Rozwód, depresja, kredyt i inne trudności pozwoliły odkryć, że optymizm nie jest tanim chwytem coachów. Agata Komorowska, blogerka, pisarka, mama czworga dzieci w rozmowie o swojej najnowszej książce: "Optymizm mimo wszystko".
Dla części z nas optymizm jest przereklamowany, sztuczny i narzucany przez trenerów, coachów, psychologów. Tymczasem niektórym optymizm uratował życie, pozwolił wstać z łóżka, zmienić otoczenie, przekształcić stare nawyki w nowe, pokochać siebie po raz pierwszy. Agata Komorowska po tym, jak przeżyła depresję, chorobę dziecka, rozwód napisała książkę: "Optymizm mimo wszystko", którą polecam na ratunek, na lepszy dzień, na przypływ dobrych myśli. Rozmawiałyśmy, jak to jest z pesymistki stać się optymistką i zawalczyć o nowe życie.
Jak definiujesz optymizm?
Optymizm ma wiele wspólnego z nadzieją. To podejście do przeciwności losu z wiarą i nadzieją, że obrócą się w coś dobrego, że pomimo trudów, efekt będzie dla nas zadowalający. Optymizm to też umiejętność dostrzegania pozytywnych aspektów nawet w bardzo trudnej sytuacji. A skoro to umiejętność, to można się optymizmu nauczyć.
Na ulicach polskich miast ciągle widać więcej ponurych niż szczęśliwych twarzy. Często mylnie myśli się, że optymizm jest jakąś naiwnością, zakłamaniem, sztucznością. Ile jeszcze potrzeba w Polsce czasu, żeby optymizm mógł wygryźć pesymizm?
Nie mam pojęcia ile czasu, ale podchodzę do tego optymistycznie. Dożyliśmy czasów, kiedy zaczyna nas męczyć nasz narodowy pesymizm. Potrzebujemy więcej jasnych wizji na przyszłość, więcej światła. Uważam, że optymizm polega na dobrowolnej akceptacji rzeczywistości takiej, jaka jest i wiary w to, że jeśli jest źle, to będzie lepiej, a jeśli jest dobrze, to należy się tym cieszyć, zamiast pisać czarne scenariusze. Mamy wielką moc kreowania naszej przyszłości. Pozytywne podejście do życia przyciąga pozytywne rozwiązania, pozytywnych ludzi, dobre dla nas zdarzenia. To prawo fizyki: każda akcja powoduje równą sobie i przeciwnie skierowaną reakcję.
Optymizm nie polega na przekłamywaniu i lukrowaniu rzeczywistości, bo to jedynie iluzja szczęścia. Zarówno optymista, jak i pesymista doświadcza chorób, bólu, rozczarowań i cierpienia. Jeden i drugi boi się zmiany, nowych wyzwań. Pesymista twierdzi, że życie jest niesprawiedliwe, że jest ofiarą mamy, wujka, szefa, sąsiada, choroby, Boga, pecha i diabli jeszcze wiedzą czego.
Uzna, że inni po prostu mają lepiej, bo urodzili się pod szczęśliwą gwiazdą, czyli nie zasłużyli na swoje szczęście, a zostało im przydzielone poprzez jakiś niesprawiedliwy, preferencyjny rozdział. Pesymista będzie przyjmował kolejne porażki jako potwierdzenie swojej teorii o własnym potępieniu przez siły wyższe. Odczuwając lęk przed zmianą, z góry założy, że mu się nie uda, więc nie podejmie żadnej próby.
Optymista w obliczu takiego samego wyzwania będzie się bał, tak samo, jak pesymista, ale mając głęboką wiarę w to, że mu się uda, zrobi ten krok w nieznane i sam sobie zafunduje zmianę na lepsze. Wyciągnie wnioski z ewentualnej porażki i z tą wiedzą, spróbuje ponownie. Optymista będzie wdzięczny za wszystkie doświadczenia, bo wie, że każde z nich jest dla niego ważne, każde wniosło nową mądrość, nową jakość i nowe możliwości w jego życie. Optymista skorzysta z tego, co nowe, zamiast odrzucać z pogardą i poczuciem krzywdy.
Twoim marzeniem było wydanie książki. Masz już na koncie trzy. Co czujesz, gdy marzenie się spełniło? Czy zmieniło to twoje życie?
Każda książka jest zupełnie inna niż poprzednia, bo została napisana w innych okolicznościach, ale z każdej tak samo się cieszę. Za każdym razem mam ten sam lęk, że nikt jej nie przeczyta, że się nie sprzeda. Mimo to wkładam w każdą z nich całe moje serce, z głęboką wiarą, że to, co zamykam, między okładkami jest wartościowe, bo jest prawdziwe i szczere i za to właśnie zostanie docenione.
Moje życie zmienia się cały czas i na tym polega jego urok. Jestem ciekawa tych zmian. Dostarczają mi wiele materiału do kolejnych książek. Teraz piszę o adopcji Michała, nastolatka, który został moim synem w wieku 16 lat.
Jak wiele musiałaś przejść, żeby napisać książkę: “Optymizm mimo wszystko?
Ernest Hemingway twierdził, że “Żeby pisać o życiu trzeba je najpierw przeżyć”. Kiedyś napisałam, że jestem kotem o dziewięciu żywotach, tylko ja przeżywam je wszystkie równocześnie.
Przeszłam bardzo dużo, nie wiem nawet, na czym mogłabym się skupić, dlatego piszę o wszystkim: o chorobie, niepełnosprawności dziecka, samotności, rozstaniach, ale i o radości, niespodziewanych cudach, nadziei, miłości i optymizmie. Bo życie to i cienie i blaski, i szarości i kolory, to wszystkie emocje, wszystkie nasze doświadczenia i wszystkie sukcesy i porażki. Wszystko to lepi nas i kreuje każdego dnia. A ja lubię tę osóbkę, którą odkryłam, że jestem.
"Prowadziłam agencję reklamową, robiłam setki projektów i uważałam, że jestem niezniszczalna i niezastąpiona. Byłam zupełnie inną osobą, którą musiałam pogrzebać, zanim odgrzebałam siebie" – napisałaś w książce. Potem jeszcze dodajesz, że popadłaś w depresję. Co musiało się wydarzyć, żeby nastąpiła w tobie przemiana?
Musiałam dostać od życia porządnego kopniaka w tyłek. Żyjemy jak te konie pociągowe. Zaczynamy z radością, kłusując wybraną mniej lub bardziej świadomie ścieżką. Po drodze dorzucamy sobie coraz więcej do wózka. Przez lata ciągniemy ten nasz bagaż i jest nam coraz trudniej. Potykamy się, opadamy z sił, ale brniemy dalej utartą ścieżką.
Czasami trzeba upaść, żeby klapki spadły nam z oczu, żebyśmy się zatrzymali i rozejrzeli wokół siebie. Wtedy może się okazać, że jest inna droga, że można inaczej, że wcale nie trzeba tkwić w tym, co nas boli aż do śmierci. Moja choroba była dla mnie takim otrzeźwiającym upadkiem, za który dzisiaj jestem wdzięczna.
Nie zrozum mnie źle, ja kochałam te moje projekty graficzne! Mogłam robić je godzinami. Nigdy nie patrzyłam na zegarek, nigdy nie robiłam tylko dwóch wersji, a kilka, a nawet zdarzało się, że kilkanaście. Ale moja agencja urosła, a ja nie nadaję się do zarządzania. Nie lubię tego. Ja lubię nowe wyzwania, lubię wymyślać i planować. Pisanie i wydawanie książek łączy moje pasje: piszę i projektuję okładki do moich książek – czy mogłabym wymarzyć sobie coś lepszego?!
Wiele kobiet myśli, że – jak ty to nazwałaś sama – “Kobieta wielofunkcyjna; dzieci, depresja, rozwody, zespół Downa” – potrójna, czasem poczwórna rola, to powód do dumy. To pokazanie: “Zobacz, jak wile potrafię wziąć na siebie”. Ty zrozumiałaś, że to… wstyd. Skąd w nas-kobietach ta chęć ogarnięcia całego wszechświata? Czy musimy zachorować na depresję, żeby zrozumieć, że przeciążenie to nie bohaterstwo?
Kobiety od zawsze brały na siebie dużo ról równocześnie. Gloryfikację męczeństwa mamy wpisaną w naszą kulturę narodową i religijną. Jesteśmy tym przesiąknięte. Czasami wręcz nie wypada inaczej. Jeśli zaczynam myśleć o sobie, to zdrowy egoizm. I to nie tylko w oczach innych, ale przede wszystkim w swoich własnych.
Jeśli nie masz siły być egoistką dla siebie, to bądź dla dobra tych, których kochasz. Jeśli będziesz wypoczęta i zadowolona z siebie, to szczęście i pozytywne emocje będą promieniowały na twoje bliższe i dalsze otoczenie. Będziesz miała więcej cierpliwości dla dzieci i czułości dla męża.
Będziesz bardziej kreatywna i w pracy, i w życiu prywatnym. Dbanie o siebie i branie na swoje barki tylko tego, co jest niezbędne, jest bardzo trudne. Szczególnie jeśli przez całe życie byłyśmy na każde zawołanie wszystkich naokoło. Jeśli nagle zaczniesz się buntować, niektórzy pomyślą, że ci odbiło, chodzisz na jakieś szarlatańskie warsztaty, albo czytasz niezdrowe książki.
W sumie trudno się dziwić pasożytom, jeśli dawca zaczyna się buntować. Pamiętaj, że poczucia własnej wartości, szacunku do siebie samej i miłości własnej powinnaś szukać w sobie, a nie u tych, dla których się poświęcasz.
Co doradziłabyś kobiecie, której właśnie rozsypało się życie. Straciła męża, nie ma pieniędzy, pracy, a na utrzymaniu ma życie?
Zaopiekuj się sobą w pierwszej kolejności. Bądź dla siebie dokładnie taka, jaka byś była dla najlepszej przyjaciółki. Wręcz zostań swoją najlepszą przyjaciółką. Bądź wrażliwa na swoje potrzeby i pozwól sobie na żałobę po stratach, jakich doświadczyłaś. Nie musisz być niezniszczalna. Masz prawo do bólu, złości, smutku i rozpaczy.
Im mniej się im opierasz, tym szybciej przeżyjesz wszystkie etapy żałoby, zaakceptujesz swoją nową sytuację i zaczniesz szukać twórczych rozwiązań. Bo rozwiązania są zawsze. Trzeba je tylko dostrzec i mieć wystarczająco dużo siły i odwagi, by po nie sięgnąć.
Czy optymizmu uczyłaś się sama? Czy może był ktoś, kto nauczył cię dostrzegać pozytywne strony rzeczywistości?
Moja mama jest niepoprawną optymistką. Dlatego jej właśnie zadedykowałam książkę: "Optymizm mimo wszystko". Miała trudne życie, choć nigdy tego nie powiedziała. Nigdy też nie narzekała, nie malowała czarnych scenariuszy, nie straszyła nas, czyli mnie i moich braci, że świat jest zły, a życie trudne.
Zawsze kurczowo trzymała się pozytywnej wersji wydarzeń. Niedawno skończyła siedemdziesiąt lat. Biega w maratonach, żyje jak torpeda. Mój syn wczoraj powiedział, że babcia Maja wygląda bardziej na młodą pięćdziesiątkę niż na te swoje siedemdziesiąt lat.
Moja mama uwielbia nowe technologie, zawsze musi mieć najnowszy model telefonu komórkowego, błyskawicznie rozszyfrowuje wszystkie jego funkcje. Żyje tak intensywnie, że chyba nie ma czasu na starość. Jednak nie zawsze tak ją postrzegałam.
Kiedyś ten jej optymizm strasznie mnie wkurzał. Nie byłam na niego gotowa. Obwiniałam siebie za swoje nieszczęście, a mamę za to jaka jestem. Musiałam dojrzeć do tego, żeby ją zrozumieć i docenić. Dopiero kiedy sama zaczęłam stawać przed podobnymi wyborami, przed którymi ona kiedyś stała, zrozumiałam jak trudne te wybory dla niej były. Dzisiaj jestem jej wdzięczna za jej optymizm.
Jak myślisz, dlaczego Polkom tak ciężko uwierzyć w siebie, nie porównywać siebie do innych, żyć po swojemu, bez poczucia, że muszą spełniać czyjeś oczekiwania? Co z nami jest nie tak? Czy ty wiesz, jak wyleczyć Polki z kompleksów, z myślenia, że są gorsze?
Z nami jest wszystko w porządku. Jesteśmy piękne, zadbane, mądre i zaradne. Cały świat to widzi, tylko my same nie. Wszystkim kobietom polecam taką afirmację:
Ja ……………………… (tu wpisz swoje imię)
Jestem zdrową, piękną, mądrą, silną, radosną i zmysłową kobietą.
Umiem cieszyć się chwilą i tym, co daje mi dzień dzisiejszy.
Zawsze wiem, co jest dla mnie dobre i ufam sobie.
Potrafię walczyć o to, co jest dla mnie ważne.
Kocham, szanuję i akceptuję siebie i moje ciało.
Umiem się nim cieszyć i rozkoszować przyjemnością.
Umiem bezwarunkowo dawać i przyjmować miłość.
Zapisz tę afirmację tak, żebyś miała ją zawsze przy sobie. Czytaj nawet kilka razy dziennie. Zobaczysz, jak twoje poczucie własnej wartości, zacznie się zmieniać. Będziesz chodziła bardziej wyprostowana, dumna i pewna siebie. Spróbuj.
Mówisz o tym, że optymizm trzeba ćwiczyć. Przypomina to trening…
Dokładnie tak. Najpierw trzeba zauważyć moment, w którym nasze myśli skręcają ku pesymizmowi. To pierwszy krok. Następnie należy się na tym momencie zatrzymać, powiedzieć sobie: OK, to tutaj, w tym punkcie mogę dokonać wyboru.
Następnie świadomie zmieniamy nawyk negatywnego myślenia, projektowania czarnej przyszłości, litowania się nad sobą itd. Pesymistyczne myślenie jest nawykiem. Pewną sekwencją reakcji, które w podobnych sytuacjach podświadomie powtarzamy.
Nawyki można zmienić świadomie, wybierając inną reakcję niż ta automatyczna. Sekwencja nawykowych reakcji jest jak układanka domina. Zauważasz moment, w którym sekwencja się zaczyna (pierwszy klocek), i robisz coś zupełnie innego niż zawsze. To jest jak wyjęcie tego drugiego klocka. Wtedy cała układanka już nie runie. Zmieniłaś to, co robiłaś z przyzwyczajenia. To jest ćwiczenie, które ja nazywam 3xZ (Zauważ, Zatrzymaj, Zmień).
Czułaś w życiu, że dobra energia, którą podarowałaś ludziom, wraca do ciebie?
Czuję to non stop. Mam wrażenie, że nie poznaję już wcale “złych” ludzi. Nikt nie próbuje mnie oszukać, nikt nie stara się wykorzystać. To cud jakiś! Sami sympatyczni ludzie o wielkim sercu mieszkają w moim świecie. Opowiem ci historię, która najlepiej to obrazuje.
Od dawna jestem zaangażowana w pomoc rodzicom dzieci niepełnosprawnych. Sama mam syna z zespołem Downa, więc jest to temat bardzo bliski mojemu sercu. Prowadzę wykłady i szkolenia na ten temat. Jakiś czas temu miałam sprawę w sądzie. Potrzebowałam prawnika.
Ci, co książkę "Optymizm mimo wszystko" już przeczytali wiedzą, że mam z prawnikami bardzo, ale to bardzo złe doświadczenia. Tym razem postanowiłam, że nie dam się oskubać. Odezwała się we mnie kobieta-wojowniczka i na spotkanie z prawnikiem poszłam najeżona jak nigdy. Kiedy mój rozmówca nie odezwał się w ustalonym terminie, byłam pewna, że to kolejny cwaniak. Zadzwonił dzień później.
Powiedział, że o mnie rozmawiał ze swoją znajomą, która jak się okazało, poznała mnie na konferencji dla rodziców dzieci z zespołem Downa. Przyznał, że temat jest mu bardzo bliski i zdecydował ze swoją siostrą, która jest wspólniczką w kancelarii, że podejmą się mojej sprawy za darmo! Popłakałam się. Było mi głupio i wstyd, że tak go oceniłam.
Dzięki niemu sprawa została załatwiona szybko i polubownie, nie tylko z korzyścią dla mnie, ale i dla wszystkich stron. No i niech mi ktoś powie, że cuda się nie zdarzają. Jak ktoś chce namiar na dobrego i uczciwego prawnika, to chętnie podam.
W tobie – jako kobiecie – zaimponowała mi wrażliwość, siła, która jest wyczuwalna w książce. Zaimponowało mi również to, że adoptowałaś dziecko. Stanęłaś też przed wyzwaniem powiedzenia o tym swojej córce. Wymagało to wielkiej odwagi. Skąd wzięłaś na to siły?
Zawsze uważałam, że powinna wiedzieć. Nie wyobrażam sobie innego scenariusza. Okłamywanie jej wymagałoby tworzenia ciągle nowych kłamstw. Musiałabym sfabrykować całą nową rzeczywistość dotyczącą ciąży, narodzin i początków jej życia. I spróbuj potem to wszystko pamiętać, jak cię młoda dama zapyta o to samo dziesięć lat później. Znacznie łatwiej jest powiedzieć prawdę od samego początku.
Poza tym wyobraź sobie, jak katastroficzne skutki by miała prawda, gdyby wyciekła w nieoczekiwanych okolicznościach. Na przykład w chwili, kiedy moja córka sprzątałaby mieszkanie po mojej śmierci i natrafiła na jakieś dokumenty. Przecież to by zrujnowało jej życie. A prawda zawsze kiedyś wychodzi na jaw. Zawsze!
Znacznie łatwiej dla dziecka i dla rodziców, jeśli dziecko rośnie ze świadomością, że inna pani ją urodziła, ale to my jesteśmy jej rodzicami, bo tego bardzo pragnęliśmy. Dlatego napisałam dla niej bajkę, którą jej czytałam, zanim jeszcze nauczyła się mówić. Ada nadal ją uwielbia. Umieściłam ją w mojej pierwszej książce “Anioły mówią szeptem.”
Elizabeth Kübler-Ross napisała kiedyś: "Najpiękniejsi ludzie, których znam, to ci, którzy znają smak porażki, poznali cierpienie, walkę, stratę, poznali swoją drogę na wyjście z otchłani. Ci ludzie mają wrażliwość i zrozumienie życia, które wypełniają ich współczuciem, łagodnością i głęboką, kochającą troską. Piękni ludzie nie biorą się znikąd”. Czy optymizm można zbudować na bazie trudów?
Optymizm można zbudować na bazie akceptacji, wiary i wdzięczności. Akceptacja jest piątym etapem żałoby. Każdy z nas doświadczył wielu powodów do żałoby, bo żałoba następuje po każdej stracie. Stratą jest nie tylko śmierć bliskiej osoby, ale również choroba, strata pracy, zmiana miejsca zamieszkania, rozwód, czy nawet odkrycie nieznanej wcześniej przeszłości swojej lub swoich rodziców.
Jeśli żyjesz w złości i smutku z powodu tych zdarzeń, jeśli nie pozwolisz sobie na akceptację rzeczywistości, to stajesz się zgorzkniałym pesymistą. Jeśli jednak masz w sobie na tyle dużo mądrości, by zaakceptować straty, których w życiu doświadczyłaś, a nawet nauczyć się dostrzegać pozytywne zdarzenia, które dana strata zapoczątkowała, to jesteś na dobrej drodze.
Jeśli potrafisz być wdzięczna nawet za te najtrudniejsze doświadczenia i wierzysz, że wszystko dzieje się po coś, to jesteś niezniszczalna. Możesz zawsze z optymizmem patrzeć w przyszłość.
W książce jest rozdział zatytułowany: “Najtrudniej jest pokochać tych, których już kochamy”. Pięknie to ujęłaś. Mogłabyś rozwinąć tę myśl, bo mam wrażenie, że każdy z nas ma z tym problem. Łatwiej łudzić się i kochać to, co obce, nieznane, swoje wydaje się jakieś gorsze.
Zwykle mamy za sobą dosyć długą historię z naszymi bliskimi. W historii tej przeplatają się i dobre i złe chwile. Być może mieliśmy inne oczekiwania wobec nich, których nie spełnili. Przez lata dowiadujemy się, że nie są idealni, że bywają słabi, popełniają błędy. To bardzo często dotyczy naszych rodziców. Najpierw widzimy w nich istoty idealne i nieskazitelne.
Kochamy bezwarunkowo. Z czasem dorastamy, idziemy w świat i dowiadujemy się, że oni wcale tacy idealni nie byli. Że mamy jakieś problemy, fobie i lęki i że to zapewne ich wina, bo za mało, albo za dużo, bo nie tak jak teraz się to robi. No i mamy żal. Czasem nawet nie możemy ich znieść. Niby kochamy, bo to rodzice i z automatu kochamy przecież od zawsze, ale jednak nie lubimy ich towarzystwa, wkurzają nas, nosimy w sobie jakieś zapieczone żale i dąsy.
Dlatego tak ważne jest, żeby w matce, ojcu, mężu czy szefie dostrzec człowieka razem z jego ambicjami, lękami, rozczarowaniami, bólem i cierpieniem. To przez zrozumienie i empatię następuje wybaczenie i powrót do miłości.
Z obcymi nie mamy tego problemu. Widzimy ich takimi, jakimi oni chcą, żebyśmy ich widzieli. Nie mamy za sobą całego tego bagażu wspólnej przeszłości. Ale po jakimś czasie nowy bliski staje się starym bliskim i jeśli mamy tendencje to obwiniania wszystkich naokoło za swoje porażki, to i tego nowego bliskiego to nie ominie.
Z czasem zgromadzimy na tyle dużo żalu i złości, że też kochać będzie ciężko. Dlatego wszystkie wątpliwości, żale i pretensje należy rozwiązywać na bieżąco. I na miłość boską, nie ukrywajmy swoich emocji przed bliskimi, żeby ich nie ranić. Oni chcą być przy nas na dobre i na złe. Jeśli nie będziemy dzielić się wszystkim, to bliski stanie się daleki i zniknie.
Jak spełniać marzenia? Jak być szczęśliwą kobietą? Jak kochać siebie i innych mimo wszystko? Czy dzisiaj znasz odpowiedzi na te pytania?
O tym książkę by można napisać. O tym jest Optymizm mimo wszystko.
Jesteś mamą chłopca z zespołem Downa. Widziałam na Instagramie, że to urocze, pragnące miłości dziecko, ale z pewnością wychowywanie go jest wielkim wyzwaniem. Dzisiaj wiele się mówi o świadomej decyzji o urodzeniu chorego dziecka. Czy uważasz, że matki powinny mieć do tego prawo?
To wbrew pozorom jest bardzo złożone pytanie. Tak, uważam, że powinny mieć prawo wyboru. Uważam, że poprzez zmuszanie do tak trudnego macierzyństwa lub wabienie jednorazową zapłatą za donoszenie ciąży nic się nie osiągnie. Kobieta może sama zdecydować, że chce donosić i wychować niepełnosprawne dziecko, jeśli osoby niepełnosprawne będą wśród nas. Będą pełnowartościowymi i pełnoprawnymi członkami naszego społeczeństwa.
Jeśli będą doceniane za swoje wyjątkowe sprawności i talenty zamiast potępiane i marginalizowane za swoje inności. Każda matka chce, żeby jej dziecko było szczęśliwe. W naszym kraju prawie nie widzi się szczęśliwych dorosłych niepełnosprawnych. Widzi się umęczone samotne matki z dorosłymi niepełnosprawnymi dziećmi, które czują lęk przed ich niepewną przyszłością.
Brak odpowiedniej opieki i edukacji. Rodzice takich dzieci są pozostawieni sami ze swoimi problemami. Potrzebują wsparcia i pracy, a muszą wybierać pomiędzy jednym a drugim. Pisałam o tym na blogu. To były bardzo głośne wpisy.
Od tej pory niewiele się zmieniło. Rodzice coraz częściej sami biorą sprawy w swoje ręce i to jest bardzo dobre. Warto jednak by przepisy w naszym kraju wspierały tego typu inicjatywy. Uważam, że samo dawanie pieniędzy nic dobrego nie uczyni. Rodzice chcą się czuć pełnowartościowymi ludźmi, którzy kochają i są kochani, którzy mogą realizować się zawodowo. Jeśli stworzymy takie warunki rodzicom, to podjęcie decyzji o urodzeniu dziecka niepełnosprawnego będzie o wiele łatwiejsze.
Czy depresja do ciebie wraca? Czy już umiesz rozpoznać moment, kiedy robi się niebezpiecznie i należy się wyciszyć, zahamować, dać sobie przestrzeń i czas? Depresja to choroba na całe życie. Epizody depresyjne pojawiają się i znikają, ale skłonność do nich pozostaje. Jestem bardzo świadoma siebie, swoich emocji. Cały czas uczę się rozpoznawać i szanować swoje potrzeby. Potrzebę odpoczynku, potrzebę odpuszczania niektórych obowiązków.
Jestem kobietą czynu. Nie umiem siedzieć i nic nie robić. Żyję, kiedy jestem w ruchu, kiedy mam pięć projektów równocześnie na tapecie. Ale to jest dla mnie niebezpieczne. Łatwo wziąć na siebie zbyt dużo i się wypalić. Depresja tylko czeka na takie chwile. Musiałam nauczyć się prosić o pomoc i tę pomoc akceptować. To było dla mnie duże wyzwanie.
Kiedy przychodzi depresja, mamy ochotę odciąć się od całego świata i cierpieć w milczeniu. Wtedy trzeba zrobić dokładnie to na, co ma się najmniejszą ochotę, czyli poprosić o pomoc. Ja mam wielkie szczęście, bo mam rodzinę, przyjaciół i znajomych, którzy zawsze są gotowi mi pomóc. Tak, dobro wraca.