
Reklama.
Gdy chodziłam w ciąży, moja sąsiadka zagadywała mnie, czasem nawet zakupy podnosiła mi dwa kroki do domu, żebym się nie męczyła. Opowiadała o swoich dzieciach, które już pozakładały swoje rodziny. Myślałam, że mam przyjaciółkę, która nigdy nie odmówi pożyczenia cukru.
Wraz z zaparkowaniem pierwszego wózka pod naszymi drzwiami, szlag trafił przyjaźń. Okazało się, że wózek to brud i smród, który muszę sprzątać codziennie.
Moja przyjemna do tej pory sąsiadka zaczęła zaczepiać mnie na korytarzu i mówić, że mam pozmywać podłogę. Choćbym szła obładowana zakupami, niemowlę płakało, a ja ledwo zipała po nieprzespanej nocy - podłoga była jej priorytetem.
Starałam się zamiatać, ale jest też gospodarz domu, który zmywa podłogę na piętrach. Czemu jeszcze ja mam drugi raz latać z mopem?
Według niej muszę. Muszę mieć tak piękno wokół drzwi jak ona.
Dzieci rosły, pojawiły się rowery, deskorolki, kolejny wózek. Starałam się chować w mieszkaniu, na balkon wystawiać wszystko. Jednak nie mam nieograniczonej przestrzeni. Nie mam schowka, ani wózkowni.
Moja sąsiadka mieszka tylko z mężem. Złoty człowiek, zawsze odkłoni się na klatce. Zapyta o dzieci.
A jego żona urządziła mi czyste piekło. Nie raz, nie dwa, znajdowaliśmy nasze rowerki przestawione pod okno na końcu korytarza. Nie raz miałam awanturę, że mój wózek stoi za blisko jej "części" czystej podłogi. Choć nasze drzwi dzieli dobre ponad 10 metrów!
"Podłoga się niszczy od tych kół", "Ciągle tylko jeździcie w te i we wte", "Ten cały brud do mnie leci", "W takim brudzie chowa pani dzieci?".
Posunęła się do tego, że na zebraniu mieszkańców ze wzrokiem utkwionym we mnie, wygłosiła apel, żeby wszyscy po sobie sprzątali. Szczególnie ci z dziećmi, którzy wnoszą brud do domu na kołach wózków i rowerów.
Potrafi zamiast "dzień dobry", odpowiedzieć mi, że "znowu u was brudno". Ano brudno, bo mam trójkę dzieci, pracę i mieszkanie do wysprzątania. Gdzieś muszę odpuścić. W moim wypadku odeszło cotygodniowe zamiatanie korytarza.
Jeszcze dawniej robiłam to w soboty, przy sprzątaniu. Wychodziłam i machałam miotłą. A jej było mało. Przystawała, dyrygowała mną, przynosiła płyn do podłóg, który sama stosuje, żeby nie było różnicy.
Ludzie! Czy ona oszalała?
Nie wystawiam śmieci na klatkę, nie gotuję smrodliwych potraw, w zimę i na jesieni zawsze wystawiam przed mieszkanie ręcznik, żeby otrzeć buty.
Nie potrzebuję, żeby podłoga przed moim lokalem lśniła jak parkiet sali balowej. Chcę żyć w spokoju.