Ozdoby wycięte z firanek, barszcz z robakami i zniszczona choinka brzmią jak scenariusz dramatu, a to tylko wynik bezinteresownej dziecięcej pomocy. Zebrałam historie dorosłych, którzy wspominają, jak urządzili swoich rodziców na Święta, gdy sami byli kilkulatkami. Przeczytaj to, a przestaniesz się złościć na swojego malucha i zdasz sobie sprawę z tego, że zawsze może być gorzej...
Wiele z nas traktuje Święta jako najważniejszy okres w roku — a skoro zdarza się tak rzadko i jest tak wyjątkowy, to przecież musi być idealny. Kto ma dzieci, ten wie, że o perfekcyjnie ułożonym planie świątecznym należy zapomnieć.
Trzeba mieć raczej na wszystko plan B, C i tak do ostatniej litery alfabetu. Próbujemy więc angażować nasze dzieci w świąteczne przygotowania, wymyślać coraz to nowe zabawy albo zrobić wszystko, by nie pałętały się pod nogami w czasie przygotowań.
I czasem po prostu przesadzamy. "Zapomniał wół, że cielęciem był" – aż chce się powiedzieć, bo jak się okazuje, my sami w dzieciństwie nie raz daliśmy popalić naszym rodzicom. Niektórzy po latach z dumą i śmiechem opowiadają, jak zrujnowali Święta całej rodzinie.
1. Doprawianie potraw
I tu powiem wprost: jesteśmy same sobie winne. Włączamy dzieci we wspólne pieczenie pierniczków, wycinanie ciasta na pierogi, pokazujemy im, że gotowanie może być okazją do bliskości, zabawy i fantazji. A potem mamy pretensję, że je fantazja ponosi.
Gdy Dominika miała 6 lat uznała, że na Święta przygotuje dla babci pierogi.
— Przygotowałam wodę, jajka, olej, ale zabrakło mi mąki czy raczej nie dosięgałam do szafki, więc przyniosłam piasek z piaskownicy, bo w zabawie zawsze używaliśmy go jako mąki. Nie dość, że zasypałam całą kuchnię, to jeszcze wsypałam piach do farszu, który leżał na blacie. A potem się załamałam, że babcia nie doceniła moich starań — dodaje.
Babcie w ogóle bywają same sobie winne. Babcia Adama zawsze narzekała na to, że wnuk jest niejadkiem i wybrzydza. Gdy mówiła mu, co przygotowała na obiad, ten odpowiadał znanym wszystkim rodzicom hasłem "nie chcę, nie lubię". Więc na pytanie wnuka o obiad zaczęła odpowiadać żartem "zupa z gilzdy".
— Tyle razy to słyszałem, że gdy babcia gotowała barszcz na Święta, byłem już pewny, że to słynna "zupa z glizdy", więc wziąłem z lodówki robaki, które ojciec trzymał na ryby i rezolutnie wrzuciłem do garnka. Babcia przyłapała mnie w ostatniej chwili i barszcz poszedł do zlewu, ale przynajmniej nie trafił na stół wigilijny. No i po zupie z glizdy — podsumowuje.
2. Dziecięce życzenia i serdeczne rozmówki
O ile możemy pouczać dorosłych, o tym, jak nie składać świątecznych życzeń, o tyle trudno poskromić dziecięcą szczerość. Dzięki niczym nieokrzesanej dziecięcej bezpośredniości przy wigilijnym stole możemy wysłuchać uroczych rozmów.
— Jak byłam mała, to ciocia dostała od wujka jakąś drogą bransoletkę, którą wszyscy się zachwycali. Pech chciał, że tą bransoletkę wybierała mu... moja mama i ja. Więc na cały głos wypaliłam. "Ciocia, ale to mama ci kupiła. Ja też chciałam ci kupić taką ładniejszą, niebieską, ale mama powiedziała, że za droga". Wujek i mama próbowali zabić mnie wzorkiem — wyjaśnia Paulina.
Tomek za to wykazał się wielką troską o zdrowie swojego wujka przy wigilijnym stole i jakimś cudem nie zostało to docenione.
— Mój wujek jest człowiekiem przy tuszy, to znaczy dzisiaj tak mówię, przy stole wigilijnym ująłem to trochę inaczej. Spojrzałem na jego brzuch, na którym ledwo dopinała się koszula i z przerażeniem na cały pokój powiedziałem, że jest tak gruby, że jeśli jeszcze zje to, co ma na talerzu, to na pewno pęknie. Wujek do tej pory za mną nie przepada — tłumaczy.
3. Sprawa przetrwania choinki
Choinka jako jeden z najważniejszych symboli Świąt powinna być chroniona nade wszystko, a po tych historiach prawdopodobnie postanowicie założyć na nią ochronny klosz.
Alicja opowiada mi, że jako dziecko bardzo zazdrościła sąsiadom choinki udekorowanej światełkami na kablu.
— To były czasy PRL-u, takie światełka to był luksus, atrakcja. Postanowiłam więc z moją siostrą udekorować choinkę równie pięknie, a że na światełka nie było co liczyć, to zrobiłyśmy to... prawdziwymi świeczkami. To miała być niespodzianka dla babci. Zapaliłyśmy świeczki, zasłoniłyśmy drzewko plecami, zawołałyśmy babcię i z okrzykiem "tadaaam" odsłoniłyśmy dzieło. Pożar na gałęzi — wyznaje.
Choinka ozdobiona watą i świeczkami zajęła się ogniem w ciągu chwili, trzeba było wrzucić ją do wanny przy akompaniamencie krzyku dziewczynek, babci i reszty domowników.
Historii spalonych choinek nie brakuje, okazuje się, że to drzewko szczególnie podatne na dziecięce eksperymenty pirotechniczne. Tomek opowiada, że na Wigilię dostał od taty zapalniczkę i był nią tak podekscytowany, że postanowił od razu ją przetestować.
— Pierwszą rzeczą, jaka przyszła mi do głowy, był anielski włos z choinki. Podpaliłem go, żeby zobaczyć, jak ładnie się pali, wyobraziłem sobie, że musi żarzyć się na srebrno. No to zaczęła się żarzyć cała choinka, tylko na czerwono. Zanim rodzice ogarnęli, co się dzieje, na suficie była już czarna plama — tłumaczy.
4. Przyłapanie Mikołaja
Nie wiem jak wy, ale ja od mamy ciągle słyszałam "szukaj Mikołaja". Oznaczało to, że miałam wytrwale spoglądać przez okno, wypatrując Mikołaja, by "on" w tym czasie mógł pod choinką zostawić mi prezenty.
Oliwia wpadła na o wiele lepszy pomysł.
— Chciałam wypatrywać Mikołaja tak, żeby się nie zorientował. Mama akurat powiesiła najlepsze zasłony na Święta, więc ja wycięłam w nich dziurki na oczy, żeby stać w oknie bardziej incognito. Mama prawie dostała zawału, ale Mikołaj na szczęście i tak przyszedł — wyjaśnia.
Monika za to nie mogła doczekać się Wigilii i prezent spod choinki zgarnęła wcześniej.
— Nie pamiętam, czy to był wózek dla lalek, czy coś podobnego, ale tak się tym bawiłam, że to złamałam. Poszłam do babci naskarżyć, że Mikołaj przyniósł już zepsute. A ona, niewiele myśląc, odpowiedziała, że przecież sama to pakowała i było dobre. Cały dzień płakałam, obrażona na babcię i nieistniejącego Mikołaja — wyznaje.
5. Dzieci niebezpiecznie zaangażowane w Święta
Niektóre pomysły grożą nie tylko zniszczeniem drzewka, ale uszkodzeniem samego dziecka. Karolinie tak spodobały się światełka choinkowe, że postanowiła zrobić z nich "wianek wróżki" i obwiązać je sobie dookoła głowy.
— Zrobiłam to tak skrupulatnie, że wplątały mi się we włosy i poparzyły głowę. Nic wielkiego się nie stało, ale więcej nie chciałam być podświetloną wróżką — mówi.
Piotrek i Wiktor stwierdzili za to, że będą bawić się w przystrajanie siebie samych, do czego postanowili użyć sprayu, którym ich tata malował ozdoby świąteczne.
— Akurat był czerwony, więc stwierdziliśmy, że pomalujemy się na Mikołaja, a może chodziło tylko o pomalowanie sobie włosów? Tak czy owak, psiknąłem mojemu bratu z bliska prosto w oczy, on zaczął wyć jak mała syrena i przed kolacją wigilijną pojechaliśmy do szpitala, bo nie mógł ich otworzyć. Ostatecznie nic mu się nie stało, ale atmosfera kolacji niezapomniana — śmieje się.
Kwaśny barszcz i zalany obrus to tak naprawdę żadne świąteczne katastrofy. Dopilnujcie tylko tego, by wy i wasze dzieci przetrwały Święta w jednym kawałku. Warto też raz na jakiś czas zerknąć na choinkę – no i na to, czy wasze dzieci nie robią wam właśnie pierniczków z "niespodzianką".
I tak życzenia "wesołych Świąt" nabierają nowego znaczenia...