Moja koleżanka z redakcji MamaDu, Sandra Skorupa napisała bardzo porządny tekst o pomyśle Polskiego Związku Łowieckiego, by dzieci znów mogły brać udział w polowaniach. W pracy wspieramy się redakcyjnie, zdarza się, że pomagam w wydawaniu. Kiedy przyszło nam zająć się tekstem Sandry, by puścić go w świat, wymiękłam.
Oczywiście wiele tematów poruszanych w pracy, w moich i mamadowych tekstach, dotyka mnie do żywego, bulwersuje i w ogóle wywołuje skrajne emocje. Ale ten temat był inny. Dostawałam dreszczy na samą myśl, na widok zdjęcia dziecka na tle martwego jelenia miałam odruch wymiotny, wszystko się we mnie zaczynało gotować. I nie mogłam nad tym zapanować, jakoś dotrzeć do przyczyny tak silnej swojej reakcji.
Ale dzisiaj już wiem.
O tym, jak wzięłam udział w polowaniu
Spałam snem dziwnym, głębokim i niespokojnym. Obudziłam się o 6 rano z palącym bólem głowy. Otworzyłam okna, słuchałam ptaków, piłam kawę na leżąco i czekałam aż mi przejdzie. I wtedy, w tym dziwnym stanie doznałam przeżycia metafizycznego: mój mózg wykopał wyparte przed laty doświadczenie – JA KIEDYŚ BYŁAM NA POLOWANIU. JAKO DZIECKO.
Miałam wtedy może z 15 lat, albo 16. Pojechałam z moim ówczesnym chłopakiem i jego rodziną do jego wujka-myśliwego. Gdzieś pod Zieloną Górę. I on nas – mnie i Karola – zabrał na polowanie.
Plan był taki, że w dzień sypiemy w lesie kukurydzę (czy coś, nie pamiętam dokładnie), a w nocy skryjemy się w krzakach i będziemy czekać aż przyjdą. Te dziki, do których mieliśmy strzelać.
Chodzenie po lesie, szukanie śladów zwierząt, sprawdzanie, gdzie przychodzą, tropienie ich zwyczajów, co miało miejsce na początku całej akcji "polowanie", zbliżyło mnie do tych dzików. Trochę tak jakbyśmy się poznali.
Zostawienie im jedzenia było zaś w moim odczuciu gestem czułym. Siedzenie w deszczową noc w ciemnych krzakach było z kolei naprawdę ekscytujące i totalnie niezwykłe. Kto był nocą w głębi lasu, ten wie.
Te wszystkie cudowne, silne, przyjemne emocje mieszały się z czymś bardzo gorzkim, ale nieuświadomionym w mojej dziecięcej głowie. Z lękiem, który rósł tego dnia z każdą godziną, aż przeobraził się w nerwową modlitwę, by te dziki jednak nie przyszły. Żeby przeżyły.
Ale przyszły. I to była mama z dziećmi. Więcej nie powiem.
Norma i natura
Potem patrząc na te wszystkie skóry z futrem porozciągane na ścianach i wiszące jelenie głowy, czułam jakiś niewypowiedziany smutek. Nie sprzeciw, to był smutek, że się na to godzimy. Że tak to "musi być".
To były moje emocje, nie wnioski. Naturalna reakcja dziecka, które nic nie wie o kulturze łowieckiej, na kolację je kanapkę z szynką i nie rozkminia o równości istot żywych nad lekturą filozofów. Wtedy wolałam "Brawo Girl". Moja reakcja stała w sprzeczności ze społeczną NORMĄ i tym, co widziałam w domu wujka-myśliwego.
Kochający rodzice, fajni ludzie, serdeczni. Z dobrą wolą i dzikiem na stole. Nie rozumiałam tego, ale w końcu zaufałam innym, zamiast sobie, i uznałam, że strzelanie do zwierząt nie może być "grzechem", skoro tacy spoko ludzie to robią.
Dzisiaj, kiedy idziemy leśną drogą i są na niej jakieś żuki, które mogą zostać rozdeptane przez ludzi, moje dziecko nie pójdzie dalej, póki nie uratuje każdego żuka i nie przeniesie go z drogi na ściółkę. I to nie dlatego, że wbijam mu do głowy od urodzenia: "nie zabijaj". Nie, on tak ma.
Kiedyś szliśmy z rezerwatu żubrów w Wolińskim Parku Narodowym bite 3 godziny w jedną stronę. Bo Witek ratował żuki i nie mogłam wyobrazić sobie, że powinniśmy mu przerwać, sprzeciwić się, choć byliśmy naprawdę zmęczeni i głodni. Niby co mielibyśmy mu powiedzieć? "Zostaw te żuki, niech giną, nie chce nam się tu stać"?
Co w obliczu tych doświadczeń i obserwacji mam sądzić o pomyśle zabierania dzieci na polowania? Powiedzieć, że to niezgodne z naturą człowieka, to w sumie nie powiedzieć NIC.
Serce i rozum
My jako ludzie jesteśmy częścią natury, nie jej władcami. To jest fakt, to nie jest pogląd, wynik wiary w cokolwiek. Tak po prostu jest. Jesteśmy gatunkiem ssaka i mamy tę przewagę, że mamy ROZUM, więc możemy pojmować, opisywać i ROZUMieć mechanizmy tym światem rządzące. Kropka.
Dlaczego zatem pozwalamy sobie na strzelanie do zwierząt? Dlaczego traktujemy je przedmiotowo i zjadamy na kolację? To nie są złośliwe pytania-pułapki. Chcę tylko pokazać pewien mechanizm.
Robimy tak, bo tak było od zarania dziejów, a religia dopisała do tego ideologię, co doskonale wybrzmiewa w książce Olgi Tokarczuk "Prowadź swój pług przez kości umarłych" i w filmie Agnieszki Holland "Pokot". Grany przez Marcina Bosaka ksiądz cytuje Pismo Święte: "czyńcie sobie ziemię poddaną". I tak ludzie w zgodzie z tym, w co wierzą, najpierw zapraszają zwierzęta na obiad (jak my z tą kukurydzą), a potem strzelają gościom w plecy. Czasami z ambony (NOMEN OMEN).
Ktoś powie: ja szanuję zwierzęta i jestem przeciwnikiem polowań, ale jedzenie mięsa to co innego. Ideologicznie spójne to nie jest: nie można traktować istot żywych na równi, a jednocześnie ich zjadać. Skoro tak, to czemu nie jemy ludzi?
Chodzi o to, że nie żyjemy w próżni, a w kulturze. W kulturze, w której jedzenie mięsa jest dobre i normalne. I nie my jesteśmy winni temu stanowi rzeczy, ale naszym zadaniem jest go ROZUMieć. Jednak zanim zaczęliśmy to rozkminiać bardziej dojrzale, przyzwyczailiśmy się do traktowania zwierząt przedmiotowo. Widzę to po swoim dziecku.
Jak mój syn miał 3 lata musiałam mu mówić, że ryba z marketu to nie jest ta ryba z morza, bo inaczej, by jej nie zjadł. Sądził, że to, co jemy tylko tak się nazywa: "ryba". Jak na obiad był kurczak, Witek myślał, że to po prostu potrawa o takiej samej nazwie, co ptak... Teraz ma już większą świadomość, co je i oswoił ten fakt, choć z natury jest obrońcą każdego żywego stworzenia.
Jednak znam też dzieci, które nie tkną mięsa przez świadomość, że wcześniej kotlet był świnią czy indykiem. Tak jakbyśmy wszyscy rodzili się z mądrością o równości istot żywych, a później jest to z nas wypierane. Tą mądrość dała nam NATURA.
(Wiem, na usta ciśnie się pytanie: skoro tak uważasz, a twoje dziecko jest tak wrażliwe, dlaczego nadal jecie mięso? Odpowiem za trzy akapity).
Sądzę, że dzieci wychowywane w duchu łowiectwa jako sposobu na spędzanie czasu z rodziną i formy nauki poszanowania jedzenia i natury, po prostu przyjmują to podejście do sprawy i naprawdę cieszą się na wyprawę do lasu z tatą. Oswajają to.
Rodzice są wzorem, zawsze, dla każdego dziecka. Jeśli w domu jest przemoc fizyczna, to choć dziecko czuje, że to jest złe, to jest jego NORMA. Jeśli tata jest myśliwym, strzela do zwierząt i uważa, że to dobre dla świata, to dziecko to oswoi i przyjmie jako normę własną. Tak jak mój syn przyjął jedzenie ryb i mięsa jako normę, bo my jedliśmy mięso.
Do decyzji o byciu wege dojrzewa się emocjonalnie wraz ze wzrostem świadomości o istocie człowieczeństwa – byciu równym ze wszystkimi żyjącymi istotami na Ziemi, którą rządzą prawa natury. Teraz w dobie pandemii to dojrzewanie ma szansę pójść szybciej, bo jak nigdy wcześniej mamy okazję się przekonać kto tu ma władzę. Wirus – wytwór NATURY – zamknął nas w domach, zagraża naszemu życiu.
(odpowiadam) Dojrzewanie to proces, nie decyzja. Wie o tym każdy, kto przeszedł choć jeden jego etap. Porzucenie swojej dotychczasowej normy (jedzenia mięsa) i wykształcenie nowej nie jest kwestią zmiany poglądów pod wpływem przeczytania jednej książki czy obejrzenia filmu.
Tak, my nadal jesteśmy w tym procesie i mięso znów stopniowo znika z naszego menu. Zanim wybuchła pandemia nie jedliśmy mięsa wcale od ponad pół roku. Mój mąż był kiedyś wege przez 5 lat. Dojrzewanie = proces.
Choć nie wszyscy na to dojrzewanie jesteśmy gotowi i to też nie jest powód, by mieć do kogokolwiek pretensje, jedno jest pewne: polowania, promowanie ich i oswajanie dzieci ze strzelaniem do zwierząt dramatycznie oddala nas od gotowości pojęcia istoty człowieczeństwa. Od dojrzewania. A to przeciwieństwo korzystania w pełni z tego, w co nasz gatunek wyposażyła natura: SERCA i ROZUMU.