Jeden z przechodniów wyrzuca przed moim blokiem papierosy. Inny głośno puszcza muzykę. Idzie też para z około trzyletnim dzieckiem, które pilnie potrzebuje iść „za krzaczek”, co też niezwłocznie czyni. Jednak obrywa się tylko mnie – osobie należącej do znienawidzonej grupy posiadaczy psów.
Sąsiadka zagroziła mi policją, bo mój pies obsikiwał tuję.
To nie pierwszy raz, gdy oberwało mi się za spacer z psem.
Jednej kobiecie nie spodobało się to, że zwierzę chodzi przed blokiem, a mężczyzna chciał zwrócić mi uwagę na to, że nie sprzątam psich odchodów, ale nie zdążył, bo wyciągnęłam z kieszeni woreczek.
Siusianie przed blokiem rozwścieczyło sąsiadkę
Sama nie wiedziałam, jak wielki gniew mieszkańców osiedla sprowadzam na siebie, przyprowadzając do domu tego małego i niewinnego czworonoga. Pies jest w mojej rodzinie już od 10 lat. W przeciągu tego czasu nasłuchałam się wielu narzekań, krzyków czy krytycznego zwracania uwagi. Czasami jedynie za to, że... pies był na zewnątrz!
Ostatnio jednak nie wytrzymałam i wybuchnęłam. Wszystko zaczęło się od tego, że zaspana i spóźniona wybiegłam z psem na spacer. Żwawym krokiem kierowałam się w stronę lasu, gdzie mój pies z dala od ludzi mógł obsiusiać swoje ulubione krzaczki. Niestety, nie zdążyłam. Część mnie jeszcze spała, gdy usłyszałam, jak otwiera się okno na parterze.
Wychyliła się sędziwa sąsiadka i oburzona zaczęła krzyczeć, że jeśli jeszcze raz jakiś pies będzie obsikiwał tuję, to nie będzie tego więcej tolerowała i wezwie policję. Jej słowa szybko sprawiły, że stałam się bardziej przytomna.
Byłam wkurzona, bo to już nie pierwszy raz, gdy obrywa mi się za to, że staram się jak najszybciej pokonać dystans od mojego bloku do lasu, by nie narazić się sąsiadom i ich samochodom, tujom czy wejściom do klatki schodowej.
Stanowczo i dobitnie oświadczyłam więc, że my tylko przechodzimy i zawsze staram się, by jak najmniej przestrzeni zostało obsikane przez mojego psa. Niestety, nie ma on w domu swojej toalety, więc musi załatwiać się na zewnątrz. Przy okazji zaznaczyłam, że "dwójeczki" – w przeciwieństwie do innych sąsiadów – zbieram do woreczka i wyrzucam.
Nie słuchając, jaką odpowiedź na moje wyjaśnienie ma starsza pani, udałam się w kierunku lasu, gdzie mój pies – bez obecności niezadowolonych sąsiadów – mógł w spokoju załatwiać swoje potrzeby. W myślach miałam wszystkie te sytuacje, które zdarzyły się wcześniej. Nie mogłam się nadziwić, jak wielka jest ludzka nieuprzejmość.
Nie ma co liczyć na spokojne spacery
Jakiś czas temu szłam po moim osiedlu z przyjaciółką. Obie miałyśmy psy na smyczach. Nie zdążyłyśmy się obrócić, kiedy kobieta otworzyła okno, zaczęła przeklinać i rzucać w nas wyzwiska: "K***a, z tymi psami to się chodzi do lasu!".
Okno było już zamknięte, ale ja nie mogłam się powstrzymać i odkrzyknęłam wkurzona, że te psy właśnie wracają ze spaceru i jedynie sobie idą. Żaden z nich się nie załatwiał. Po prostu szły przy naszych nogach! A kobieta nie miała skrupułów, by krzyczeć i przeklinać na całe osiedle.
Jeszcze innym razem zdecydowałam się na performance. Mój pies załatwiał się przed jednym z bloków. Usłyszałam charakterystyczne i znane mi pukanie w okno. Już wiedziałam, że ktoś chce mi zwrócić uwagę.
Pies kulturalnie zrobił "dwójeczkę", a ja wyciągnęłam z kieszeni woreczek. Spojrzałam się w okno i nie przestając patrzeć w oczy panu, który jeszcze przed chwilą pogroziłby mi palcem, sięgnęłam po psie odchody, zawinęłam je w woreczek i wyrzuciłam do śmieci.
Mina sąsiada była bezcenna. Zagubiony nie wiedział, co teraz zrobić, szybko schował się za firanką i zwyczajnie zniknął mi z pola widzenia. Muszę przy okazji zaznaczyć, że w mojej małej miejscowości zbieranie psich odchodów do woreczków jest bardzo rzadkim zjawiskiem.
Kiedyś zauważyłam, że gdy sprzątałam po psie, przyglądała mi się grupa młodych ludzi. Byli bardzo zszokowani moim zachowaniem. Innym razem mała dziewczynka pytała się mamy, co ja robię. Kobieta wyjaśniła jej, że po zwierzętach powinno się sprzątać. Jednak wciąż mam wrażenie, że jestem jedną z nielicznych osób, która wie, czym są woreczki na psie odchody.
Większość trawników przypomina pola minowe. To prawdziwy tor przeszkód. Jeden niewłaściwy krok i... znów trzeba czyścić buty. Właśnie dlatego tak bardzo denerwują mnie wspomniane wyżej sytuacje.
Zawsze sprzątam po moim pupilu, staram się, by siusiał w bardziej odludnych miejscach, uciekam przed nielubianymi przez niego psami, by przypadkiem głośne szczekanie nie obudziło wszystkich na osiedlu. Ale przecież pies musi się gdzieś załatwiać!
Jeśli nie na trawie, nie pod krzaczkiem czy drzewem, to gdzie? Następnej oburzonej sąsiadce dam pomysł, by stworzyła specjalną psią toaletę. Obiecuję, że będę pierwszą osobą, która w nią zainwestuje. I wcale nie chodzi o to, że mam dość spacerów z moim psem. Dość mam jedynie sąsiadów, którzy nie potrafią zrozumieć, że pies też musi siusiać.