Zgarniam do koszyka mleko. Słyszę krzyk z oddali. Idę sklepową alejką po wodę. Głos płaczącego dziecka się nasila. Podchodzę do kasy. Już ją widzę – mała dziewczynka, może 4-letnia stoi na środku sklepu. Jest czerwona i napuchnięta od płaczu. Mokre kosmyki włosów opadają jej na twarz. Krzyczy: "Mamo", ale mamy obok nie ma.
Niby zwykła scenka rodzajowa. Z początku chyba większość klientów, w tym ja, myślała, że małe dziecko próbuje na rodzicu wymusić jakiś produkt. Wszak apogeum dramatu rozegrało się w pobliżu kas. Gdy w końcu udało mi się zlokalizować źródło panicznego zawodzenia, okazało się, że mały człowiek stoi sam.
Ledwo zauważyłam dziewczynkę, a już jedna z ekspedientek do niej podeszła i zadała dwa pytania: "Zgubiłaś się? Jest tu twoja mama?". Dziecko zamilkło, stało sztywno jak słup soli. Kilka osób zaczęło patrzeć po sobie z miną: "No, może to pani/pana, proszę się już lepiej przyznać".
Mama dziewczynki stała trzy kroki ode mnie z drugą córką, odwrócona plecami do 4-latki. Załatwiała coś na stoisku obok. Nie zwróciła uwagi, gdy 4-latka płakała, nie zareagowała, gdy płakać przestała. Dopiero gdy przy dziecku pojawiły się 2-3 obce osoby, a kobieta załatwiła, co załatwić miała, podeszła, chwyciła ją za rękę i nadal szlochającą i zapłakaną wyciągnęła ze sklepu. Bez słowa.
Może jestem przewrażliwiona, ale jeszcze jakiś czas po opuszczeniu sklepu kłębiła mi się w głowie ta sytuacja. Nie dlatego, że dziecko krzyczało (chociaż fakt, półgodzinne wrzaski na cały sklep mogą w niektórych pobudzić instynkty mordercze). Zadziwiła mnie reakcja mamy.
Z drugiej dziewczynka w sklepie nie płakała, jak "rozwydrzone, wymuszające" dziecko (na co często się wskazuje w podobnych sytuacjach). Wołała mamę i wyglądała na spanikowaną. Odwracała się w różne strony, jej ciało kuliło się, łzy zalewały jej twarz. Nawet jeżeli ten "atak" zaczął się wcześniej i był spowodowany czynnikiem, którego ja nie widziałam, czy to powód, żeby zostawić dziecko samo ze swoimi emocjami, w miejscu publicznym i obcym?
A następnie podejść i bez słowa wyciągnąć dziecko ze sklepu? Jaki to był sygnał? Mnie zrobiło się przykro, bo miałam wrażenie, że emocje dziewczynki zostały zignorowane. Było to w moim odczuciu zachowanie mówiące: "Nie interesuje mnie, że teraz się złościsz, bo mam inne (ważniejsze) sprawy".Dziecko zostało samo, bez wsparcia i zrozumienia najbliższej osoby, mamy, która w tym wieku jest wyrocznią, bezpieczną przystanią.
Takie histerie się zdarzają. To, czy przymykamy na nie oko, czy jesteśmy gotowi zwrócić uwagę rodzicom, których dziecko hałasuje – to już każdego indywidualna sprawa. Ja jedynie zastanowiłam się nad tą zapłakaną 4-latką, która zobaczyła, że obcy ludzie zaczęli interesować się jej stanem, a własna mama to zignorowała.
Bo chyba są inne sposoby, prawda? Pytania, rozmowa, przytulenie, zapewnienie, że jako rodzic "jestem", rozumiem i wspieram, ale daję przestrzeń na przepływ emocji. Chyba nikt z nas nie lubi uczucia, że bliskich nie interesuje, co przeżywamy i co nas martwi, czy denerwuje...