"Jesteśmy za biedni na dziecko, chociaż bardzo o nim marzymy." To odpowiedzialność czy wyrachowanie?
List do redakcji
17 marca 2016, 16:51·3 minuty czytania
Publikacja artykułu: 17 marca 2016, 16:51
Kolejny raz spóźnia mi się okres, prawie chodzę po ścianach, panikuję, zastanawiam się, kiedy mogę zrobić test ciążowy i mam nadzieję, że wynik będzie negatywny. Nie chcę mieć teraz dziecka, to znaczy może bym i chciała, ale nie mogę sobie na nie pozwolić.
Reklama.
Wynajęty spokój
Nie, wcale nie mam siedemnastu lat, nie jestem samotna ani nie mam poważnych problemów zdrowotnych. Teoretycznie nie ma żadnych przeciwwskazań, żebym została mamą, jednak każda wizyta na stronie mojego banku, skutecznie odwodzi mnie od tej decyzji. Zwyczajnie się boję, bo moja sytuacja życiowa jest daleka od pojęcia stabilizacji.
Mam pracę, którą lubię, w której dobrze mi się układają stosunki zarówno ze współpracownikami, jak i szefową, jednak na wstępie usłyszałam, że na umowę o pracę liczyć nie mogę. Nikt jej nie ma i nikt mieć nie będzie. Taka polityka firmy. Umowę podpisuję więc co pół roku, mam miesięczny okres wypowiedzenia i choć wszyscy mnie lubią, to liczę się z tym, że strategia pracy ciągle się zmienia i nie mam żadnej gwarancji, jak długo tam zostanę. Na emeryturę nie odłożyłam jeszcze ani grosza. Pieniędzy z pensji starcza mi na zaoszczędzenie dwustu-trzystu złotych miesięcznie. To nie są pieniądze za które utrzymałabym dziecko.
Mieszkanie? Mój partner zastanawiał się nad kupnem, ale ceny i warunki na jakich przyznawane kredyty zmusiły go do odłożenia tej decyzji. Nie chciał przez trzydzieści lat spłacać lokum, w którym ledwo zmieściłby się sam, a co dopiero z rodziną. Wynajmujemy więc kawalerkę, która wcale nie kosztuje mało. Przydałoby się zrobić w niej remont, ale przecież nie będziemy inwestować w cudze mieszkanie. Mam tutaj mieszkać z małym dzieckiem? W mieszkaniu, które każdego dnia właściciel może nam wypowiedzieć? A potem szukać na gwałt czegoś, co nas pomieści i nie zrujnuje finansowo. Nie chcę tego dla mojego dziecka, chcę żeby miało swój kąt, z którego nikt go nie wykurzy. To dużo?
Wyrachowanie czy odpowiedzialność?
Niektórzy mówią, że to wyrachowanie, że nie w takich warunkach kobiety rodziły dzieci i jakoś dawały radę. Ja nie chcę "jakoś dawać rady". Chcę z moim dzieckiem żyć godnie, a nie koczować od pierwszego do pierwszego. To jest według was wyrachowanie? Znam historie par, które miały dzieci będąc na studiach, mieszkały z nimi w akademiku albo kątem u rodziców. Jasne, że dały radę! Nie miały wyjścia! Powiem więcej, ja też bym dała, gdybym znalazła się w takiej sytuacji, ale nie widzę w tym nic dziwnego, że świadomie się na nią nie decyduję.
Moim zdaniem, to nie wyrachowanie, a odpowiedzialność skłania mnie do odkładania decyzji o rodzicielstwie. Chcę wiedzieć, że jeśli moje dziecko zachowuje, a jego leczenie będzie kosztowne, to nie będę musiała urządzać pielgrzymek po rodzinie i znajomych, żeby prosić o pożyczkę, tylko sięgnę do oszczędności. Chcę mieć pewność, że z kilkumiesięcznym dzieckiem nie usłyszę od nikogo, że muszę wynieść się z mieszkania do końca miesiąca.
Chcę mojemu dziecku kupować dobre jakościowo pieluszki, kosmetyki i jedzenie. Nie chodzi o logo czy metkę, ale o jakość, a jakość niestety kosztuje. Chcę z tym moim dzieckiem pojechać kiedyś na wakacje, nie musi być to zagraniczna wyprawa, ale chcę żeby było mnie stać chociaż na tydzień w polskich górach. Chciałabym móc pokazać mu trochę świata, chodzić z nim do kina, teatru, zabrać do zoo czy parku linowego. Chciałabym móc wybrać mu dobre, bezpieczne, edukacyjne zabawki. Nie musi mieć ich mnóstwo, ale chociaż dwie, trzy… Niestety, to wszystko kosztuje i to nie mało.
Jesteśmy za biedni na dziecko
Kiedy liczymy z partnerem nasze finanse wychodzi nam jedno, na razie jesteśmy za biedni na dziecko. To „na razie” trwa już od dwóch lat i nie zanosi się, żeby w najbliższej przyszłości miało się zmienić. Wciąż zmieniamy mieszkania (to już trzecie), martwimy się o pracę i odkładamy tę decyzję. Nie jest tak, że nie czuję się gotowa na macierzyństwo, że chciałabym się jeszcze wyszaleć i że wolę wydawać pieniądze na ciuchy i imprezy. Już się w życiu nabawiłam, teraz chciałabym założyć rodzinę. Naprawdę, gdyby nie ten przejmujący strach o przyszłość, już dawno zaczęlibyśmy starać się o dziecko. Jesteśmy jednak odpowiedzialni, wiemy, że nas na to nie stać.
Czasem się boję, że nigdy nie znajdziemy się w miejscu, w którym chcielibyśmy się znaleźć albo że będziemy tam zbyt późno. Chciałam mieć pierwsze dziecko w okolicach trzydziestki (pierwsze, bo w naszych marzeniach mamy dwójkę). Deadline niebezpiecznie się zbliża. Córeczka mojej rówieśniczki idzie we wrześniu do pierwszej klasy, to była wpadka, sami by sobie nie poradzili, do dziś mieszkają z teściami, którzy wspomagają ich swoją emeryturą. To nie jest życie, jakie mi się marzy, choć bywają momenty, że patrzę na roześmianą buzię jej córki i cholernie im zazdroszczę.