jest ważny, wszyscy chcemy wyglądać pięknie, ale nagle dziwimy się, że młode dziewczyny nie żyją z klapkami na oczach i również chcą dostosować swój wygląd do aktualnego wzorca?
Dla mnie samej i dla masy nastolatek makijaż był maską, pod którą ukrywałam trądzik. I jeśli pomyślicie, że dla młodej cery zdrowiej byłoby niczym jej nie zakrywać – chyba nie wiecie, jak okrutni potrafią być nastolatkowie.
Nawet najmocniejszy makijaż, wykonany słabymi i tanimi kosmetykami, które pewnie nie poprawiały zdrowia naszej cery, często dawał nam tę ważniejszą cząstkę zdrowia – psychicznego. Pewność siebie, poczucie atrakcyjności, odrzucenie wstydu.
Nauczyciele mają do odrobienia lekcję ciałopozytywności
Robiłam makijaż nie po to, żeby zachwycić kolegów z klasy, jak z ironią sugerowali moi nauczyciele, a raczej po to, żeby nie zwracać na siebie uwagi, nie odstawać wyglądem. Gdy pan od historii próbował przy klasie podkreślić, że maluję się za mocno, kto właściwie traktował szkołę jak konkurs piękności?
Ja, bo jedyne, czego chciałam, to czuć się ze sobą komfortowo, by bez wstydu i słuchania docinek kolegów z klasy móc skupić się na nauce, zamiast przejmować własnymi kompleksami, czy on, bo zamiast prowadzić lekcje, robił całej klasie wykład na temat mojego wyglądu?
Jeśli dochodzimy do argumentu podobania się chłopakom – wielu rodziców i nauczycieli obawia się właśnie tego, jakby zaskakującym faktem było to, że nastolatkowie zakochują się, flirtują, wchodzą w związki. Bardzo mi przykro szanowne, skostniałe ciała pedagogiczne – niektóre młode dziewczyny chcą czuć się atrakcyjnie. Nawet w szkole – bo tam toczy się ich życie towarzyskie! Czy to zbrodnia?
Nie chcę nawet wracać do zarzutu o prowokowaniu chłopców – jeśli będziemy ściągać z chłopców odpowiedzialność za zaczepianie dziewczynek za większy dekolt albo pomalowane usta, to tak jakbyśmy mówili ofiarom gwałtu, że mogły nie prowokować oprawcy strojem i makijażem.
Makijaż może być sposobem na radzenie sobie z kompleksami, narzędziem, by poczuć się atrakcyjnie, wyrazić siebie, ale także, by po prostu na co dzień czuć się... zupełnie zwyczajnie. Szkoła to nie pokaz piękności, nie wybieg i także nie domek dla lalek dla nauczycieli, by ci przebierali i malowali uczniów w odpowiednie według nich stroje.
Moi nauczyciele pozwalali zawsze na lekcji dyskretnie napić się lub coś zjeść. Pamiętali, że by skupić się na nauce, trzeba zaspokoić podstawowe potrzeby, a nie z pustym, burczącym brzuchem udawać, że pasjonuje nas Mickiewicz.
Równie ważną potrzebą dla nastolatek jest poczucie bycia zabezpieczoną przed krytyką, pewną siebie, zadbaną, atrakcyjną, po prostu bycia... sobą. A jeśli nauczyciele zbyt dużą wagę przywiązują do wyglądu, to dobrze byłoby im odpowiedzieć ich własną bronią.
Szkoła to nie konkurs piękności. Jeśli chcą nauczać swoich podopiecznych, że liczy się to, co wewnątrz człowieka, niech przestaną komentować ich zewnętrzne. To będzie pierwsza lekcja ciałopozytywności i akceptacji, którą wielu nauczycieli ma nadal do odrobienia.