W 2016 roku "Program kompleksowej ochrony zdrowia prokreacyjnego w Polsce na lata 2016–2020" zastąpił dofinansowanie zabiegów in vitro. Politycy obiecywali, że będzie dobrze i nazywali metodę naprotechnologii "leczeniem". Teraz wycofują się ze swoich deklaracji i... zaprzestali kontrolowania wskaźnika ciąż, które miały być sukcesem programu.
Stowarzyszenie "Nasz Bocian" jest niezależną organizacją non profit, której celem jest upowszechnianie wiedzy eksperckiej w zakresie leczenia niepłodności, wspierania adopcji, rodzicielstwa zastępczego i świadomej bezdzietności. Na facebookowym profilu organizacji opublikowano odpowiedź Ministerstwa Zdrowia, która oburzyła dziesiątki internautów.
Przedstawiciele Stowarzyszenia wysłali do Ministerstwa Zdrowia pytanie o wyniki programu prokreacji. Chodzi o wspomniany "Program kompleksowej ochrony zdrowia prokreacyjnego w Polsce na lata 2016–2020" oparty na naprotechnologii.
To metoda polegająca na identyfikowaniu przyczyn niepłodności przez obserwację cyklu miesiączkowego kobiety. Zdaniem ekspertów, naprotechnologia nie może zastąpić in vitro, gdyż jest tylko jednym z wielu narzędzi diagnostycznych, a nie metodą leczenia (choć tak MZ o niej mówi).
Ministerstwo Zdrowia pod rządami PiS zdecydowało tej zmianie z powodów ideologicznych. Polskich podatników decyzja ta kosztuje 100 mln zł. Ile za te pieniądze urodziło się w Polsce dzieci? W październiku 2018 roku podano, że dzięki rządowej metodzie urodziło się 70 dzieci. Teraz Ministerstwo nawet tego nie sprawdza...
Przez dwa lata, od czerwca 2017 do rządowego programu przystąpiły 2734 pary. "Ile dzieci urodziło się z programu? Ile jest ciąż? Tego nie wiemy i nie wie tego również Ministerstwo Zdrowia!" - pisze Stowarzyszenie "Nasz Bocian". Wyjaśnienie MZ jest kuriozalne: "Program nie zakłada zwiększenia liczby urodzeń tylko poprawę diagnostyki i leczenia, wskaźnik liczby ciąż był mylący dla oceny skuteczności Programu’".
"Jeszcze w 2018 roku MZ informowało, że u 1300 przebadanych par uzyskano 70 ciąż. Oznacza to, że skuteczność programu to 5 proc., a urodzenie dziecka w tym programie kosztowało 440 tys. zł. Te wyniki nie są mylące, tylko świadczą wyraźnie o braku efektów. Stąd rezygnacja MZ ze zbierania danych o uzyskanych ciążach" - pisze dalej Stowarzyszenie. Zupełnie jakby MZ nagle zorientowało się, że naprotechnologia to nie leczenie...
Nie trudno zatem o wniosek, że rządowy program jest nieuczciwy wobec podatników oraz pacjentów. Kiedy in vitro było w Polsce refundowane w latach 2013-2016 urodziło się 22 tysiące dzieci. Koszt urodzenia dziecka wynosił 11,2 tys. złotych.
"Tak się robi kurtyzanę z logiki"
O tym, że naprotechnologia nie jest w stanie zastąpić in vitro, mówiono od samego początku. – Trudno, by ten program pomagał, bo nie ma w nim żadnego leczenia i wykonuje się samą diagnostykę. Od tego nie zachodzi się w ciążę – mówił w mediach Igor Radziewicz-Winnicki, były wiceminister zdrowia, autor programu in vitro.
Mimo to jeszcze zanim rządowy program ruszył, ministerstwo wróżyło: do programu miało przystąpić łącznie 8 tys. par, z czego minimum połowa miała przejść proces diagnostyczny. Do dalszego LECZENIA miało przystąpić ok. 6 tys. par. Przewidywane sukcesy to ciąże u 30 proc. pacjentów.
Konstanty Radziwiłł, ówczesny minister zdrowia, zapewniał, że naprotechnologia "ma porównywalną skuteczność z metodą in vitro, będąc przy tym mniej kontrowersyjną i niebudzącą sprzeciwu dużej części polskiego społeczeństwa". Rządowy program realizowany jest w 16. "ośrodkach leczenia niepłodności".
A teraz MZ pisze, że nie prowadzi spisu par, u których potwierdzono ciążę, ponieważ "program nie zakłada zwiększenia liczby urodzeń"...
"Tak się kurtyzanę z logiki" - pisze jeden z internautów pod postem Stowarzyszenia "Nasz Bocian". "To znaczy, że samo staranie się o ciążę musi wystarczyć? Dziecko jako takie jest efektem ubocznym? Gratuluję podejścia" - pisze ktoś inny. Cóż, nie da się ukryć, że całość brzmi jak wyjątkowo okrutny żart. W końcu niemal 3000 par zaufało, że dzięki temu zostaną rodzicami...