Przygotowania do Pierwszej Komunii Świętej idą pełną parą. Już za kilka tygodni w wielu polskich rodzinach odbędzie się huczne świętowanie. Czy na pewno o wszystkim pamiętacie? Sala zaklepana, menu ustalone, prezenty spisane, pacierze wkute? A czy pamiętaliście, by zapytać dziecko, czy w ogóle chce do komunii przystąpić?
W moim małym mieście rezerwacji sali na przyjęcie komunijne dokonuje się, kiedy dziecko jest w pierwszej klasie szkoły podstawowej. Wtedy też mają miejsce pierwsze rozmowy na ten temat podczas zebrań dla rodziców. Wówczas rodzice dowiadują się, jakie będą wymagania ze strony księży. To nie zmienia się od lat.
– Pierwszym szokiem było dla mnie to, jak bardzo ten temat zajmuje rodziców z dwuletnim wyprzedzeniem. Dwuletnim! Już wiosną w pierwszej klasie denerwowali się, że potrzebują konkretnej daty, bo trzeba zamówić lokal – opowiada mi Olga, mama 9-letniego Franka.
Potem przyszedł szok związany z ilością pacierzy do wkucia i wizyt w kościele, które trzeba odhaczyć w specjalnych książeczkach. – Nie bulwersuje mnie, że przygotowań do komunii jest dużo, bo wyobrażam sobie, że dla osób naprawdę wierzących, to bez znaczenia. Denerwowałam się, że ja – osoba niewierząca – będę musiała w tym uczestniczyć – mówi Olga.
Religia kontra rzeczywistość
Tak, pierwsze co przychodzi na myśl po takiej wypowiedzi to komentarz: "hipokryzja". Jednak nie oceniajmy pochopnie. Olga i jej partner, ojciec Franka, zdecydowali, że chłopiec będzie chodził na religię razem z resztą klasy i sam zdecyduje, czego chce. – Na początku chciał być na wszystkich lekcjach z kolegami. Rozumieliśmy to. To etap, na którym najważniejsza jest akceptacja w grupie, bycie jej częścią.
Z czasem Franek zaczął przynosić z religii przeróżne tezy, które nie znajdowały potwierdzenia w życiu. Na przykład, że życie bez ślubu to grzech lub że za niechodzenie do kościoła jest kara. Rodzice z nim rozmawiali, wyjaśniając, że katolicy to ludzie, którzy po prostu w takie rzeczy wierzą, a według nich samych, to zupełnie bez znaczenia, bo najważniejsze, że się kochają i są razem.
– Franio przez jakiś czas był w rozkroku – słuchał nas, słuchał księdza na religii i coraz bardziej mu coś zgrzytało. Nie chcieliśmy mu niczego kłaść do głowy siłą. Czekaliśmy, aż sam dorośnie do tego, by poczuć, z czym się identyfikuje – mówi Olga.
I doczekali się. Chłopiec zdecydował, że nie idzie do Pierwszej Komunii Świętej sam, jesienią w trzeciej klasie. Zrobił to, mimo że jest jedynym dzieckiem w całej szkole (!), które w maju nie włoży alby.
Oszustwo
– Pewnego dnia przyszedł ze szkoły strasznie smutny, nic nie mówił i nie chciał rozmawiać. Słyszałam, że popłakuje. Pytałam, co jest grane, bo na poważnie się zmartwiłam. Powiedział mi dopiero po trzech dniach. Powiedział, że on nie chce iść do komunii, bo to jest oszustwo. A płakał, bo koledzy i babcia, moja mama, mówili mu, że musi iść – opowiada Olga.
Chłopiec swoje wnioski oparł na logicznym rozumowaniu – do sakramentu przystępuje się, bo wierzy się w Boga. Przynajmniej tak powinno być. On nie bardzo wierzy, ale wie też, że inne dzieci idą dla prezentów. I właśnie postępowanie rówieśników Franek ocenił jako kłamstwo, w którym nie chce brać udziału.
– Byliśmy z niego bardzo dumni. Nie dlatego, że jednak nie idzie do komunii, tylko dlatego, że doskonale pojął, o co tu chodzi. Pojął, czym jest kłamstwo, chciwość i wypisał się z tego świadomie, zgodnie ze swoim sumieniem. Pokazał "religijnym" dzieciom, czym naprawdę jest uczciwość – komentuje Olga.
Mimo tej decyzji chłopiec zdecydował nadal chodzić na religię. Po pierwsze, nie miałby się gdzie podziać, po drugie, "ksiądz czasem mówi fajne rzeczy".
– Zaskoczyła mnie reakcja wychowawczyni Franka. Kiedy poinformowałam ją, że Franio nie pójdzie do komunii, bo nie chce, odpowiedziała: "wiem, wiem, Franka na pewno się nie przekona". Odpowiedziałam, że nawet nie chciałabym go do niczego przekonywać. Była w szoku – opowiada mama chłopca.
Franek jest jedynym dzieckiem w roczniku, które tego roku w maju nie przystąpi do komunii i najpewniej pierwszym od wielu lat w tej szkole. Prawdopodobnie stąd myślenie, że wszyscy idą i koniec.
– Do tej szkoły naprawdę nie dotarły żadne przemyślenia o tym, że mogłaby być etyka. Że jasełka nie dla każdego i tak dalej. Gdybym miała walczyć o równość w szkole, musiałabym zwolnić się z pracy i zająć się walką z systemem. I to w pojedynkę. Nie spotkałam rodziców, którzy mieliby chęć coś pod tym względem zmieniać. Głównie takich, którzy martwili się o sale i narzekają, że na wyprawienie przyjęcia komunijnego muszą wziąć pożyczkę – mówi Olga.
Konsekwencje? Luz, szczerość, pewność siebie
Dzięki temu, że chłopiec sam podjął decyzję o nieprzystąpieniu do sakramentu, był odporny na reakcje otoczenia. Nie wpędzała go w poczucie winy babcia, która wiele razy powtarzała, że go dzieci wyklną i że jak to tak, bez komunii? To nie wypada. Franek wiedział swoje.
Był też pewny siebie, gdy raz koledzy chcieli go zawstydzić i jeden z nich na całą klasę krzyknął: "A Franek to nie idzie do komunii!". – Dowiedziałam się o tym od wychowawczyni, sam nic mi nie powiedział. Kiedy go o to zapytałam, odrzekł: "no i co z tego". Innym razem kolega zapytał Frania, czy skoro nie idzie do komunii, to nie dostanie konsoli. Stwierdził wtedy, że nie. Że może na gwiazdkę poprosi. Naprawdę widziałam po nim, że w żadnym sensie nie jest mu przykro.
Innych incydentów w związku z wypisaniem się z grona katolików – brak. A to właśnie tego typu konsekwencji najbardziej boją się niewierzący rodzice, którzy nie chcą, by ich dziecko chodziło na religię, czy przystąpiło do sakramentu.
Czy jest sens zmuszać dziecko do określonej postawy? Takiej, która nam wydaje się słuszna? Może jeśli czujemy opór, czujemy, że to będzie jakiegoś rodzaju walka, warto postawić na zaufanie do dziecka? Na wiarę w jego dojrzałość emocjonalną? Na rozmowy i otwartość na jego wolę, decyzję, przemyślenia?
Oczywiście, polskie szkoły często trudno nazwać świeckimi i z tym z pewnością trzeba walczyć. Jednak na poziomie jednostki ta rewolucja może być zupełnie bezkrwawa.