Czemu eksperci twierdzą, że cesarskie cięcie jest złem koniecznym, a nie wyborem kobiety? Jakie konsekwencje niesie za sobą sposób narodzin i dlaczego nie naśladujemy rodzących siłami natury Finek czy Szwedek, tylko niemal połowa z nas decyduje się na poród, który pozostawia bliznę na całe życie? Udało mi się o tym porozmawiać z prof. Ewą Helwich, konsultantką krajową ds. neonatologii.
W Polsce wszczęto alarm, że mamy "niepokojąco" duży odsetek ciąż zakończonych cesarskim cięciem. To aż 42, 2 proc, co plasuje nas obok Rumunii czy Bułgarii. Dlaczego ma nas to niepokoić?
Jestem za cesarskim cięciem, jeśli są ku temu medyczne wskazania, dlatego zaznaczę, że mówię wyłącznie o sytuacjach, w których takich wskazań nie ma – cesarskie cięcie nigdy nie jest lepszym, ani nawet równie dobrym wyborem, jak poród naturalny. Często pacjentki wywołują presję na lekarzach, cięcia są wykonywane ze względu na życzenie matki zbyt pochopnie. Z niecierpliwości, że to za długo trwa. Z niedostatecznej analizy zagrożenia.
Jakie konsekwencje niesie za sobą cesarskie cięcie dla matki i dziecka? Mówi się o niedostatkach w mikroflorze bakteryjnej dzieci "z cesarki". Ale wiemy przecież, że istnieją preparaty, mogące ją uzupełnić.
Ależ to nie tylko kwestia mikroflory! Po pierwsze po cesarskim cięciu dużo trudniej podjąć karmienie piersią, a to ogromnie niekorzystna sytuacja dla dziecka, ponieważ karmienie naturalne jest dla wzrastania dziecka i jego rozwoju najkorzystniejszym sposobem żywienia.
Po drugie dzieci urodzone przez cesarskie cięcie mają szereg problemów zdrowotnych w dorosłym życiu, a matki często nie widzą tego powiązania. Tymczasem takie dzieci mają np. zespół metaboliczny, czyli niekorzystny sposób przybierania na wadze, zmiany w naczyniach krwionośnych, tendencje do nieprawidłowych przemian metabolicznych, głównie cukru.
Oznacza to, że grozi im w przyszłości cukrzyca, zmiany miażdżycowe, otyłość, alergie. Ryzyko powstania tych zmian u dziecka urodzonego za pomocą cięcia cesarskiego jest nieporównywalnie wyższe niż u dziecka urodzonego naturalnie.
A czy są negatywne konsekwencje dla matki?
Cesarskie cięcie to poważna operacja, ale o tym, jakie są konsekwencje dla matki, to już powinien się wypowiadać położnik. Rzeczywiście w brzuchu kobiety robi się coraz większy bałagan, czasem tworzy się choroba zrostowa, a 30 proc. kobiet po cesarskim cięciu może mieć problem z kolejnym zajściem w ciążę. Pojawiają się także zaburzenia statyki ciała czy problemy z kręgosłupem.
Co powinniśmy zatem zrobić i jak przekonywać Polki, żeby decydowały się na poród naturalny?
Niewątpliwie jest to ogromne zadanie dla państwa, które powinno opinię publiczną informować, co jest dla matki i dziecka korzystne, a co nie. I w jakich przypadkach lepiej się zastanowić nad wyborem rodzaju porodu. Wielką rolę w uświadamianiu widzę również dla fundacji "Rodzić po Ludzku", z której działalnością polecam zapoznać się każdej mamie.
Nie rozumiem też, dlaczego dzieci w szkołach muszą uczyć się na pamięć, jaki jest układ szkieletowy, a nie znają np. różnicy między bakteriami i wirusami, nie wiedzą, jak przebiega poród, jakie zachodzą wówczas procesy. Uczą się tylko tego, że narodziny dziecka to konsekwencja kontaktów seksualnych i że poród może przebiegać naturalnie albo operacyjnie. Trzeba precyzyjniej edukować – im wcześniej, tym lepiej.
Najniższy wskaźnik cesarskich cięć (16-18 proc.) jest w krajach Europy Północnej. To kraje, w których opieka medyczna jest na najwyższym poziomie, kobiety nie boją się porodu np. bez znieczulenia. Wiedzą, że mają je zagwarantowane.
To prawda, ale od 2019 roku standardy okołoporodowe są w Polsce ujednolicone dla wszystkich placówek medycznych. O tym, czy rodząca otrzyma znieczulenie zewnątrzoponowe decyduje co prawda lekarz, ale odpowiedzialność za jego podanie nie spoczywa wyłącznie w jego rękach. Może go podać np. pielęgniarka anestozjologiczna, co sprawia, że nie ma już sytuacji, w których leku nie można podać, bo osób do tego uprawnionych nie ma w szpitalu. Jest coraz lepiej pod tym względem.
Poza tym, dzięki przeprowadzeniu dużych zmian w latach 90. rzeczywiście dołączyliśmy do Europy. Wcześniej było dużo gorzej, a przecież informacje o porodzie czerpiemy często od naszych mam. Biorąc jednak pod uwagę, że średni wiek ciężarnej to obecnie 29-30 lat, to ich mamy rodziły jeszcze przed tymi zmianami.
Dalej jest wiele rzeczy do poprawy, ale żeby to zrobić, musimy analizować dane. A niektórych rejestrów w Polsce nie ma.
Czyli nie do końca wiemy również, jaki jest ogólny stan zdrowia noworodków i niemowląt w Polsce?
Ryzyko zgonu obniża się z roku na rok – zarówno w okresie noworodkowym, jak i w okresie niemowlęcym. Pod tym względem jest poprawa. Natomiast jeśli chodzi o jakość tego życia, szczególnie w grupach specjalnych, takich jak noworodki urodzone przedwcześnie, to te dane są daleko niepełne.
Nie mamy rejestru problemów perinatalnych urodzonych między 23. a 32. tygodniem ciąży i noworodków z niedotlenieniem okołoporodowym. Nie mamy badań populacyjnych nad rozwojem wcześniaków powtarzanych w regularnych odstępach czasu.
A musimy takie dane mieć, bo jest obecnie najważniejsze zadanie dla neonatologów – poprawa jakości życia wcześniaków urodzonych z wagą poniżej 2,5 kg.