Rozległe siniaki, utrata przytomności, drgawki, opuchlizna głowy, stłuczenie mózgu czy złamane kości to tylko nieliczne z objawów, z którymi dzieci zaczęło przybywać w szpitalach w ostatnim czasie. Brytyjskie badania wskazują, że liczba przyjętych małych pacjentów z podejrzeniem urazów spowodowanych przemocą w okresie kwarantanny wzrosła o prawie 1500% w porównaniu do ostatnich 3 lat.
Choć tak przykry wynik to zestawienie Archives of Disease in Childhood z jednego brytyjskiego szpitala dziecięcego, specjaliści twierdzą, że odzwierciedla ono statystyki również z innych tamtejszych ośrodków. Eksperci zaznaczają, że wszelkie dane zgłaszanych do szpitala przypadków dzieci z urazami przemocowymi, mimo że są wyższe, wciąż są zaniżone.
Po pierwsze dlatego, że epidemia koronawirusa i przepełnione szpitale z pacjentami podejrzanymi o zakażenie odwodziły wówczas od odwiedzania placówek medycznych. Po drugie nie zawsze możliwe jest stwierdzenie, czy obrażenie rzeczywiście powstało w związku z agresją i znęcaniem się. Dlatego o przemocy w dobie izolacji, zaczyna się mówić w kontekście "cichej epidemii".
Bazując również na ilości zgłoszeń, jakie w marcu podawała Mamadu Dominika Doleszczak z Telefonu Zaufania dla Dzieci i Młodzieży, w Polsce problem przemocy również przybrał na wielkości w okresie epidemii. Psycholożka wskazywała wówczas:
— Większość rozmów dotyczy relacji rodzinnych, przemocy, zdrowia psychicznego, myśli samobójczych, czy samookaleczeń. W marcu odnotowaliśmy dwukrotny wzrost liczby wiadomości i mimo że kwiecień dopiero się zaczął, możemy powiedzieć, że w tym miesiącu będzie podobnie.
Piekło dzieci z ubogich rodzin - urazy przemocowe
Do szpitala Great Ormond Street Hospital For Children w okresie od 23 marca do 24 kwietnia na leczenie prawdopodobnie z powodu urazu spowodowanego przemocą trafiło 10 dzieci. Dla tego samego okresu w latach 2017-2019 średnia wynosiła 0,67.
Mali pacjenci byli w wieku od 17 dni do 13 miesięcy. U dzieci stwierdzono złamania czaszki, krwawienia podpajęczynówkowe czy opuchliznę mózgu. Rodzice tych dzieci pochodzili z rejonów o bardzo niskim statusie społeczno-ekonomicznym.
Podobnie było w przypadku 18-letniej Wiktorii z warszawskiej Pragi, która w rozmowie z Mamadu wyznała, że w czasie pandemii przechodzi piekło przez uzależnionego od alkoholu i często awanturującego się ojca. Takich dzieci, dla których w czasie kwarantanny dom okazał się celą, jest znacznie więcej.
Niestety stare systemowe rozwiązania nie zdały egzaminu w dobie izolacji i najmłodsi w wielu wypadkach zostali pozostawieni sami sobie. Również w przypadku Wiktorii — mimo iż dzielnicowy zna sytuację, dziewczyna, zgłaszając sprawę na policję, nie otrzymuje oczekiwanej pomocy.
Z apelem do rządzących o ratowanie tzw. niewidzialnych czy znikających dzieci występowały SOS Wioski Dziecięce oraz Fundacja Dajemy Dzieciom Siłę. W Polsce statystyki przemocowe związane z lockdownem dopiero będą wychodzić na jaw.
1 na 5 dzieci doświadcza przemocy
Rząd powinien dokonać szeregu usprawnień procedur prawnych, ale również organów związanych z reagowaniem na przemoc w rodzinie. Konieczne wydają się również działania wspierające i edukacyjne skierowane do rodziców, w kwestii wpływu stosowania przemocy na zdrowie psychiczne i fizyczne dzieci.
Epidemia i jedne z pierwszych wyników o przemocowych urazach dzieci, o których donosi Archives of Disease in Childhood powinny jeszcze bardziej do tego motywować.
Niemniej, sytuacja również na co dzień wydaje się dramatyczna. Patrząc na dane z raportu FDDS, przemoc ze strony dorosłych dotyka 20 proc. dzieci. Choć to kolejny procent, który wizualnie średnio oddaje skalę problemu.
Można jednak wyobrazić sobie, że jedno z piątki dzieci, które bawi się z naszym synem lub córką w szkole czy przedszkolu, lub spędza czas na podwórku, doświadcza ze strony swojej matki, ojca czy innego dorosłego przemocy.