"Moje dzieci nie patrzą na budynki, tylko liczą drzewa". O wychowaniu na wsi Matka Tylko Jedna
Iza Orlicz
12 października 2020, 16:19·5 minut czytania
Publikacja artykułu: 12 października 2020, 16:19
O macierzyństwie blisko natury, edukacji i zaletach mieszkania na wsi rozmawiamy z Joanną Jaskółką, mamą dwóch chłopców, Kosmy i Adasia, autorką bloga Matka Tylko Jedna
Reklama.
Dorastałaś na Mazurach, potem studiowałaś i mieszkałaś jakiś czas w Warszawie, ale w końcu wróciłaś w rodzinne strony. Co skłoniło cię do takiej decyzji?
Prawda jest taka, że w tamtym czasie ja i mój partner nie mieliśmy za bardzo wyjścia. Siedziałam z małym dzieckiem w domu, nie mieliśmy meldunku w Warszawie, a wtedy był on potrzebny, by przysługiwał mi żłobek.
Byłam sfrustrowana tym, że finansowo wciąż wychodzimy na zero. Zaczęła w nas dojrzewać myśl o wyprowadzce, zwłaszcza, że na Mazurach mieliśmy stary rodzinny dom, w którym się wychowałam.
Najpierw jednak zamieszkaliście u twoich rodziców.
Tak, mniej więcej trzy lata zajęło nam doprowadzenie naszego domu do stanu, w którym mogliśmy już tam zamieszkać i nie marznąć (śmiech).
Jak z perspektywy czasu oceniasz decyzję o przeprowadzce?
To najlepsza decyzja, jaką podjęłam w życiu. W mieście byłoby nam jednak ciężej, poza tym, gdybyśmy zostali w Warszawie, pewnie nie zdecydowałabym się na drugie dziecko.
Macierzyństwo bez wsparcia rodziny nie było dla mnie proste, do tego byłam pierwszą matką wśród moich znajomych, więc nawet jak ktoś chciał mi pomóc, nie za bardzo wiedział, jak to zrobić. Gdy znów zamieszałam na Mazurach mogłam liczyć na wsparcie mojej mamy.
Szybko przystosowałaś się do tego spokojniejszego trybu życia?
Minus był taki, że nie miałam samochodu, nie miałam nawet prawa jazdy. I myślę, że to pierwsze pół roku mieszkania na wsi przepłaciłam depresją. Dlatego powstał mój blog, bo opisywałam tam to, co przeżywam, dlatego powstał jeden z najpopularniejszych moich tekstów "Samotność w… matce". Bardzo ciężko radziłam sobie z tym wszystkim, tak naprawdę nie miałam nawet do kogo gęby otworzyć, oprócz mojej mamy. A ileż można rozmawiać z jedną osobą? (śmiech).
Blog był odpowiedzią na monotonię życia?
Tak. Pisze do mnie wiele kobiet na grupie, które przeprowadziły się na wieś i nagle wpadają w pustkę, bo nie wiedzą, co ze sobą robić. Nie wiedzą od czego zacząć, bo jednak miasto w jakiś sposób narzuca ci swój rytm.
Nawet jak wyjdziesz na tramwaj, do musisz dostosować się do jego rozkładu. Jest dużo możliwości czy atrakcji, z których możesz skorzystać. Na wsi to ty musisz zorganizować cały swój dzień – jeśli masz samochód, to masz wolność – nie ma korków, pośpiechu, możesz zrobić w zasadzie wszystko.
Wiele twoich czytelniczek pisze, że łatwo im się z tobą zidentyfikować.
Dostaję wiadomości, że urzeka je to, że nie udaję. A nie udaję, bo nie potrafię tego robić, uważam, że jest to zbyt kosztowne emocjonalnie. Nie kreuję siebie, jestem szczera i wydaje mi się, że czytające mnie kobiety po prostu to czują.
Słyniesz też z ogromnego dystansu do siebie, twoje teksty są uniwersalne, a przy okazji zabawne.
Jest mi bardzo miło, kiedy to słyszę. Wydaje mi się, że spojrzenie na różne, zwłaszcza macierzyńskie sytuacje z takiego komicznego punktu widzenia, to jest nasz wentyl bezpieczeństwa, ratunek. Ja nie mówię, że trzeba się "śmieszkować” ze wszystkiego, bo niektóre sytuacje absolutnie śmieszne nie są, ale poczucie humoru zawsze pomaga.
Na pewno nie śmieszą stereotypy dotyczące wychowywania dzieci na wsi i w mieście...
One na pewno jeszcze funkcjonują, ale ja ich nie widzę, bo obracam się wśród dziewczyn, które mieszkają na wsi. Z drugiej strony jest w nich trochę prawdy, np. to oczywiste, że na wsiach trudniej znaleźć dobre przedszkole dla dziecka, bo często jest jedno na gminę, a nie kilkanaście na dzielnicę, jak w dużych miastach.
U mnie są dwa przedszkola w zasięgu 15 km, następne 30 km od naszego domu. Podobnie jest ze szkołą, choć spotykam coraz więcej ludzi z miast, którzy przeprowadzają się na wieś i są przekonani, że nawet w tej wiejskiej szkole będzie ich dzieciom lepiej, niż w tej miejskiej. Szukają spokoju, nawet kosztem tej lepszej edukacji.
Co to znaczy lepsza edukacja? Większa ilość języków obcych, zajęć dodatkowych?
Przeciążanie dzieci na pewno nie jest tą lepszą edukacją. 8-9 godzin zajęć w szkole, 2 godziny zajęć dodatkowych – kto by to wytrzymał? Jestem zdania, że gdy dziecko ma więcej wolnego czasu, to może je poświęcić na swoje pasje lub rozwijanie się w tych przedmiotach, do których ma predyspozycje. Obserwuję też ogromny bunt przeciwko temu, co dzieje się w systemowych szkołach, rodzice oczekują zmian lub przechodzą na edukację domową.
Poza tym dzieci muszą mieć jeszcze czas na dzieciństwo. Czy na wsi, wśród natury jest pod tym względem łatwiej?
Mnie zachwyca to, że wszystko, co otacza moich synów jest dla nich tak bardzo naturalne. Gdy przyjeżdżają do miasta, to nie patrzą na budynki, tylko liczą, ile wzdłuż ulicy rośnie drzew.
Wiedzą, że to ważne, by te drzewa w mieście rosły, bo dają tlen. Wiedzą, że trzeba o naturę dbać. Szczerze mówiąc moje dzieci dostałyby w mieście nerwicy, tym bardziej, że mój młodszy syn ma zaburzone przetwarzanie dźwięków i na niego hałas działa bardzo stresująco.
Jest chyba też więcej swobodnej zabawy. To stąd wziął się pomysł na twojego e-booka "150 darmowych zabaw dla dzieci”?
Rzeczywiście, bo to w większości zabawy, które wymyśliły moje dzieci. Nie mają placu zabaw przy domu, dlatego muszą polegać na własnej wyobraźni i pomysłach. Oczywiście, nie jest tak, że moi synowie się nie nudzą, bo też czasem narzekają na nudę, ale dużo czasu spędzają na zewnątrz, wymyślając coraz to nowe zabawy.
Którą z wymyślonych i opisanych w książce zabaw twoi synowie lubią najbardziej?
Detektywa, bo najbardziej ich bawi, a polega na tym, że ja coś robię w ogrodzie, a oni muszą biegać dokoła mnie tak, żebym ich nie zauważyła. I muszą koniecznie śledzić, co robię.
Chowają się za jakąś donicą czy drzewem i chichrają się, że są tacy sprytni. Lubią też robić łódki z kapsli czy zakrętek. Do miski nalewamy wodę, wkładamy plastelinę do zakrętki, dodajemy wykałaczki i łódka gotowa. A ulubiona zabawa mojego młodszego syna to dinozaury w lodzie. Zalewamy je wodą, wsadzamy do zamrażalnika, potem bawimy się w ekspedycję naukową.
Wszystko brzmi sielsko, są zatem jakieś wady mieszkania na wsi?
Na pewno to, że trudno moim dzieciom spotkać się z kolegami. Mieszkają zwykle w promieniu 20 km i taki wyjazd po szkole zająłby pół dnia. Starszy syn wykorzystuje zooma czy Messengera do komunikacji z kolegami, młodszy w tym roku poszedł do przedszkola i odkrywa radość z posiadania kolegów.
A największe plusy?
Kontakt ze sobą, bo jesteśmy na siebie skazani popołudniami, więc musimy nauczyć się rozmawiać ze sobą, mówić do siebie, siedzieć razem w tym domu. Plusem posiadania domu na wsi jest też to, że dzieci muszą pomóc, np. grabić liście, wyciągać marchewki, nakarmić króliki. Nawet jeśli w ich przypadku przeistoczy się to w zabawę, a zdarza się to często, to i tak mają jakiś substytut pracy.
A legendarna już lepsza odporność, gdy mieszka się na wsi. Potwierdzasz ją?
Ludzie próbują mnie przekonać, że wiele zależy od genów, ale ciężko mi się z tym zgodzić. Mój młodszy syn miał trudny start w życie, bo zaczął od antybiotyku, który go bardzo osłabił i przez pierwszy rok życia non stop chorował. Potem bardzo często wychodziliśmy na dwór, pozwalałam mu taplać się w błocie i korzystać z tych wszystkich podwórkowych zarazków (śmiech). Teraz jest okazem zdrowia.