Z jakimi problemami trafiają dzieci na oddziały psychiatryczne? Kiedy i czy w ogóle "niegrzeczne" zachowanie to argument, by konsultować się ze specjalistą? Gdy czyta się komentarze pod artykułami na temat zapaści w psychiatrii dziecięcej, można się przekonać, że poruszać ten temat nie tyle warto, ile trzeba. Wielu z nas nadal nie widzi, jak bezzasadne, złe, absurdalne i po prostu głupie są argumenty, że "kiedyś tego nie było" czy "a wystarczyłoby pasem przyłożyć i byłby spokój"...
"Kiedyś tego nie było..."
Chyba nadal, pomimo i tak coraz większej świadomości w kwestii zdrowia psychicznego, wizyta w szpitalu psychiatrycznym kojarzona jest z kliszami z filmów czy grozą zasłyszanych historii. Gdy przejrzałam wątki z tym związane na grupach wsparcia, nawet dorośli ludzie, świadomi swojego stanu i wiedzący, że oddział może być dla nich ratunkiem, mają obawy i wątpliwości.
Może dlatego doniesienia o kryzysie w psychiatrii dziecięcej dla wielu są niezrozumiałą nowością. Kierownik oddziału psychiatrycznego w Centrum Leczenia Dzieci w Młodzieży w Zaborze, doktor Grażyna Grzyb w rozmowie z dziennikarzem Tomaszem Kwaśniewskim przyznaje, że gdy w latach 80. zaczynała specjalizację "sama idea psychiatrii dzieci i młodzieży, która powstała na Zachodzie, wydawała się w Polsce fikcją".
Minęły lata, a nadal padają pytania, jak to możliwe, że dziecko ma depresję albo musi być leczone psychiatrycznie? Wielu w to nie wierzy, a winę lokuje w oklepanych, bezwartościowych frazesach. Bezstresowe wychowanie. Telefony, internety. Wydaje nam się, że na oddziałach leczone są głównie pacjenci ze schizofrenią czy epizodami depresyjnymi. Jak to się mówi potocznie "skrajne przypadki".
Z jakiego powodu dziecko potrzebuje pomocy psychiatry?
Sama stałam się ofiarą takiego myślenia. Wizyta na oddziale psychiatrycznym dla młodzieży i rozmową z psychiatrą, której codziennością są problemy młodych ludzi, pomogła mi wkroczyć na ścieżkę realnego poznania tematu, a nie poruszania się w kategoriach "wydaje mi się".
Pani doktor podkreślała, jak istotne są relacje w rodzinie, mówiła o wpływie środowiska i szkoły na zachowanie, dodawała, że to wcale nie jest tak, że w pokojach zobaczę jedynie osoby ze skrajną depresją czy po próbach samobójczych. Najczęściej są to dzieci zagubione, niezrozumiane, które przerósł stres, nie mają wsparcia w rodzinie, nie radzą sobie w szkole.
Wspomniana doktor Grażyna Grzyb w artykule Dużego Formatu zwraca uwagę na podobne aspekty. Na pytanie: "Z czym głównie trafiają dzieci?", odpowiada, że "najwięcej z zaburzeniami zachowania z nieprawidłowym procesem socjalizacji. Problemów stricte psychiatrycznych jest około 30 proc., 20 proc. stanowią problemy sytuacyjne (np. śmierć bliskiej osoby), 50 proc. to właśnie zaburzenia zachowania.
– [Zaburzenia] Które wcześniej czy później powinny być lokowane w ośrodkach socjoterapii lub ośrodkach wychowawczych. Natomiast robi się dokładnie odwrotnie. Z tych placówek kieruje się nam osoby i ze szpitali robi się luksusowe ośrodki wychowawcze. Z psychiatrą w tle – dodaje dr Grzyb.
Nie pierwszy raz trafiłam na taką opinię. Niektóre dzieci chcą być dłużej w szpitalu, bo tam dostają uwagę i wsparcie. Gdy po świętach odwiedziłam takie miejsce, pani ordynator powiedziała mi, że niektórzy pacjenci woleli na czas grudniowego świętowania zostać w swoim szpitalnym łóżku. Zdarzają się również rodzice, którzy oddział traktują jak "przechowalnię". Na trochę pozbywają się kłopotu. Szukają wymówek, by odwoływać wizyty u pacjenta. Wiedzą, że jest on w miejscu, gdzie dostanie jeść, pić, gdzieś ktoś się nim zaopiekuje. Inni wierzą, że ktoś "magicznie naprawi im dziecko".
Przerzucanie się odpowiedzialnością
Niech trwający strajk nauczycieli będzie trampoliną do tematu o odpowiedzialności. Gdy dzieje się dobrze, mówi się, że rodzice dobrze wychowali swoją latorośl. Gdy dzieje się gorzej, pojawiają się pytania. Kto jest winny? Kto odpowiada za napady agresji? Kto i kiedy popełnił błąd?
W poczuciu odpowiedzialności jesteśmy bardzo wybiórczy. Nauczyciele podjęli radykalne kroki i bezpośrednio to odczuliśmy? To zarzucimy im, że krzywdzą dzieci. Nauczyciele za dużo zadawali prac domowych? Znęcają się nad uczniami i odbierają im czas wolny. Sytuacje i historie są oczywiście różne, ważne jest, że w tych przepychankach często zapominamy o najważniejszym punkcie sporu.
Dzieciach. Które widzą i słyszą. Ale nie jest im tłumaczone. Które nasiąkają otaczającą je atmosferą, ale nie dostają uwagi i prawa głosu. A raczej "miłości i dyscypliny" – jak konkretyzuje dr Grażyna Grzyb. To się wyda banalne, ale... Niestety. Wiele problemów współczesnych dzieci wynika z zaburzonych relacji rodzinnych. Braku wsparcia, rozmowy, bliskości, zainteresowania.
Niegrzeczne dziecko? To na oddział!
Na problem zwróciła uwagę ordynator Oddziału Psychiatrii dla Dzieci i Młodzieży w Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym w Opolu, Anna Kleinwechter. W rozmowie z "Nową Trybuną Opolską" wskazała, że zaledwie 20 proc. jej pacjentów to ci, którzy cierpią na poważne choroby psychiczne. Większość trafia tam z powodu problemów wychowawczych i szkolnych. W artykule opisano jeszcze jeden problem – przerzucanie się odpowiedzialnością i przywożenie na oddział "dzieci niegrzecznych". Wprost ze szkół.
– Mieliśmy ostatnio kilka takich przypadków, gdzie karetką przywieziono nam ze szkoły 8-, 9-letnie dzieci. Dowiedziałam się wtedy, że w szkolnictwie jest podobno taka zasada, że jeśli dziecko zachowuje się agresywnie, to woła się pogotowie i przywozi się małego pacjenta na izbę przyjęć szpitala psychiatrycznego – powiedziała Anna Kleinwechter w wywiadzie z Mirelą Mazurkiewicz.
Pani ordynator podkreśla, że jest to działanie nieuzasadnione i wynika ze strachu. – Każdy się boi, więc chce się maksymalnie zabezpieczyć na przykład na wypadek, gdyby dziecko targnęło się na swoje życie albo popchnęło inne dziecko. Społeczeństwo robi się coraz bardziej roszczeniowe. Nikt nie chce mieć problemów, jeżeli coś się stanie. Gdy dziecko jest agresywne, należałoby je przytrzymać fizycznie, a na to nie ma zgody rodziców. Dlatego część szkół dochodzi do wniosku, że najlepszym rozwiązaniem jest wezwanie karetki.
Na ten problem zwróciła również uwagę dr Grażyna Grzyb. – To w ogóle jest straszne, co robią ratownicy z pogotowia! Po prostu zachowanie wymuszające. Zamiast skierowań wymaganych ustawą o ochronie zdrowia psychicznego przywożą mi spis czynności ratowniczych i na tej podstawie wymuszają przyjęcie pacjenta. [...] Gdyby karetki jeździły z lekarzem, to często nie przywożono by nam tu pijanej młodzieży, dzieciaków, które się poszarpały, pokłóciły z rodzicami, wrzasnęły: "Jak ci się nie podobam, to się zabiję". Bo wtedy się wsadza tego dzieciaka w karetkę i tu przywozi."
Nie chodzi oczywiście o to, żeby nagle uznać, że problemy dzieci to "takie tam gadanie" i nie ma sensu korzystać z pomocy psychologa, terapeuty czy psychiatry. Pamiętajmy jednak, że pierwszym ogniwem jest rodzic. Jeżeli nie mamy czasu na rozmowę, na budowanie relacji i więzi, na spędzanie czasu wspólnie, interesowanie się życiem i sprawami własnego dziecka, to nie oczekujmy cudów. Nie wynaleziono jeszcze tabletki, której połknięcie sprawi, że nagle wszystko się ułoży. Jak powiedziała dr Grażyna Grzyb: "To jest proste jak budowa cepa. Nasze dzieci potrzebują miłości i dyscypliny".